pixabay
pixabay
Kurier z Munster Kurier z Munster
596
BLOG

Andrzej Duda ma z kim przegrać...

Kurier z Munster Kurier z Munster Prezydent Obserwuj temat Obserwuj notkę 14

Po wyborach parlamentarnych rozpoczęły się dyskusje, kogo opozycja mogłaby wystawić przeciwko Andrzejowi Dudzie w wyborach prezydenckich i który z pretendentów miałby największe szanse. W grze są trzy nazwiska: Małgorzata Kidawa-Błońska, Donald Tusk, oraz Władysław Kosiniak-Kamysz.


Dwie strefy publiczne

Aby rozstrzygnąć ten dylemat, trzeba w pierwszej kolejności zdiagnozować sytuację socjo-kulturową: (otóż) jednolita przestrzeń publiczna została w Polsce zdezorganizowana, nie istnieje coś takiego co niemiecki filozof, Jürgen Habermas, nazwałby deliberatywną wspólnota dialogu, sfera publiczna w Polsce dzieli na na dwa obszary: część ludową oraz część mieszczańską (górnolotnie mówiąc: metropolitarną).

Wytłumaczenie obecnej sytuacji politycznej, w tym przede wszystkim dominacji PiS jest dość proste. Decyduje o tym czynnik solidarności głosowania na partię Jarosława Kaczyńskiego w środowisku przestrzeni ludowej oraz demobilizacja czy mówiąc precyzyjniej, de-konsolidacja poparcia dla ugrupowań opozycyjnych o centrowo-lewicowej proweniencji w środowisku strefy mieszczańskiej.

Na terytorium ludowym PiS jest właściwie sam, poza PSL-em nie posiada tam żadnej liczącej się konkurencji, w małych miasteczkach i na wsiach istnieje niezwykle silna determinacja głosowania na PiS, uśredniając jest to 700 tys. głosów na jeden milion głosujących; podczas gdy w strefie mieszczańskiej poparcie, które mogłaby otrzymać opozycja ulega rozproszeniu, zaś w przestrzeni ludowej ugrupowania centro-lewicowe nie potrafią dotrzymać PiS-owi kroku.


Plan minimum: 3/10

Kandydat opozycji, który mógłby nawiązać walkę z urzędującym prezydentem, Andrzejem Dudą, musi spełniać jeden fundamentalny warunek: musi uzyskać w przestrzeni ludowej rezultat nie gorszy średnio niż 300 tys. głosów na milion głosujących. Mniej więcej takim algorytmem poparcia w ostatnich bataliach politycznych (wyborach europejskich i parlamentarnych) dysponował PiS. Drugim warunkiem ogólnopolskiego zwycięstwa któregoś z opozycyjnych polityków w kampanii prezydenckiej, jest zmiażdżenie Andrzeja Dudy w strefie mieszczańskiej: przy 300 tys. głosów uzyskanych na terenach wiejskich oraz w mniejszych ośrodkach, w przestrzeni wielkomiejskiej trzeba „wykręcić” 640 tys. na milion głosujących przy 50 proc. frekwencji.

Wówczas przybliżone (prognozowane) ostateczne rezultaty wyborów prezydenckich będą wyglądały tak: 1) kandydat opozycji: 8 064 000 (1 920 000 w przestrzeni ludowej i 6 144 000 w strefie mieszczańskie); 2) Andrzej Duda: 7 936 000 (odpowiednio: 4 480 000 i 3 456 000).

Jest to oczywiście symulacja, gdyż realny, rzeczywisty wynik wyborów prezydenckich będzie zależał od wielu innych, ważnych determinant, w tym przede wszystkim frekwencji oraz stopnia mobilizacji w dwóch spolaryzowanych strefach publicznych: ludowej i mieszczańskiej.

Ale ta symulacja pokazuje kierunek myślenia.

Paradoksalnie kandydatowi opozycji dużo łatwiej będzie osiągnąć rezultat 640 000 głosów przypadających na jeden milion głosujących w przestrzeni wielkomiejskiej, tu bowiem zadziała algorytm niechęci wobec PiS, tzw. emocja antyPiS-u i taktyka wszyscy przeciwko PiS, niż 300 tys. w przestrzeni ludowej, ponieważ na terenach wiejskich i w mniejszych ośrodkach istnieje nieprawdopodobnie silna solidarność głosowania (determinacja głosowania) na PiS, którą – żeby to lepiej zilustrować – można wyrazić wielkością 7 głosów na 10 głosujących.


Kto miałby największe szanse?

Spośród kandydatów opozycji, których nazwiska wymienia się na politycznej giełdzie, jedynie lider ludowców, Władysław Kosiniak-Kamysz może uzyskać w przestrzeni ludowej potrzebną do zwycięstwa wielkość 300 tys. głosów. Ten czynnik przesądza, że dla Andrzeja Dudy byłby on najtrudniejszym przeciwnikiem. Gdyby Kosiniak-Kamysz znalazł się w finałowej rozgrywce, przestrzeń mieszczańska i tak by na niego z silną determinacją zagłosowała, gdyż zadziałałaby negatywna emocja wobec PiS-u.

Wariant ten poważniej wystąpił w wyborach samorządowych, kiedy w większości drugich tur, zarówno w wielkich jak i średnich miastach (nierzadko również w małych), kandydaci PiS przegrywali.

W pluralistycznym układzie graczy politycznych wyborcy dokonując wyboru kierują się dwoma kryteriami: 1) sympatii i 2) analizy; czyli głosują na tę partię, która ma największe szanse uzyskania dobrego wyniku, z tych które lubią, z którymi się zgadzają.

Decydują o tym dwa modele zachowań znane w socjologii oraz psychologi społecznej, a także w politologii: domniemanie skuteczności głosowania i poczucie sprawczości.

W układzie spolaryzowanym sytuacja wygląda nieco inaczej, przewagę uzyskują emocje negatywne, wyborcy głosuję wg kryteriów: 1) antypatii (awersji) i 2) analizy; zatem udzielają poparcia temu ugrupowania, które ma największe szanse wygrania z ugrupowaniem, którego nie lubią.

Tego rodzaju zachowania wyborcze nazywa się często głosowaniem taktycznym albo pragmatycznym, można je zilustrować za pomocą metafory "tamy", chodzi o powstrzymanie obiektu politycznego nielubianego przez cześć wyborców.

Tak więc gdyby Kosiniak-Kamysz otrzymał poparcie całej opozycji albo gdyby wszedł do drugiej tury wyborów, która w sensie funkcjonalnym odegra rolę prawyborów, byłby dla Andrzeja Dudy najtrudniejszym orzechem do zgryzienia, najbardziej niewygodnym konkurentem, z uwagi na relatywnie wysokie poparcie w przestrzeni ludowej.

Sęk jednak w tym, że Władysław Kosiiak-Kamysz jest kandydatem hipotetycznym, teoretycznym, albowiem aby ziścił się zarysowany scenariusz lider ludowców musiałby najpierw dotrzeć do II tury, a to się niestety nie stanie, gdyż zasoby popierającej go infrastruktury politycznej są zbyt małe. Liderowi ludowców łatwiej byłoby wygrać w drugiej turze niż przebrnąć przez pierwszą.

Na tle Kosiniaka-Kamysza inni kandydaci zgłaszani przez obóz centrowo-lewicowy prezentują się dużo gorzej, jeżeli chodzi o osiągnięcie wymaganej puli 300 tys. głosów w przestrzeni ludowej. Donald Tusk, choć z wymienianych pretendentów dysponuje najlepszymi kompetencjami prezydenckimi, nawet się do tego poziomu nie zbliży, można szacować, że nie osiągnie nawet połowy tej wielkości, czyli 150 tys.

Ciekawym kandydatem jest Małgorzata Kidawa-Błońska, choć dużo gorsza od Tuska pod względem merytorycznym, to jednak dysponująca dużo mniejszym negatywnym elektoratem. Warunek jest jeden: schować szyld Platformy Obywatelskiej; jeżeli udałoby się jej wizerunkowo oddzielić od PO, wówczas w strefie ludowej może „poszaleć” i zdobyć 300 tys. głosów, a o wielkie miasta nie ma się co martwić, bo co już zasugerowały ostatnie wybory parlamentarne, zwycięży tam przytłaczająco.


Duda jednak przegra

Na niekorzyść Andrzeja Dudy działają dwa elementy, które najprawdopodobniej zadecydują o jego porażce. Pierwszy jest od niego niezależny, to system wyborczy; dwie tury stanowią w tym przypadku sekwencję bardzo korzystną dla opozycji, gdyż pierwsza funkcjonalnie zadziała jak prawybory, zaś w drugiej górę weźmie emocja niechęci wobec PiS.

Opozycja nie będzie musiała organizować prawyborów, bo instytucjonalnie tę rolę spełni pierwsza tura wyborów, a wówczas elektorat od centrum do lewa poprze alternatywę Andrzeja Dudy.

Wiele będzie zależało od frekwencji i mobilizacji głosowania w poszczególnych przestrzeniach: ludowej oraz mieszczańskiej. Jednak co dobitnie pokazały niedawne wybory parlamentarne strefa wielkomiejska posiada silniejszą zdolność mobilizacyjną i oczywiście w warunkach de-konsolidacji oraz rozproszenia przegrywa, ale w sytuacji konsolidacji, tą zaś strukturalnie narzuci druga tura wyborów, wygra.

Drugim czynnikiem działającym na szkodę urzędującego prezydenta jest niekonseliacyjność reprezentowanego przez niego obozu politycznego, a także niski stopień umiejętności uczestnictwa w demokracji deliberatywnej.

PiS ma na scenie politycznej samych przeciwników (może poza Konfederacją, ale zachowanie tego ugrupowania wobec partii Jarosława Kaczyńskiego jest również mało czytelne). Właściwie wszyscy poważni gracze polityczni w Polsce są przeciwko PiS. To zemści się na Andrzeju Dudzie. W warunkach silnej mobilizacji głosów na rzecz opozycji w przestrzeni miejskiej oraz konsolidacji głosowania, jaką wytworzy druga tura wyborów prezydenckich, Andrzejowi Dudzie do zwycięstwa może nie wystarczyć nawet wyraźna przewaga w przestrzeni ludowej, na wsi i w małych miasteczkach, gdyż rozmiary klęski w strefie mieszczańskiej będą zbyt wielki.


Zakładnik PiS czy historii?

Poza tym dochodzi jeszcze trzeci istotny czynnik, a właściwie dwa. Pierwszy to taki, że Andrzej Duda był po prostu słabym prezydentem, zdecydowanie najsłabszym ze wszystkich tych którzy piastowali ten zaszczytny urząd po 1989 roku. Jest politykiem powolnym, niesuwerennym, zależnym od własnej partii politycznej i jego decyzyjnego centrum.

Ludzie to widzą. I ludziom się taka postawa nie podoba.

Drugi faktor jest zaś taki, że Andrzej Duda, mimo dużej spolegliwości, jest nielubiany nawet we własnym środowisku politycznym i nienajlepiej tam postrzegany. Oczywiście aktyw PiS „zaciśnie zęby” i będzie na rzecz swojego kandydata pracował ile tylko sił, ale elektorat głosować może już niekoniecznie. Brak sympatii oraz ciepłych emocji może mieć pewne znaczenie.

Dla PiS-u każdy wynik będzie zły. Jeżeli zwycięży obecny lokator Pałacu Prezydenckiego, to logika dwu-kadencyjnego systemu politycznego, jaki jest w Polsce, spowoduje, że strukturalnie zyska polityczną samodzielność; nie będzie już zakładnikiem PiS lecz zakładnikiem historii; to może spowodować, że wybije się na niepodległość i będzie bardziej niezależny, zachce wyjść z roli „notariusza” karnie podpisującego większość tworów legislacyjnych PiS.

Tu jest jednak pewien krytyczny, inkryminowany problem. Andrzej Duda, jako prezydent, brał udział w demontażu państwa prawa, przyglądał się biernie łamaniu konstytucji, bądź sam ją bezpośrednio łamał. PiS może go więc szantażować perspektywą postawienia przed Trybunałem Stanu i impechmentu. Z kolei opozycji trudno byłoby takiego wniosku nie poprzeć.

Gdy zaś wygra kandydat opozycji będzie to prawdopodobnie impuls ku rekonfiguracji polskiej sceny politycznej oraz początek końca PiS, choć moim zdaniem taki początek końca miał już miejsce w ostatnich wyborach parlamentarnych, które wbrew pozorom, nie wyłoniły czytelnego układu rządowego.

Wtedy obóz liberalno-demokratyczny przejdzie do kontrofensywy.

Autor jest socjologiem, zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki oraz obserwacją uczestniczącą. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia, a także hermeneutyka. Jest redaktorem naczelnym Czasopisma Eksperckiego Fundacji FIBRE oraz członkiem zarządu tej organizacji. Pełni również funkcję dyrektora zarządzającego Instytutu Administracja.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka