Jesień do Różanegostoku przychodzi o dobre dwa tygodnie wcześniej, niż do Warszawy na przykład.
Gdy w centralnej Polsce liście na drzewach dopiero zaczynają opadać (a piszę ten tekst na przełomie września i października), a te, które pozostały na drzewach są jeszcze ciągle zadziornie zielone, u nas drzewa mienią się już wszelkimi odcieniami żółci, czerwieni i brązu, ale na niektórych z nich są to już palety barw mocno, a nawet w większości przetrzebione.
Na prowadzącej do stadniny od podnóża pagórka, na którym mieści się cały kompleks bazylikowo-klasztornie-gimnazjalnie-orlikowo-ośrodkowo-bursowy, ufff....polnej drodze trwa sprawdzian z biegu na 60 m.
Choć mamy siłownię, pełnowymiarową salę gimnastyczną, wspaniały
Orlik* i parcours z końmi pod wierzch a nawet
cyrksownię** – nie mamy tartanowej bieżni, co kompensuje nam obfitość tras do biegów przełajowych (w tym i na nartach).
Na wspomnianej drodze, w pełnym, październikowym już słońcu ponad 20 chłopców pod opieką 3 wychowawców i nauczycieli za chwilę ustali swój sprinterski ranking.
Wszystko jest na poważnie: wstępna rozgrzewka, start z pochylenia, stopery.
W każdej dwójce jest rzecz jasna zwycięzca – czasem między biegaczami jest to dystans duży, czasem mniejszy, a czasem – minimalny zupełnie.
Rozpiętość czasów też jest znaczna, co jest naturalne, bo tu obowiązują takie sam reguły, jak w wyczynowej lekkoatletyce:
tak, jak drobniutki maratończyk nie ma szans w sprincie z atletycznie zbudowanym sprinterem, podobnie ten ostatni nie ma tych szans ze wspomnianym maratończykiem nawet nie w maratonie, a już na marnych 1500 metrów.
Stąd też wspomniany ranking podczas sprawdzianu z przełajów odwróci się zapewne do góry nogami.
Kilku chłopców, odbębniwszy (to w ich przypadku właściwe określenie) sprawdzian snuje się w pobliżu, ale spora część korzysta z możliwości i biegnie drugi raz, dobierając się w parach z kolegami, którzy uzyskali w pierwszym biegu podobny czas.
Dzięki wyrównanej stawce walka trwa naprawdę do końca i przynosi w większości przypadków lepsze czasy.
I nie to jest ważne, że lepsze na poziomie sekund 10, 9 czy 8 – ważne, że lepsze.
Mocno zbudowany chłopak też biegnie jeszcze raz:
poprawia się i jest szybszy od swojego pierwszego rezultatu o 32 setne sekundy i o parę setnych szybszy od dotychczasowego najlepszego czasu. Lepszy także od rekordu zanotowanego w grupie biegnącej w dniu wczorajszym.
7,66 sekundy! Na polnej drodze!
Rywal go początkowo mocno naciskał, potem został, ale też się poprawił, uzyskując czas niewiele powyżej 8 sekund.
Co z tego tekstu wynika?
A i niewiele i dużo zarazem:
każdy może znaleźć dla siebie dziedzinę, w której może się wybić ponad przeciętność, nawet tę na poziomie swojej grupy rówieśników.
I jeśli jest ambitny, nie musi poprzestawać na pierwszym podejściu, bo w życiu często bywa tak, że co się za pierwszym razem nie udaje, przy powtórnej próbie przychodzi niespodziewanie łatwo.
Warto zatem próbować!
Inne tematy w dziale Rozmaitości