rosemann rosemann
644
BLOG

Ściana- o polityce informacyjnej zamiast polemiki

rosemann rosemann Protesty społeczne Obserwuj temat Obserwuj notkę 27

W cieniu tej ściany, którą zauważył Igor Janke* jako nieuchronny cel naszej wspólnej, narodowej podróży przez ostatni (rozumcie to sobie jak chcecie) odcinek naszych dziejów, żyjemy od dość dawna. Symbolicznie od pamiętnego „błękitnego marszu”, którym Donald Tusk, po spektakularnym przerżnięciu przez niego w 2005 r. dwóch wyborów ratował swój odwłok usadowiony na stołku przywódcy PO. Na tyle skutecznie, że ściana miała ma i niestety chyba mieć się będzie dobrze. Stała się istotnym kreatorem naszej polityki i w zasadzie co jakiś czas musimy ku niej lecieć. Czy nam się to podoba czy nie.

Nie będę odnosił się do istoty aktualnego sporu politycznego bo nie chce mi się ani nie muszę nikomu tłumaczyć, że jest ona zupełnie gdzie indziej niż w „wolnych sądach im. Maćka Dobrowolskiego”. Merytoryczna dyskusja o istocie sędziowskiej niezawisłości, o tajemniczych „sędziach Ziobry” i pozostałych zagadkach tej dość masowej i bardzo trącającej masochizmem skłonności do obrony „nadzwyczajnej kasty ludzi” jest zdecydowanie ponad moją cierpliwość. Tak na szybko sam sobie tłumaczę tę skłonność taką naiwną wiarą sporej części obrońców „wolnych sądów im. Maćka Dobrowolskiego” w to, że istnieje jakiś inny wymiar, w którym są ci wszyscy sprawiedliwi, fachowi i uczciwi sędziowie orzekający w niezawisłych sądach. I jakoś tak metafizycznie czuwają nad naszą wolnością i bezpieczeństwem. A ta cała banda pozbawionych wrażliwości, uwikłanych w lokalne sitwy cwaniaków to zupełnie co innego. I nie o nich się przecież walczy. Tylko o te „wolne sądy”.

Początek całej legislacyjnej awantury jakoś nie poruszył mnie za bardzo bo żyję zbyt długo w tym naznaczonym destrukcją politycznym duopolu i wiem, że „na krawędzi” znajdujemy się nieomal co drugi dzień i to często z przyczyn tysiąc razy bardziej gównianych i nieistotnych.

Na Twittera i tutaj wróciłem (pewnie tylko na chwilę) dopiero wówczas, kiedy znów zderzyłem się z kompletnie irracjonalnymi reakcjami najważniejszych polityków PiS na sytuację, w której przecież funkcjonują niemal od dnia ogłoszenia ich wyborczego zwycięstwa. Sytuację, która jak zwykle jest kryzysowa.

Wybuch Jarosława Kaczyńskiego ja zarazem doskonale rozumiem (nie będę ukrywała, że będąc na jego miejscu pewnie nie potrafiłbym powstrzymać się od wypłacenia panu Budce czegoś w „twardszej walucie”) jak też kompletnie nie pojmuję bo nikt tak dobrze jak on nie wie, że właśnie w ten sposób próbują i zawsze będą próbować wyprowadzić go z równowagi. O odwoływaniu się do osoby Lecha Kaczyńskiego przez Donalda Tuska w wywiadzie dla TVN24 miało być dalej ale ponieważ nie potrafiłbym o tym pisać bez użycia wobec „honorowego prezesa” przedsiębiorstwa „Przemysł pogardy & Co.” słów jednoznacznie obelżywych, darowałem sobie.

Nijak nie potrafię zrozumieć natomiast durnych, lekceważących reakcji Błaszczaka i Zielińskiego na demonstracje politycznych przeciwników. Demonstracje, których lekceważyć nie wolno a obrażać po prostu im nie wypada. Powiecie, że się czepiam bo „totalna opozycja” i „obiektywne media” znalazłyby inny pretekst by się przyczepić. Niewątpliwie tak. Tylko, że Błaszczak i Zieliński i jeszcze paru innych nie muszą ich w tym przecież wyręczać.

Przeprowadzenie zmiany sądownictwa to zmiana, z której znaczenia mało kto mogący być nazwany świadomym nie zdaje sobie sprawy. Mało kto nie umiałby przewidzieć konsekwencji błędów w jej przygotowaniu i przeprowadzeniu.

I teraz mało kto chyba wierzy, że ta operacja była przez kogokolwiek jakoś planowana. Inaczej niż działania przeciwników zmiany. To zadziwia tym bardziej, że jednak, tak przynajmniej podpowiada logika, ci, co zmianę szykowali, wiedzieli o niej chyba znacznie wcześniej niż ci, co ją teraz próbują powstrzymać. Zatem ci pierwsi mieli na przygotowania więcej czasu. W dodatku bez problemu mogli przewidzieć jakie kroki podejmą ich oponenci.

Zamiast tego PiS miał i ma Beatę Mazurek. Która chyba za największe zagrożenia dla Polski uważa choćby pobieżne zapoznawanie się i  przez nią z tym, co mówi i pisze Prezydent Andrzej Duda i jakąkolwiek refleksję nad tą lekturą. I tu, zamiast dalszego komentarza powinno znaleźć się kilka powtórzeń najpopularniejszego polskiego słowa, będącego wyrażeniem mojej kompletnej bezsilności.

Tak na marginesie kiełkuje we mnie takie złośliwe postanowienie, zobowiązanie wobec samego siebie, że póki Beata Mazurek będzie odpowiadała (powiedzmy…) za politykę informacyjna PiS, chcąc nie chcąc odpowiadała będzie także za brak mego głosu na jej partię przy kolejnych wyborach. Bo wszystko wszystkim ale bardzo nie lubię jak się ze mnie ordynarnie i tak konsekwentnie ciągnie łacha.

Jest coś zdumiewającego w kontemplowaniu skutecznych działań polityków, którzy mogą pochwalić się piarem na poziomie wyborów do szkolnego samorządu. Jest jakaś magia w kolejnych zwycięstwach rozgrywanych „metodą Żukowa” tak, by stracić jak najwięcej „zabitych”, „rannych” i „wziętych do niewoli”. Kiedy patrzę na koleje obecnego ustrojowego „trzęsienie ziemi” przypomina mi się przeczytana gdzieś metoda będących na biwaku licealistów, którzy postanowili spuścić na wodę stojącą na brzegu dość ciężką łódź. „Najpierw użyjemy siły a jak się nie da to spróbujemy inteligentnie”. Różnica jest taka, że w naszej polityce na „inteligentnie” zazwyczaj nie ma już miejsca.

Niestety przy każdej kolejnej takiej sytuacji coraz bardziej nie ma tego miejsca.

http://jankepost.salon24.pl/795448,moj-apel-dochodzimy-do-sciany-zatrzymajmy-sie

rosemann
O mnie rosemann

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo