Kurier z Munster Kurier z Munster
95
BLOG

POPiS-owy koncert „disco-polo”…

Kurier z Munster Kurier z Munster Polityka Obserwuj notkę 15

          Historia upadku „POPiS-u” jest tak naprawdę historią upadku „IV Rzeczpospolitej”, jej wizji oraz idei. Zamiast realnego programu naprawy Państwa, obydwie najpopularniejsze w Polsce partie zaproponowały nam "wirtualną poppolitykę", czyli coś w rodzaju politycznego „disco-polo”. Utracono kontakt z realną rzeczywistością, gdyż wyznacznikiem wszystkich działań stał się suchy i jałowy efekt socjotechniczny. Oportunistyczna propaganda zdominowała politykę misji oraz racji stanu.

 

„Wojna na górze” trwa!

         Pytanie o genezę „POPiS-u” jest bardziej adekwatne dla historyków, niż badających teraźniejszość analityków politycznych. Fundamentów tego swoistego fenomenu politycznego trzeba się, bowiem doszukiwać bardzo głęboko, w samych początkach III Rzeczpospolitej. Tam urobiono jego zaczyn… Echo „POPiS-u” tkwi w procesie wyniszczającej walki elit, jaka rozegrała się u zarania lat dziewięćdziesiątych. To wówczas, w ramach postsolidarnościowego obozu wyodrębniły się dwa główne nurty. Jeden domagał się zmian powolnych, ewolucyjnych, bezkrwawych, a drugi natomiast szybkich, rewolucyjnych, radykalnych; jeden postulował politykę „grubej kreski” i kompromisu z dawną postkomunistyczną nomenklaturą, z kolei drugi rozliczenia przeszłości i totalnego odsunięcia  od władzy  funkcjonariuszy  niegdysiejszego komunistycznego reżimu; jeden odwoływał się do tradycji oraz wartości liberalno-demokratycznych (nawet laickich), tymczasem drugi do konserwatywno-republikanskich; po jednej stronie politycznej barykady stanęli wszyscy dotychczasowi mentorzy „Solidarności” Geremek, Michnik, Mazowiecki, a pod drugiej natomiast Lech Wałęsa, Donald Tusk i bracia Kaczyńscy. Dwaj pierwsi z ostatnio wymienionej grupy, później w zależności od potrzeb przechodzili raz na jedną, a raz na drugą stronę „politycznej kurtyny”, pozostali zaś trzymali się konsekwentnie swoich pozycji.

         Przez całą historię III Rzeczpospolitej mocno przewijał się „uruchomiony” na początku lat dziewięćdziesiątych spór i nieustannie powracał w rozmaitych strukturalnych emanacjach, kształtując w największym stopniu Polską scenę polityczną. Pierwszą jego spektakularną odsłoną stały się wybory prezydenckie w 1990 roku, drugą "walka na teczki" i odwołanie rządu Jana Olszewskiego dwa lata później, trzecią wszystko to co nastąpiło w wyniku afery Rywina i trwa do dnia dzisiejszego. Proces określany w publicystyce, jako „wojna na górze” posiadał jednak nie jeden, ale dwa swoje główne punkty odniesienia… Pierwszy miał charakter immanentny, wewnętrzny i funkcjonował w ramach postsolidarnościowej elity, drugi natomiast wymykał się z tej optyki, przekraczał ją i odnosił do obozu postkomunistycznego. Pierwsza opozycja wpisana została w samo jądro „Polski posierpniowej”, druga zaś zwróciła się w kierunku strony postkomunistycznej. Gdy postkomuniści rośli w siłę „wojna na górze” ulegała jakby czasowemu zawieszeniu, gdy natomiast słabli, rozpoczynała się na nowo z jeszcze większym niż uprzednio impetem oraz rozmachem. Słabość postkomunistów działała zawsze na postsolidarnościową elitę destruktywnie, a sami komuniści w momentach kryzysu byli wykorzystywani przez jedną albo drugą  stronę, choć o wiele częściej przez  tą o liberalno-lewicowej proweniencji. 

 

„Betonowanie” sceny politycznej…

         Przełomowym momentem w historii III Rzeczpospolitej stała się afera Rywina, odkryta w 2002 roku. Pozwoliła ona na postawienie diagnozy najniebezpieczniejszych patologii życia publicznego, a przede wszystkim odsłonienia prawdziwych kulisów rządzenia. Doprowadziła do ujawnienia autentycznej skali korupcji polityków oraz procesu oligarchizacji elit. Zdemaskowała kryminogenne mechanizmy sprawowania władzy. Równocześnie sformułowana mniej więcej w tym samym czasie, podczas mających miejsce kilka miesięcy później wyborów samorządowych idea „POPiS-u”, stawała się projektem coraz bardziej realnym. Zaistniały poważne socjologiczne uwarunkowania do realizacji tej politycznej formuły. Sięgnięto do stworzonej pod koniec lat dziewięćdziesiątych wizji "IV Rzeczpospolitej", jako alternatywy wobec niefunkcjonalnej i skorumpowanej III. Obydwa prawicowe ugrupowania – zarówno PO, jak i PiS –  w mniejszym lub większym stopniu do tego projektu się ostentacyjnie odwoływały. Stały się surowymi recenzentami rządów spatologizowanej SLD. Głosiły potrzebę odnowy moralnej, zmian ustrojowych oraz reform gospodarczych. Centroprawicowa konfiguracja przyszłej koalicji rządowej wydawała się więc bardziej niż prawdopodobna.

         Jednak afera Rywina odegrała i swoją destruktywną rolę. Główną jej konsekwencją była, bowiem marginalizacja postkomunistycznego obozu, a także głębokie podziały w jego łonie. W tej sytuacji „wojna na górze” wśród postsolidarnościowych elit, jakby na nowo odżyła. Perspektywa zbliżających się wyborów prezydenckich oraz parlamentarnych gwałtownie „napędzała” ten proces. Brak zagrożenia ze strony postkomunistycznej formacji dał animatorom „POPiS-u” poczucie bezkarności... Zaczęli więc się oni nawzajem pomiędzy sobą  „rozgrywać” . Rozpoczęła się brutalna walka o władzę.

         Daleko idąca marginalizacja SLD oraz „koniunkcja” wyborów prezydenckich z parlamentarnymi w 2005 roku, to główne czynniki, które spowodowały, iż nie doszło do deklarowanej wcześniej przez wiele miesięcy koalicji „POPiS-u”. Gdy zminimalizowało się ryzyko przetrwania postkomunistycznego rządu, to współpracujący do tej pory zgodnie tandem prawicowych partii rozpoczął brutalną rywalizację pomiędzy sobą. Dwie przypadające akurat wówczas w Polsce,  najważniejsze  batalie polityczne – bezpośrednio sprzyjały temu procesowi.

         W roku 2005 „zawaliła się” w Polsce scena polityczna. Doszło do radykalnego naruszenia politycznej równowagi. „Biegun lewicowy” uległ w ogromnym stopniu „roztopowi” i pozostał z niego tylko mały fragment. Zwycięstwo PiS-u oraz Lecha Kaczyńskiego przestraszyło lewicowy elektorat. Z konieczności zaczął się on więc przesuwać w stronę Platformy Obywatelskiej i wybierać to ugrupowanie na zasadzie „mniejszego zła”. Dwa lata później, w trakcie wyborów parlamentarnych rządziła już taka właśnie logika. Scena polityczna zaczęła być kreowana przez ostry kontrast dwóch prawicowych ugrupowań. Radykalnie spadło znaczenie tradycyjnego podziału na prawicę oraz lewicę. PO oprócz skupienia wokół siebie klasycznych grup poparcia, stała się również "depozytariuszką" znaczącej części lewicowego elektoratu, zaś PiS (trochę w mniejszym stopniu) skrajnie prawicowego…  Procedura podejmowania wyborczych decyzji przeniosła się na poziom negatywnych emocjonalnych namiętności, a nie – jak powinno być w zdrowym systemie demokratycznym – racjonalnych, politycznych wyborów. Tymczasem wprowadzony na początku lat dwutysięcznych system finansowania partii, doprowadził wtórnie do strukturalnego utrwalenia tego zjawiska. Jak mawiają publicyści: – scena polityczna została „zabetonowana”. Realnym więc, aczkolwiek chyba nie do końca świadomie zamierzonym osiągnięciem „POPiS-u” w sferze politycznej – jest prawie całkowita likwidacja lewicy, radykalne zmarginalizowanie jej dotychczasowego znaczenia i w rezultacie poważna dekompozycja polskiej sceny politycznej.  Efekt ten osiągnięto jednak nie poprzez współpracę, lecz właśnie w wyniku jej braku i wytwarzania wzajemnych animozji.

 

Psychoza strachu zamiast koalicji „IV Rzeczpospolitej”….

         Do koalicji „POPiS-u” nie doszło przede wszystkim dlatego, iż nie sprzyjały temu konkretne, obiektywne uwarunkowania, ale też i dlatego, że żadne z zainteresowanch ugrupowań, tak naprawdę tego nie chciało... PiS z przyczyn taktycznych obawiał się stworzenia rządowego aliansu z Platformą Obywatelską, gdyż Jarosław Kaczyński spodziewał się powtórzenia scenariusza z drugiej połowy lat dziewięćdziesiątych, kiedy wybory wygrała AWS ale realną władzę sprawowała Unia Wolności. Lider PiS-u kalkulował, iż silne wsparcie najważniejszych w Polsce ośrodków opiniotwórczych może zapewnić PO mocniejszą pozycję. Z kolei stratedzy Platformy Obywatelskiej obawiali się, iż "w sukurs" PiS-owi konsekwentnie będzie podążał prezydent, co zapewni przewagę partii braci Kaczyńskich. Możliwość utworzenia koalicji zaprzepaściła więc w dużym stopniu wzajemna „psychoza strachu”. Jedni po prostu bali się dominacji drugich. Wbrew pozorom pomiędzy obydwoma stronnictwami istniały jednak również i  poważne rozbieżności programowe. Bardziej zdeterminowany w budowaniu „IV Rzeczpospolitej” był PiS, Platforma traktowała zaś ten postulat wyłącznie hasłowo, a w pewnych swoich środowiskach nawet niechętnie. PiS opowiadał się za zmianami daleko idącymi, głębokimi, strukturalnymi, a PO jedynie za powierzchownymi i kosmetycznymi. PiS chciał radykalnego zerwania z postkomunizmem, Platforma natomiast posiadała w tym w względzie poważne opory. Koalicja „POPiS-u” była więc właściwie od samego początku bardzo mało prawdopodobna. „POPiS” musiał zatem rządzić na raty: – Prawo i Sprawiedliwość w latach 2005 – 2007, a Platforma Obywatelska od roku 2007 aż do chwili obecnej. Ostatecznie jednak obydwie partie porzuciły koncepcję „IV Rzeczpospolitej”. PO odeszło od niej całkowicie, a PiS realizował ją tylko w warstwie socjotechnicznej.

 

Alienacja elit i „poppolityczne chałturnictwo

         Zarówno PO, jak i PiS pogrążyły się w prymitywnym „PR-e”. Wspólną cechą każdego z tych ugrupowań stało się kreowanie „popolityki”. Sprawując władzę ferowały i nadal nieustannie ferują coś, co w swej wymowie przypomina muzykę „disco-polo”. „Odgrywają polityczną melodię”, która jest  łatwa w kompozycji,  może i przyjemna dla ucha, dobrze się przy niej „tańczy”, ale pozbawiona ambitnych celów, głębszego przesłania, wartościowej treści i dalekosiężnej wizji przyszłości. To co prezentuje „POPiS”, to po prostu zwykła „poppolityczna chałtura”… Postawiono na politykę popularną, efektowną wizerunkowo, ale nie pragmatyczną, w dobrym tego słowa znaczeniu.  Nad realną przestrzenią debaty publicznej, nadbudowano przestrzeń o znaczeniu wybitnie propagandowym oraz socjotechnicznym. Stworzono pewnego rodzaju "wirtualną nadrzeczywistość” i to właśnie tam przebiega zasadniczy tor politycznego procesu. „Wojna na górze” z początków  lat dziewięćdziesiątych różni się tym od „wojny na górze”, zaistniałej po roku 2005, że w pierwszym przypadku spór toczył się o realne problemy, pryncypia i wartości, a w drugim występuje on już tylko w wymiarze socjotechnicznym.

         Z zapowiadanego tak spektakularnie projektu budowy „IV Rzeczpospolitej” do tej pory nie zrealizowano w praktyce niczego. Przede wszystkim nie rozstrzygnięto podstawowego dylematu ustrojowego, nie  przesądzono czy Polska ma być krajem o systemie prezydenckim, czy też parlamentarno-gabinetowym, nie przygotowano, ani nie przeprowadzono zmiany konstytucji. Zamiast głośno deklarowanej idei „taniego Państwa”, w praktyce realizuje się model „Państwa drogiego”, omnipotentnego.  Zaniechano pożądane z punktu widzenia efektywności ekonomicznej reformy gospodarcze, zwłaszcza w sferze finansów publicznych. Utrwalono po poprzednich rządach SLD partyjny oligarchizm, zakonserwowano te same centralistyczne mechanizmy, nadal  faworyzuje się  "partyjnictwo" w administracji państwowej, zachowuje nie do końca demokratyczne procedury wyborcze. Nie odstępuje (nawet na jeden minimetr) od praktyki narzucania list okręgowych przez centralnych partyjnych liderów. Nie przeprowadzono odnowy moralnej. Nie zerwano z postkomunizmem!

          Dodatkowo „IV Rzeczpospolita” obarczona została pewnego rodzaju „grzechem pierworodnym”, w jej wznoszeniu dopuszczono się, bowiem  twórczej niekonsekwencji, swoistej wewnętrznej sprzeczności, strukturalnego dysonansu, gdyż projektowano ją jako Państwo o wysokich standardach moralnych, a tymczasem do wykonywania tej budowli zaangażowano ludzi pozbawionych jakiejkolwiek moralności – politycznych ekstremistów, populistów oraz radykałów. Pozyskanie Leppera, Łyżwińskiego, czy  Giertycha do współpracy przy naprawie najważniejszych instytucji Państwa, a także sanacji reguł życia publicznego miało taki sam sens, jak ustawianie pospolitych włamywaczy w celu ochrony bankowego sejfu, lub też zatrudnianie notorycznych podpalaczy w profesjonalnych jednostkach straży pożarnej… Z takimi ludźmi, to się po prostu nie mogło, nawet w najmniejszym stopniu udać.

         Walka z korupcją rozegrała się przede wszystkim w sferze wizerunkowej. Eliminowano tylko objawy korupcji, ale nie jej strukturalne przyczyny. Zdominowany przez socjotechnikę, czysto spektakularny proces zwalczania korupcyjnych patologii w życiu publicznym, doprowadził w większym stopniu do ośmieszenia tej jakże pożądanej  operacji, niż zapewnienia jej skuteczności. Nie zlikwidowano korupcyjnych mechanizmów oraz nie zmieniono przepisów prawnych, wytwarzających korupcjogenne sytuacje. Jeżeli już rozważać, w tej dziedzinie jakieś miarodajne osiągnięcia, to o wiele więcej uczynił PiS, który utworzył Centralne Biuro Antykorupcyjne. Platformie Obywatelskiej należy oddać jedynie tyle, iż przynajmniej do pewnego momentu ten projekt popierała. Jendakowoż  ważniejsze  od powołania konkretnej instytucji, wydaje się wprowadzenie do świadomości społecznej problematyki korupcji, skoncentrowanie na tym zagadnieniu publicznego dyskursu oraz przełamanie pewnego rodzaju „zmowy milczenia”, „politycznego tabu”. To jedyny najbardziej prawdziwy oraz autentyczny sukces PiS-u, gdyż już samo zawołanie „łapać złodziei”, siało ogromny popłoch w szeregach skorumpowanych urzędników… Platforma Obywatelska natomiast w tej sferze, jak na razie żadnych sukcesów się nie dopracowała, podobnie zaś, jak PiS dopracowała się w międzyczasie afer z udziałem swoich najbardziej prominentnych polityków.

         „POPiS” marnuje czas i pieniądze! Ogromne środki finansowe, które z budżetu Państwa trafiają na konta bankowe każdej z tych partii, nie  są przeznaczane na budowanie publicznych instytutów, tworzenie fachowych zespołów eksperckich, czy opracowywanie merytorycznych programów, ale także nie inwestuje się  ich w najmniejszym nawet stopniu w rozwój struktur terenowych tych stronnictw. Całą pulę otrzymywanych tak naprawdę od podatników dotacji „wpompowuje się"  w kolejne kampanie wyborcze – „klecąc” drogie telewizyjne spoty i bogacąc tylko tak zwanych „politycznych spin-doktorów”…   

          Postawa obydwu ugrupowań prowadzi wprost do alienacji politycznej społeczeństwa. Ludzie oczekują od polityków – nie opartej w istocie na cynizmie i hipokryzji „poppolityki”, bezideowej propagandowej "chałtury", lecz zbudowanej na ideach oraz wartościach koncepcji realizacji realnej polityki wyzwań, racji stanu, a przede wszystkim skutecznego rozwiązywania społeczno-ekonomicznych problemów. Tymczasem „POPiS-owskie” elity  w coraz to większym stopniu się  alienują, stając  prawie tak samo aroganckie, jak w dawnych czasach SLD i natrętnie „odgrywając”, to swoje mało ambitne, prymitywne „polityczne disco-polo”. Ten „POPiS-owy koncert” rozbrzmiewa niestety coraz głośniej…                                 

 

Romano Manka-Wlodarczyk

Autor jest socjologiem, zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki oraz obserwacją uczestniczącą. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia, a także hermeneutyka. Jest redaktorem naczelnym Czasopisma Eksperckiego Fundacji FIBRE oraz członkiem zarządu tej organizacji. Pełni również funkcję dyrektora zarządzającego Instytutu Administracja.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (15)

Inne tematy w dziale Polityka