Tradycja rzecz święta i Święta muszą tradycyjne być.
W weekend przed Świętami pojechaliśmy zatem do hipka, tradycyjne świąteczne zakupy zrobić. Jezus Maria, posrało tych ludzi, że wszyscy na raz jak bydło jakieś przed Świętami zawalili się do sklepu? Debile zasrani, bezmózgi, napchali im do łbów tymi reklamami sygnałów podprogowych, żeby nakupowali całego tego chłamu made in China na maxa i bezrozumnie pojechało toto do marketów, zamiast dalej paść szare papką z tiwi. Przejechać alejką spokojnie wózkiem nie można, bo zaraz na jakąś babcię wpadniesz. No ale co tam, dla tradycji człowiek w Święta może się przecież poświęcić, nie?
W Wigilię jeszcze przed południem szwagierka ze szwagrem wpadli. Kobity poszły te tradycyjne potrawy gotować, a my ze szwagrem walnęlim tradycyjnie i na szybko flaszeczkę. „Wigilijną” postawiłem, oryginalną, a co, niech szwagier wie. On „Koszerną” kupił, ale dla mnie to przegięcie z lekka, bo przecież my biali ludzie jesteśmy, a nie muzułmanie jacyś. No ale niech mu będzie, jak taki religijny ortodoks, to ja się wtrancać nie mam zamiaru.
Pierwszą kolejeczkę oczywiście tradycyjnie za zdrowie naszego papieża. Tu żartów nie ma, chłop przed śmiercią naprawdę słabo wyglądał i zdrowia mu trzeba życzyć. I my tradycyjnie co roku życzymy.
Potem wrzuciłem na tiwi „Szklaną pułapkę”, bo przed wigilijnym wieczorem jakoś w świąteczny nastrój się wprowadzić trzeba, nie?
Wieczorkiem siedliśmy do stołu. Sprawiły się kobitki, nie ma to tamto. Chińska zupa z grzybami mum, panga w migdałach, kalmary w galarecie (promocja była), ryba maślana z awokado, sałatka jarzynowa z kiełkami bambusa. Podobało mi się, bo wszystko zgodnie z tradycją. No i Pepsi, i Coca-Cola. Nie mogłem się zdecydować, to wziąłem jedną i drugą. Jakoś trzeba znaleźć swój sposób na święta.
Na początek tradycyjnie podzieliśmy się chipsami o smaku opłatka. Młody znalazł w hipku megapakę. Sam opłatek to jakoś tak nie bardzo, a tu proszę, jak ktoś mądrze wymyślił. Nawet aniołek był na opakowaniu. Potem walnęliśmy po lufce, pojedliśmy i pogoniłem młodego, co by trochę kolęd popuszczał. „Last Christmas” Wham, dżingel bels i takie tam. Pośpiewaliśmy, pokolędowaliśmy aż miło. Potem były prezenty. Dzieciakom to kasę, bo przecież nie nadążysz im coś modnego kupić, a oni dla mnie tradycyjnie krawat i skarpety, a dla starej perfumę.
Pogościliśmy się jeszcze ze szwagrostwem, a potem poszli. Młody też bryknął do klubu na dyskotekę pasterkową.
No naprawdę to też ładnie ktoś wymyślił. Toż wiadomo, że młodych na pasterkę do kościoła siłą nie pogonisz, a tu proszę. Sami na pasterkową imprezę idą. Brawo!
A jutro my idziemy do szwagrostwa na śniadanko. W sumie to dobra ta „Koszerna” szwagra, więc poświętujemy się trochę.
* * *
Taaa… Wcale ta moja dykteryjka nie tak mocno absurdalna i nieprawdopodobna niestety.
Co roku się nad tym samym zastanawiam.
Co się dzieje ze Świętami Bożego Narodzenia?
Każda nowa religia przejmuje symbole od swych poprzedniczek. Chrześcijaństwo też pełnymi garściami czerpało, od daty tego święta, po choćby wiecznie zielone drzewko. Tyle, że była to zamiana sacrum na sacrum. A teraz? Co znaczą nowe symbole?
Kim jest gruby, wyrośnięty krasnal w czerwonym kostiumie, woźnica sań zaprzęgniętych w renifery? Co on symbolizuje? Bo co symbolizował Święty Mikołaj, biskup Miry, z tiarą na głowie i pastorałem w dłoni, to ja wiem.
Co symbolizuje ten miniaturowy, wielokolorowy stroboskop w twoim oknie?
Cóż znaczy jeszcze aniołek na choince?
Czy jest tu jeszcze miejsce na jakiekolwiek sacrum?
Oczywiście w większości domów podzielimy się opłatkiem, zaśpiewamy kolędę, ale zastanawiam się do czego to zmierza? Jakie sacrum mają do zaoferowania spece od marketingu, którzy w pocie czoła co roku pracują nad pełną komercjalizacja Świąt?
Skoro już nie Boże Narodzenie, skoro szopki, Jezuski, Maryje i Józefy, są w głębokiej defensywie i co roku dostają coraz to boleśniejsze manto od Mikołajów, elfów, reniferów i dyskotek pasterkowych, to co dostaliśmy w zamian?
Puste jak bombka na choinkę święto konsumpcji i telewizyjnych fajerwerków.
Tak sobie myślę. Ja, ateista…
A gdy za kilka lat moja siedmiomiesięczna dziś córka spyta mnie o sens tych Świąt? Co jej powiem ja, który nie wierzy ani w to że Jezus był Synem Bożym, ani w żadne cuda, zmartwychwstania, odkupienia i tym podobne bajki… Powiem jej, że co świętujemy? Pierwszą gwiazdkę? Renifera Rudolfa?
Jaką tradycję jej przekażę?
Dla ateisty, takiego jak ja, wiara w taką religię jak np. katolicyzm, z całym jej bagażem mitów, legend oraz dziwacznych rytuałów, jest gwałtem na rozumie.
Tylko coraz mocniej gryzie mnie myśl, że mój ateizm jest jeszcze gorszym gwałtem. Bo gwałtem na zdrowym rozsądku.
Cały czas powraca pytanie: co dostałeś w zamian? I czy naprawdę uważasz, że to „coś” jest lepsze?
Rodzinnych, ciepłych, z odrobiną zadumy Świąt Bożego Narodzenia życzy
Igor z Rodziną
Motto:
"To, co się dzieje, nie jest ważne. (...) Ważna jest natomiast lekcja moralna, jaką możemy wyciągnąć z wszystkiego, co się dzieje"
John Steinbeck "Tortilla Flat"
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka