Z początku, pani Agnieszko, chciałem się usprawiedliwić. Po pierwsze z tego, że nie mogłem być dziś tam, gdzie powinien być każdy, kto się za przyzwoitego uważa. Czasem w życiu nam tak mieszają albo ono miesza, że po tym trudno tę przyzwoitość tak szybko znaleźć, nawet jak się bardzo chce. Drobne kamyki, bywa, leża na drodze a ona przez to nie do przebycia. Życie jednym słowem…
Po drugie chciałem się podzielić żalem wielkim, że nie miałem okazji już nawet nie to, że poznać ale choć spotkać w życiu Pani Taty. Ale wtedy przyszło mi do głowy, że to właśnie jego ogromna zasługa, że nie musiałem go poznawać. I wtedy nagle przeszła mi cała złość na tych, którzy dziś nie wiedzą, kim był Zbigniew Romaszewski. Bo to właśnie dzięki niemu ta niewiedza nie kosztuje ich sinych pleców, ścieżek zdrowia i okien z kratami.
Chciałem też powiedzieć, że w tej błogiej niewiedzy znajduję zaczątek pomnika, jaki ku pamięci Pani Taty powstaje a właściwie już istnieje.
Ja wiem, że ten pomnik, Polska, w której spokojnie żyje się dziś, nie wiedząc co znaczył KOR, kim byli Romaszewscy i dokąd wiodła „szosa E7”, doskonała nie jest i być może długo nie będzie. Ale w końcu musi się stać taką, której nikt wstydzić się nie będzie musiał. Nie może być inaczej, skoro powstaje na barkach takich ludzi, jak Zbigniew Romaszewski.
A ta pamięć, co często dziś jest niepamięcią, obudzi się. Raz, bo winni są tego ci wszyscy, którzy tak pięknie dziś o Pani Tacie mówili a dwa, bo Polsce zapomnieć nie wolno. Inaczej znów obudzimy się w kraju, w którym „czerwony Radom” znów będzie siny jak zbite pałką ludzkie plecy.
Proszę wybaczyć mi formę. Nic innego nie mogłem.
Inne tematy w dziale Kultura