Rymasz Rymasz
267
BLOG

Reminiscencje z wakacji w Chorwacji - odc. 1

Rymasz Rymasz Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 2

Jeśli słysząc „plaża” przed oczyma staje wam obrazek szerokiego, płaskiego wybrzeża z drobnego, złocistego piasku, obmywanego falami morza, to znaczy, że nigdy nie byliście w Chorwacji. Tutaj słowo „plaża” oznacza każdy kawałek wybrzeża, po którym człowiek niewyposażony w specjalistyczny sprzęt alpinistyczny potrafi, nie pozbawiając się zdrowia lub życia zejść do morza, które tuż za brzegiem jest nie głębsze niż 2 metry (ten drugi warunek niekonieczny).


Są różne rodzaje chorwackich plaży:

- kawał skały, która w pewnym momencie ma wyłom pozwalający zejść do morza. W wydaniu luksusowym taka plaża składa się z półek, na których można rozłożyć leżak lub grubą karimatę. Fakirzy i inni adepci misia jogi rozkładają zwykłe ręczniki i koce, kładą się i ćwiczą hart ciała i ducha.

- kawał skały, z wyłomem ze skały skruszałej – niebezpieczna, bo kawałki skruszałej skały mają ostre jak skalpel krawędzie. Tak czy siak na każdej z chorwackich plaż niezbędnym ekwipunkiem plażowicza są cichobiegi o grubej gumowej podeszwie, ale na tego rodzaju plaży są potrzebne najbardziej.

- kawał skały lub promenady (wylanej z betonu itp.) z poręczami po których schodzi się do morza. Tu niekonieczny staje się warunek dotyczący maksymalnej głębokości wody tuż po zejściu. Tak, tak, tego rodzaju nabrzeże dowcipni Chorwaci również nazywają plażą.

- kawał skały ze żwirem różnej grubości. Tu zdarzają się zejścia do wody całkiem łagodne oraz plaże z grubsza przypominające to co nam się z plażą kojarzy, poza tym wyjątkiem, że zamiast piasku są kamienie. Na szczęście najczęściej na gładko wyszlifowane otoczaki, bez krawędzi. Różnych frakcji. Są plaże żwirkowe drobnokamieniste, są głazowate, są mieszane.


Nasza trzyletnia córka, gdy tylko wysiedliśmy z samochodu tuż koło portu w mieścinie Jelsa na wyspie Hvar, na widok kamieni, z których składał się prowizoryczny i nielegalny parking, do którego nielegalnie, ignorując zakaz wjazdu, dojechaliśmy asfaltową promenadą dla spacerowiczów, doznała iluminacji i otrzymała od Boga misję powrzucania do Adriatyku wszystkich kamyków w Chorwacji. Nim zlokalizowaliśmy apartament, znaleźliśmy kompetentną osobę, która nas tam wpuściła i wypakowaliśmy bagaże, Lenka wykonała kilkanaście kursów, za każdym razem z wielką radością ciskając do wody garść skalnych okruchów. Gdy na drugi dzień wylądowaliśmy na plaży drobnożwirkowej, Lenka uświadomiwszy sobie ogrom oraz syzyfowość swej misji, bez żalu zamieniła ją na misję zbierania patyczków. I na tym dojechała do końca pobytu.


Oddałbym całą zarobioną w życiu kasę za to, by na stałe zamontowano mi spontaniczność trzylatka i jego umiejętność cieszenia się światem. Niestety wiązałoby się to z tym, by zamontować mi też na stałe umysłowość trzylatka, czyli pozbawić wszystkich wspomnień, całej wiedzy. Trzylatki dlatego mają jak mają i dlatego wszystko jest dla nich ekscytujące, bo wszystko jest nowe i dopiero właśnie co odkrywane i dopiero właśnie co się uczone. Czyli, po głębszym namyśle, jednak bym tej kasy nie oddał. Zwłaszcza, że co i raz spotykam dorosłe już osobniki dla których każdy kolejny dzień jest równie fascynującą i zaskakującą przygodą co dla mojej córeczki. Nauczyli się w życiu oddychać, chodzić, trochę mówić i liczyć, a całą resztę muszą odkrywać dzień w dzień na nowo. Praca ich nie nudzi, nawet jeśli od dziesięciu lat polega na wkładaniu tych samych talerzy do tej samej zmywarki. Kiedyś taka jedna pani pracowała w barze niedaleko fabryki. Aby dobrze przyswoić to co powiedziałeś, musiała to głośno powtórzyć. I to nie raz.


Pani Nienachalnie Inteligentna: Co podać?

Klient: Zupę ogórkową.

PNI: Zupę ogórkową?

Klient: Tak, zupę ogórkową.

PNI(z triumfem i dumą, bo wydaje jej się, że zrozumiała): Aha, zupę ogórkową!

Klient(niepotrzebnie komplikując idiotce i tak skomplikowane zadanie): Tak, tę właśnie.

PNI: Co?

Klient: Zupę. Ogórkową.

PNI(znów z triumfem, bo znów jej się wydaje, że zrozumiała): No właśnie. Zupę. Ogórkową.

(oddala się do kuchni, z której wraca po kilku sekundach)

PNI: Pan co zamawiał?

Klient: Zupę. Zupę ogórkową.

Po kolejnych kilku sekundach PNI przynosi pomidorową. Klient bierze i macha na wszystko ręką, bo z dychy wydała mu jak ze stówy.

Kurtyna


Ale pomijając takich ludzi i na chwilę starając się być poważnym, ta cecha, o której piszę, rzeczywiście bywa wykorzystywana do tego rodzaju pracy co jazda na zmywaku. W niemieckiej knajpie przez dwa miesiące wykonywałem kiedyś taką pracę i ona była dla mnie nudna już trzeciego dnia, bo, jako osobnik wściekle inteligentny i nieszczególnie skromny, już trzeciego dnia wiedziałem o niej wszystko. Wytrwałem, gdyż jak na biednego polskiego studenta zarabiałem wtedy (1994) prawdziwe kokosy - uczciwe 15 śp. dojczmarek za każdą godzinę. Nie każdy ma ten problem z nudą. Odwiedziłem swego czasu wielką szpitalną kuchnię (ze 120-stu pracowników, kilka tysięcy wydawanych posiłków wedle kilku diet – fabryka po prostu), która zatrudniała osoby niepełnosprawne umysłowo, właśnie do tego rodzaju roboty. Ci ludzie musieli mieć opiekuna, ale gdy szło o samą pracę to wykonywali ją sumiennie, starannie, rzetelnie i co najważniejsze z ochotą i radością, że są potrzebni i normalnie pracują w normalnej pracy. Naprawdę. Obserwowałem ich przy tej pracy, rozmawiałem z szefem kuchni. Działało.

 

cdn.

Rymasz
O mnie Rymasz

Motto: "To, co się dzieje, nie jest ważne. (...) Ważna jest natomiast lekcja moralna, jaką możemy wyciągnąć z wszystkiego, co się dzieje" John Steinbeck "Tortilla Flat"

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (2)

Inne tematy w dziale Rozmaitości