rosemann rosemann
780
BLOG

Biało-czerwoni w Babich Dołach (Dzień trzeci)

rosemann rosemann Muzyka Obserwuj temat Obserwuj notkę 3

Przez chwilę miałem chytrą pokusę rzecz zatytułować sprytniej i chwytliwie. Miało być „Obywatele RP w Babich Dołach”. Smutne, że określenie to, do którego każdy tutaj ma prawo nie  kojarzy się już tak uniwersalnie. Ale koniec z polityką.

Wczoraj był „dzień polski” w Babich Dołach. Oczywiście nie dlatego, że tylko Polacy występowali. Co to to nie. Ale wszystko po kolei.

Zacznę od tego, że był to „dzień próby” dla uczestników. To znaczy dla takich, co nie wiedzą i wczoraj wcale nie dowiedzieli się jak naprawdę wygląda tam „dzień próby”. Ja taki przeżyłem w 2007 r. gdy na koncercie „Bestie Boys” po plechach woda płynęła mi strugą, gdy było piekielnie zimno a samochody z parkingu trzeba było wypychać po zapadały się w błoto. Pamiętam, że kobieta, z którą wtedy byłem w Babich Dołach i która przyjechała specjalnie na grające później „Muse” widząc jak się trzęsę sama zaproponowała, żeby po ich pierwszym utworze się zwijać. Kochała mnie… :)

Wczoraj zapaść się można było tylko przy wejściach do namiotów ze scenami i był to problem tylko dla tenisówek i trampek. Sporo widzów było w gumowych butach ale ja radziłem sobie w martensach. I nic po plecach mi nie ciekło.

Zaczął na scenie alternatywnej „Majlo”. Wysoki głos ocierający się o falset i wyciągane w różne UUUUU i AAAAA wokalizy to mieszanka, której wyjątkowo nie trawię.

The Dumplings wyrobili sobie markę jak najbardziej zasłużenie. Wśród zespołów… powiedzmy „swojego pokolenia” choć brzmi to dziwnie, potrafili się wyróżnić a to już jest coś. Z ich koncertem miałem problem zanim się zaczął. Wiedziałem, że będzie „symfoniczny” bo „na orkiestrę i grupę”. Dla mnie jest to patent, który stosują muzycy nie mający już pomysłu na swoje granie. Później Justyna Święs powiedziała, że zrobili to bo… chcieli. Choć zasugerowała, że zdaje sobie sprawę, że „symfonicznie” to jednak trochę siara. Justyna, poza tym, że jest świetnym muzykiem, jest niezwykle piękną kobietą. I może bym odpuścił ale nie ma lekko. Zacznę od tego, że na „tencie” czyli głównej scenie poradzili sobie, co nie udało się wcześniej masie polskich wykonawców, w tym firmom znacznie bardziej uznanym od „pierogów”. Ale o ile towarzystwo sekcji dętej wychodziło świetnie to smyczki były „The Damplings” potrzebne jak galeon w ogródku Janukowyczowi.

Daria Zawiałow to kolejna wykonawczyni, co wydała płytę a fakt ten nie przebił się do mojej świadomości. Powiem krótko. Koncert niezły muzycznie, pani Daria ma możliwości ale jest w Polsce wiele wokalistek, które są lepsze i ciekawsze. Ale życzę powodzenia.

Później tłum widzów ruszył na Mac Millera ale popadał deszczyk i koncert przesunięto. Boże ty mój… Jakby tak ostrożnie było kiedyś ilu świetnych rzeczy bym w ogóle nie widział.

Przez ten deszcz trudno orzec uczciwie ilu widzów przyszło pod „alternatywny” namiot by się schować a ilu by obejrzeć Ralpha (tak naprawdę Rafała) Kaminski (naprawdę Kamińskiego). To kolejne moje odkrycie z Gdyni. Świetna muzyka, której akurat użycie smyczków pomaga, świetne teksty a wszystko w klimacie mocno korespondującym z najlepszymi kabaretami literackimi. A najciekawsze, że zespól grający rozbudowaną, rozpisaną na wiele instrumentów muzykę to grupa kolegów, którą Ralph (naprawdę Rafał) pozbierał w czasie studiów.


Mac Miller w końcu zagrał i był to świetny koncert. Mac jest świetny, scena nie ma dla niego tajemnic ale tajemnicą mojego uznania jest „poklejona” do jego tekstów muzyka. Jeśli jest jego to wielki szacunek a jeśli to zasługa tego czarnego, nieco otyłego Didżeja, co się produkował za stołem z tyłu sceny to wielki ukłon w jego stronę. Jest bardzo urozmaicona a najfajniejsze są jazzujące fragmenty.

Po Mac Millerze poszedłem na Grammatik. I to było ciekawe doświadczenie. Po tym współczesnym wydaniu hiphopu podążyć lata wstecz i posłuchać muzyki, na jakiej wychowywałem się. No nie, nie tak w ogóle :). „Wychowywałem się” hiphopowo. I choć obiektywnie Mac Miller był lepszy, fajniejszy to koncert Grammatik podobał mi się znacznie bardziej. Był taki prawie mistyczny.

Prophets of Rage grający na głównej scenie to pomieszanie składów niegdysiejszej Rage Against the Machine i Public Enemy. Dużo bym dał by zobaczyć „prawdziwe” RATM ale Zack de la Rocha nie chce. Ale Prophets ma Toma Morello i to zupełnie starczy by wyobrazić sobie jak grają. Maszyna do wymiatania.

JSMN… Nie wiem… Kompletnie nie mam zdania. Śpiewa pan ładnie, klimatycznie i spokojnie. A ja „przyszłem i poszłem”.

Poszłem to znaczy poszedłem na Brodkę. Jezus, Maria! Ależ ta Brodka jest. Jeszcze na Ralphie (naprawdę Rafale) jakiś gościu objaśniał zdezorientowane dziewczyny, które go pytały na co tego dnia warto iść, że na Brodkę to można ale ona ostatnio nudzi. Durny.

Koncert  Brodki był obok pierwszego koncertu Marii Peszek i pierwszego koncertu Noviki  występem śpiewającej pani, którego się nie da zapomnieć. Brodka później mówiła, że dopracowują z zespołem występy do perfekcji ale ta perfekcja nie zabiła magii. Ja wiem, że gadam jak egzaltowana gimbaza. Ale jeśli takie wrażenie robi na mnie muzyka, której w zasadzie nie lubię to co mam nie być gimbazą. Z jednej strony szkoda, że pełna temperamentu Brodka akurat wtedy, gdy miałem ją zobaczyć, postanowiła się „uspokoić. Z drugiej… nie żałuję. Tu przy okazji wychodzi czemu Daria Zawiałow tego dnia nie miała żadnych szans. Piękne to było i tyle.

Tu Brodka taka „pomiędzy”. Już w nowym klimacie ale jeszcze nie do końca.


Na The Weekend poszedłem z podwójnego obowiązku. Po pierwsze to headliner tego dnia więc nie wypadało go zignorować. A poza tym miałem zamówienie by przyjaciółce, która kocha Abla Makkonen Tesfaye (tak się The Weeeken naprawdę nazywa i to wyjaśnia czemu się musiał jakoś nazwać)  nagrać tyle koncertu „ile ci ręka wytrzyma”. Wytrzymała bez ruchu prawie 8 minut. The Weekend nie przypadkiem nagrywał z Arianą Grande. Muzyka… Tak teraz grają i to teraz sprzedają. Nie lubię ale też nie ukrywam, że nie znam się.

Z koncertem „Hańby!” mam problem. Nie z samym zespołem który, o ile jest „projektem”, jest naprawdę ciekawym artystycznym pomysłem. To krakowski zespół tworzący „muzykę podwórkową” do tekstów przedwojennych komunizujących poetów ( w tym Edwarda Szymańskiego, który mi się dobrze kojarzy). Ekipa na swoje potrzeby ma specjalną rachubę czasu, wedle której teraz mamy 1937 rok. Muzyka jest równie bojowa co teksty choć grana na instrumentach podwórkowych (banjo, klarnet, bęben, harmonia czyli akordeon). Muzycy są poubierani jak przedwojenni chłopcy z ulicy.

Problem mój z tym koncertem jest taki, że o ile nie jest to „projekt” i panowie podzielają poglądy autorów, których śpiewają i rzeczywiście boli ich, że „buduje się wielkie gmachy za pieniądze ukradzione robotnikom” to trochę dziwnym miejscem na wykrzykiwanie tych żalów jest impreza finansowana przez wielkie korporacje i do klienteli, które prawdziwego robotnika na oczy chyba nigdy nie widziała.


Ostatni mój koncert tego dnia to „Warpaint”. Niby szyty pode mnie bo soczysty rock gitarowy z niewielkim dodatkiem elektroniki a w składzie same panie. No i sam się dziwię, że jakoś mnie nie porwało choć pierwszy utwór był zagrany z zamiarem „kopa prosto w jaja”. Widać jednak nie do końca paniom udało się trafić. Jednak właśnie przy tym koncercie widać jak specyfika występu na żywo różni się od tego co możemy znaleźć w sieci szukając poszczególnych wykonawców. W jutubie to, co w wykonaniu „Warpaint” znalazłem podobało mi się znacznie mniej.

Na koniec trochę pozamuzycznie. Dostałem pierwsze (i pewnie jedyne) gratisy na tej edycji. Najpierw „gratisa” na poprawienie humoru gdy kupując moje jedyne tego dnia (bo „piję, nie jadę”), uświęcone tradycją piwo Heinekena (wiem, że to siki zmieszane z krowią żółcią ale za wieloletni wkład należy się im) usłyszałem z ust ładnej pani sprzedawczyni „Dowodzik jest?” Komplementy nawet tak mocno naciągane cieszą. Cieszą szczególnie gdy trzeba się natrudzić by naciągnąć.

Drugi gratis dostałem od innej równie ładnej pani, która specjalnie skręciła by mnie złapać. To dwa „tatuaże” spotifaja. Też mi się miło zrobiło, że pani uznała, że sobie coś tam będę naklejał jak jaki nastolatek. Przykleję sobie. A co?! Tak nawiasem co to jest ten spotifaj? :P

Trzeci gratis był najmilszy. Z Brodki na dłuższą chwilę wyszedłem bo zadzwoniła przyjaciółka i poszedłem z nią pogadać. Po wielu ważnych ustaleniach kazała mi wracać na koncert i wyłączyła się. Schowałem telefon, popatrzyłem przez chwilę na nieco oddalony telebim z Brodką i bezgłośnie powiedziałem „Ale ta Brodka to demon jest”. W tym momencie mijająca mnie śliczna dziewczyna uśmiechnęła się do mnie. Już to było dziwne bo przez ten deszcz ludzie się do siebie nie uśmiechali tylko patrzyli pod nogi. Może uśmiechnęła się bo bardzo sympatycznie wyglądałem w pelerynie i z rozczochranymi po strząsaniu kropel wody włosami ale pomyślałem, że ona odczytała z ruchu ust co mówiłem. I się z tym zgodziła. Tej wersji się trzymam.

 ps. Odkryłem właśnie czemu mi się tak trudno pisze i tyle jest literówek. Ja pisze a mi się majta po "taczpadzie" farfocel od opaski i robi co chce...

A dzień był „polski”

1.      Brodka

2.      Ralf Kaminski

3.      The Dumplings

4.      Grammatik/Mac Miller

5.      Prophets of Rage

6.      Hańba!

7.      The Weekend


rosemann
O mnie rosemann

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura