Po seansie „Atlasu chmur” czułem się zmęczony, bo twórcy pogmatwali opowiadane historie tak, żeby widzowi chwili wytchnienia nie dać. Zmęczony, ale też zadowolony i wydanych pieniędzy nie było mi żal, a to podstawowe kryterium dzięki któremu odróżniam film dobry od złego.
Bracia Wachowscy (z których jeden zapuścił i ufarbował włosy) na spółę z Tomem Tykwerem opowiadają sześć niezależnych historii. Jedną współczesną, trzy z przeszłości i dwie z przyszłości. Każda z nich opowiedziana linearnie i niezależnie, trąci, najdelikatniej rzecz ujmując, banałem. Nic szczególnego. Każda też opowiedziana jest w innej konwencji.
Jest amistadowa, podrónicza opowieść o młodym prawniku, który wstępuje na dobrą drogę i postanawia walczyć o wyzwolenie niewolników.
Jest tajemniczo brokebackmointainowy tragiczny romans dwóch facetów, którym los i źli ludzie nie pozwalają być razem, ale miłość i dobro zwyciężają po latach, już po ich śmierci.
Jest wszystko ludzio prezydentowy polityczny thiller o dociekającej prawdy reporterce.
Jest kukułczogniazdowa, gangstersko przekrętowa bez mała komedia z happy endem o buncie pensjonariuszy domu nie tak spokojnej starości.
Jest matrixowa, sajensfikszynowa historia buntu ludzi i klonów przeciw totalitarnemu reżimowi z mesjaszem w roli głównej.
Jest madmaxowata bajka z dalekiej postapokaliptycznej przyszłości, gdzie człowiek człowiekowi dosłownie wilkiem.
Morały dla każdej historii te same, głębokie jak w książeczkach mojej pięcioletniej córki: źli dostają za swoje, za dobro los odpłaca dobrem, miłość zwycięża nawet po latach.
Ale historie nie są opowiedziane po bożemu, są zmiksowane jak w sokowirówce i trzy godziny trzeba się non-stop skupiać, żeby się nie pogubić, bo tropy łączące poszczególne historie czasem trudno uchwycić, ale nawet gdy człowiek jakiś złapie to się zastanawia: no i co z tego? Skupić pozwala się poza doskonałym montażem klimatyczna muzyka, świetne zdjęcia, kostiumy, scenografia i efekty specjalne oraz gra kilku aktorów (Hanks, Barry, Grant, Whishaw, Weaving, Sarandon itd.), z których każdy odtwarza po kilka postaci (wszystkich wcieleń odszyfrować się nie uda dzięki perfekcyjnej charakteryzacji, ale na koniec pomogą napisy końcowe).
Wachowscy się znów nadymają, że Bóg wie jakie filozoficzne opus magnum stworzyli, a tymczasem to tylko doskonała rzemieślniczo, postmodernistyczna opowiastka o banałach podana w pseudomistycznym sosie.
Ale naprawdę warto. Świetnie się ogląda, a przesłanie jedynie słuszne, z którym trudno się nie zgodzić. Wszystko już było, ludzie wciąż popełniają te same błędy i grzechy, odgrywając te same role, a dobro jest dobre, a zło jest złe.
Polecam!
Motto:
"To, co się dzieje, nie jest ważne. (...) Ważna jest natomiast lekcja moralna, jaką możemy wyciągnąć z wszystkiego, co się dzieje"
John Steinbeck "Tortilla Flat"
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura