Rybitzky Rybitzky
609
BLOG

Pocahontas, Cameron i Orliński, czyli czerwoni w kosmosie

Rybitzky Rybitzky Polityka Obserwuj notkę 26

Kilkanaście dni temu świat ogarnęło szaleństwo. Miliony ludzi rzuciły się do kin, by zobaczyć nowy film Jamesa Camerona – "Avatar". Dzieło to sam reżyser zapowiadał jako nową "Odyseję kosmiczną 2001" – uniwersalną historię o zderzeniu człowieka z tajemnicami wszechświata. Tym bardziej śmieszy więc to, co możemy oglądać na ekranach kin – plagiat disneyowskiego "Pocahontas" zmiksowany z toporną lewacką propagandą i okraszony przeglądem najstarszych klisz amerykańskiej kinematografii.
 
Muszę podkreślić, że nie mam nic przeciwko filmom wyrazistym politycznie. Podobnie, rzadko kiedy przeszkadzają mi hollywoodzkie klisze. Nawet zbytnie nawiązywanie do innych dzieł jestem w stanie uznać za ciekawą grę konwencję. Jednakże wszystkie te elementy w jednym filmie to już przesada. Czy wręcz bezczelność. A "przełomowe" efekty specjalne nie są żadnym argumentem na rzecz "Avatara". Co roku mamy kilka takich "przełomowych" filmów.
 
Cameron bez skrępowania skopiował zarys fabuły z "Pocahontas". Jego bohater, dwa razy uratowany (najpierw z ran, potem przed wrogością plemienia) przez dzielną tubylczą księżniczkę, szybko uczy się zwyczajów niebieskoskórych Na'vi i z wroga zamienia się w przyjaciela. W końcu prowadzi plemię do bitwy ze swymi złymi rodakami.
 
W tak zwanym międzyczasie pojawia się szereg elementów do cna wyeksplatowanych w komercyjnym kinie. Jest tu wszystko: Miłość Od Pierwszego Wejrzenia, Konflikt O Kobietę, Szalony Wojskowy, Bezwzględny Polityk, Niespodziewany Sojusznik, Zaskakująca Śmierć Przyjaciela oraz kilka Nagłych Ratunków.
 
Mimo popadającej w śmieszność sztampowości, "Avatar" okazał się prawdziwym hitem dla zawodowych krytyków filmowych. Ludzie zwykle wybrzydzający na dużo lepsze dzieła nagle zaczęli się rozpływać nad filmem Camerona. Zjawisko to dotyczy zarówno USA, jak i Polski.
 
W naszym kraju wszyscy oceniający ten film recenzenci renomowanego portalu kulturalnego Esensja.pl przyznali "Avatarowi" najwyższe noty. "Avatar" wyprzedził o niemal 2 punkty "Dystrykt 9".
 
Rzecz jasna, wcale nie powinniśmy się doszukiwać drugiego dna w tym, iż np. Wojciech Orliński, jeden z recenzentów "Esensji" i dziennikarz "Gazety Wyborczej", napisał także entuzjastyczny tekst do specjalnego dodatku "GW" o "Avatarze". Nie, to nie spisek – producenci i dystrybutorzy nie skorumpowaliby przecież większości krytyków w USA oraz Europie.
 
Z teoriami spisku jest bowiem tak, iż prawdziwe są tyko te objaśniające niecność postępków polityków prawicy. Oglądając pełen prymitywnych metafor (a czasem cytatów wprost z amerykańskiej polityki) "Avatar" bez trudu można odgadnąć jaka jest opinia Camerona na temat wojny w Iraku. Według reżysera rozpoczęcie konfliktu miało jeden cel – wymordowanie pokojowo nastawionych mieszkańców i zdobycie tamtejszej ropy.
 
Gdyby doszukiwać się jeszcze szerszego znaczenia filmu (wracamy do "Pocahontas"), to "Avatar" można uznać za krytykę całej amerykańskiej historii. Przecież kraj ten zbudowano na terenach brutalnie odebranych Indianom. A filmowi Na'vi są aż przesadnie stylizowani na "rdzennych Amerykanów".
 
Oczywiście, zarówno kwestia ekspansji terytorialnej USA, jak i wojna w Iraku to rzeczy, których nie da się podsumować kilkoma banalnymi metaforami. Co nie znaczy, iż nie można próbować tego zrobić. Cameron mógł, zrobił, uwiódł egzaltowanych krytyków filmowych i zarobił miliard dolarów.
 
Przy okazji kolejny raz udowodnił swoją bajką prawdziwość przesłania innej opowieści. Niektórym udaje się zaświecić przed tłumem nagimi pośladkami i nikt nie powie, że król jest nagi. Klakierzy będą za to bić brawo, aż spuchną im dłonie. Tak, jak Wojciech Orliński oraz wielu jego kolegów.
Rybitzky
O mnie Rybitzky

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka