Ryszard Czarnecki Ryszard Czarnecki
60
BLOG

Macron osłabiony, a lewica... i prawica wzmocnione

Ryszard Czarnecki Ryszard Czarnecki Świat Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

Polecam lekturę mojego najnowszego wywiadu dla portalu Fronda.pl. W całości poświęcony był on wyborom we Francji oraz polityce europejskiej, zwłaszcza w kontekście rywalizacji między Niemcami i Francją a Polską - z Ukrainą w tle. Rozmowę przeprowadził red Radosław Nosal.

Pomimo sukcesu wyborczego obozu Marine Le Pen - Francja przesunęła się jednak dość istotnie w lewo, a nie w prawo. Może się to okazać bardzo niebezpieczne, bo Melenchon jest najbardziej prorosyjskim politykiem francuskim pośród i tak niesłychanie prorosyjskiej francuskiej klasy politycznej”.
Fronda.pl: Po wyborach do Zgromadzenia Narodowego jesteśmy świadkami dość istotnych przetasowań na politycznej mapie Francji. Czy mamy do czynienia z klęską formacji skupionej wokół urzędującego prezydenta Emmanuela Macrona? Jeszcze kilkadziesiąt dni temu wygrał on drugą turę wyborów prezydenckich z 58-proc. poparciem. W czym upatrywać należy przyczyn takiego, a nie innego wyniku prezydenckiej formacji „Ensemble” oraz utraty przez nią aż kilkudziesięciu mandatów?

Ryszard Czarnecki (europoseł PiS, były Wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego): Emmanuel Macron stracił nie tylko olbrzymią ilość mandatów do Zgromadzenia Narodowego, ale utracił w nim także posiadaną wcześniej bezwzględną większość. Oznacza to, że Francja wchodzi w okres pewnych politycznych turbulencji. Konieczność tworzenia rządu mniejszościowego to jednak krok w kierunku chaosu. Oczywiście w sytuacji bardzo silnej władzy prezydenckiej we Francji rząd pełni zdecydowanie mniejszą rolę niż w Polsce czy też  Niemczech. Niemniej jednak Macron żegna się właśnie z komfortem posiadania własnego rządu większościowego. Będzie teraz musiał negocjować - zapewne ze skrajną lewicą albo centroprawicowymi Republikanami - tworzenie nowego rządu. Być może będzie również próbował wyrywać poszczególne składniki koalicji lewicowej, przyciągając do rządu polityków tego obozu za pomocą stanowisk ministerialnych. Natomiast bez względu na to, czy urzędującemu prezydentowi uda się stworzyć rząd mniejszościowy czy też większościowy, nie ulega wątpliwości, że w ogromnym stopniu słabnie jego pozycja polityczna. Potwierdziło się też to, co pokazały już wybory prezydenckie - bardzo znaczący wzrost siły lewicy. Przypomnijmy, że liderowi skrajnej lewicy - Melenchonowi zabrakło zaledwie 1,5 proc., by wejść do drugiej tury wyborów prezydenckich i zmierzyć się w niej z Macronem. Mamy też z drugiej strony wielki sukces i historyczny wynik partii Marine Le Pen i to pomimo faktu, że wybory parlamentarne czy samorządowe nie służą tej formacji, a sama Le Pen ma znacznie wyższe osobiste poparcie niż zarządzana przez nią partia. A więc we Francji wzmacnia się lewica oraz prawica kosztem Emmanuela Macrona oraz Republikanów, którzy po raz pierwszy w historii mają mniejszą ilość mandatów niż narodowcy.
           We francuskich i innych europejskich mediach pojawiają się komentarze o możliwym paraliżu władzy we Francji, która może stać się teraz krajem „niezarządzalnym”. Macron traci bezwzględną większość. W konsekwencji mówi Pan o potencjalnej koalicji Macrona ze skrajną lewicą, ale czy w obecnej sytuacji urzędujący prezydent nie skieruje swych kroków raczej ku Republikanom, którzy pomimo fatalnego wyniku i ogromnego kryzysu mogą stać się paradoksalnie przysłowiowym języczkiem u wagi na francuskiej scenie politycznej? Co taka koalicja mogłaby oznaczać dla polityki francuskiej na arenie międzynarodowej?

W tej chwili widzę trzy scenariusze. Pierwszym z nich, bardzo mało prawdopodobnym zresztą, jest utworzenie rządu mniejszościowego. Rządy mniejszościowe zdarzały się w Polsce czy sa tradycją w krajach skandynawskich, ale absolutnie nie należą one do politycznych tradycji nad Loarą, podobnie zresztą, jak i nad Renem. Drugim scenariuszem jest rozpisanie kolejnych wyborów. Pytanie tylko czy w tychże kolejnych wyborach Macron rzeczywiście zdołałby uzyskać znacząco lepszy wynik. Oczywiście mamy w Unii Europejskiej choćby Bułgarię, która na przestrzeni jednego roku trzykrotnie organizowała kolejne wybory, by wyłonić w miarę stabilną większość rządową, a Izrael w ciągu półtora roku czterokrotnie takie wybory przeprowadzał, ale wydaje się jednak, że w przypadku Francji jest to mało prawdopodobne. Wreszcie trzeci scenariusz zakłada pracę urzędującego prezydenta nad stworzeniem większości. Ambicje przywódcy największej formacji opozycyjnej - Melenchona są olbrzymie, a znakomity wynik wyborczy, który udało mu się osiągnąć traktuje on raczej jako kolejny krok na drodze do przejęcia pełni władzy w kraju. Skrajnej lewicy najzwyczajniej w świecie nie opłaca się polityczne żyrowanie rządów Macrona, które sam Melenchon nazwał przecież rządami „antysocjalnymi”. Melenchon będzie więc raczej wolał poczekać. Pozostaje oczywiście pytanie czy wszystkie z partii wchodzących w skład tej lewicowej koalicji będą chciały czekać, bo dla niektórych przywódców tychże formacji może to być jedyna szansa na któreś z ministerialnych stanowisk. Natomiast w ramach akcji pod hasłami "ratowania Republiki" przed siłami skrajnymi, zarówno lewicowymi jak i prawicowymi, istnieje oczywiście możliwość zawiązania koalicji pomiędzy obozem Macrona a sierotami po generale De Gaulle - Republikanami. Tym bardziej, że zdarzało się już w przeszłości, że socjalistyczni prezydenci powoływali do rządu polityków republikańskich, a  republikańscy prezydenci (choćby Sarkozy) obsadzali niektóre stanowiska rządowe socjalistami. Zresztą nawet sam Emmanuel Macron wziął do rządu kilku ewidentnych centroprawiców, z byłym już premierem na czele. Stworzenie takiej koalicji jest więc jak najbardziej możliwe i prawdopodobne. Również dlatego, że zarówno w wyborach parlamentarnych, jak i samorządowych wielokrotnie zdarzało się, że w kontrze do Marine Le Pen, wyborcy socjalistyczni głosowali na polityków republikańskich i odwrotnie.
             Można odnieść wrażenie, że w kontekście porażki Macrona i sukcesu Le Pen, być może schodzi trochę na dalszy plan – ogromny jednak wyborczy sukces skrajnej lewicy, która znalazła się niemal u bram władzy. Blisko 32 proc. głosów, podczas gdy sam Melenchon przed dwoma miesiącami uzyskał w pierwszej turze wyborów prezydenckich - 22 proc. Teraz 131 mandatów i miano największej partii opozycyjnej. Rośnie potężna siła polityczna. Czy rośnie ona trwale?

To jest dobre pytanie. Emmanuel Macron i jego polityczno- biznesowo-medialne zaplecze pokazało na przestrzeni ostatnich 5 lat, że potrafi znakomicie reżyserować francuską scenę polityczną. Myślę, że teraz będą chcieli poświęcić bardzo dużo energii na to, by starać się skutecznie osłabiać tę szeroką lewicową koalicję skupioną pod przywództwem Melenchona oraz wyławiać i wyrywać z niej poszczególnych polityków. Wybory  przyniosły bowiem ogromny sukces francuskiej skrajnej lewicy. Pomimo również sukcesu wyborczego obozu Marine Le Pen - Francja przesunęła się jednak dość istotnie w lewo, a nie w prawo. Może się to okazać bardzo niebezpieczne, bo Melenchon jest najbardziej prorosyjskim politykiem francuskim pośród i tak niesłychanie prorosyjskiej francuskiej klasy politycznej.
              Zostawmy przez chwilę na boku wynik skrajnej lewicy. Jeśli mówimy o porażce Macrona i sukcesie Le Pen to może jednak były to: porażka i sukces - przewidywalne? Gdy przed dwoma miesiącami, po  pierwszej turze wyborów prezydenckich podczas naszej rozmowy dla Frondy analizował Pan dane dotyczące struktury wiekowej wyborców poszczególnych kandydatów, stwierdził pan, że jeśli establishment nie znajdzie kogoś nowego, bardziej centrowego niż Macron, a elektorat pozostanie wierny prawicy to czekają nas w najbliższym czasie „dość radykalne przetasowania na mapie politycznej Francji”. „Może nie przełoży się to jeszcze od razu na wynik bieżących wyborów prezydenckich, ale już na wynik najbliższych wyborów do Zgromadzenia Narodowego i do europarlamentu na pewno” – mówił pan. Wygląda na to, że rzeczywiście właśnie zaczęło się to przekładać…
            To prawda, choć postrzegam to wszystko jako proces. Przed drugą turą wyborów prezydenckich Melenchon miał takie słynne wystąpienie, w którym nie przekazał swego poparcia bezpośrednio żadnemu z dwóch kandydatów, ale powiedział znamienne słowa: „Na pewno nie Le Pen!”. I wówczas część lewicowych wyborców rzeczywiście zagłosowała  przeciwko Le Pen - na Macrona. To jest w ogóle takie niezwykle ciekawe starcie, również w wymiarze socjologicznym, starcie pomiędzy establishmentem a antyestablishmentem we Francji. Muszę jednak stwierdzić, że choć Melenchon jest moim kolegą z Parlamentu Europejskiego to jednak uważam go za polityka niebezpiecznego, zwłaszcza w kontekście polityki międzynarodowej czy spraw bezpieczeństwa. I nie chciałbym, żeby to właśnie on był głównym rozgrywającym we francuskiej polityce. Natomiast we Francji obserwujemy właśnie proces, który w dość spektakularny sposób rozgrywał się już we Włoszech, gdzie na dobrą sprawę pogrzebano tradycyjne partie polityczne, takie, jak chadecja czy socjaliści, które to formacje przez długie dekady dzieliły między siebie władze w Italii. Pojawiły się za to we Włoszech nowe formacje - antyestablishmentowe. We Francji również- i to właśnie Emmanuel Macron symbolizuje establishment, dysponując ogromnymi możliwościami zarówno biznesowymi, jak i medialnymi. We Włoszech ta walka z politycznym establishmentem już się dokonała. We Francji ona wciąż trwa i daje polityczny tlen takim antyestablishmentowym formacjom jak prawicowy obóz Le Pen czy lewicowy Melenchona. Realizuje się właśnie na naszych oczach czarny sen francuskich elit.
            Przejdźmy więc do Marine Le Pen. Jej formacja spektakularnie zwiększa swój stan posiadania w Zgromadzeniu Narodowym aż o 81 deputowanych, choć otrzymuje zarazem o kilka punktów procentowych niższe poparcie niż sama Le Pen w I turze prezydenckich. To będzie jednak zdecydowanie najliczniejsza reprezentacja narodowców w historii V Republiki. W jaki sposób Marine Le Pen może zdyskontować ten sukces?

Myślę, że Le Pen dysponując teraz już nie pojedynczymi deputowanymi, lecz tak liczną reprezentacją w parlamencie będzie starała się być twardą opozycją narodową, a jednocześnie będzie też grała na bycie opozycją -co do formy - umiarkowaną. Twardą w sensie opozycyjnej wyrazistości i konsekwentnie anty-Macronowa ,lecz jednocześnie umiarkowaną, jeśli chodzi o dobór tematów. Będzie kontynuowała swoją ewolucję i przedstawiała się jako partia patriotyczna - ale nie skrajna, narodowa - ale jak najdalej trzymająca się od rasizmu, będzie wiele mówiła o wartościach rodzinnych - ale nie zrobi nic, żeby zmienić francuskie prawo proaborcyjne, o czym mówią mi nieoficjalnie europosłanki z tejże formacji. Uważam też, że w kontekście pewnej niejednorodności obozu Melenchona, Marine Le Pen będzie miała naprawdę niemałe szanse na polityczny sukces zwłaszcza w perspektywie następnych wyborów europejskich i prezydenckich. Musi przygotować się na długi marsz, ale z naprawdę realną perspektywą zwycięstwa.
             Niemiecki „Die Welt” przedwczoraj posiłkując się opinią polskiego eksperta z Klubu Jagiellońskiego - Marcina Kędzierskiego, analizował potencjalne rozszerzenie Unii Europejskiej na wschód, o Ukrainę. Miałoby ono oznaczać dość istotne przesunięcie pewnych punktów ciężkości wewnątrz samej Unii oraz zachwiałoby dotychczasową rolą Niemiec i Francji. Ponad 80-milionowy konglomerat narodów Polski i Ukrainy znajdujących się w ścisłym politycznym sojuszu, niemal zrównywałby się w liczbie ludności z liderującymi w UE Niemcami, znacznie przewyższając w tym względzie Francję oraz mógłby w przyszłości stanowić poważną polityczno-gospodarczą wewnątrzunijną konkurencję dla duopolu niemiecko-francuskiego. Jak postrzegać tego typu perspektywę, również w kontekście wyników ostatnich wyborów we Francji?
            Te wybory de facto niczego nie zmieniły we francuskiej polityce międzynarodowej. Cechą szczególną, zarówno francuskiej, jak i niemieckiej klasy politycznej jest bowiem jej ,bardziej lub mniej spektakularna , prorosyjskość. We Francji realną alternatywą dla Macrona są obecnie wyłącznie Melenchon, który jest zdecydowanie bardziej prorosyjski od urzędującego prezydenta oraz Le Pen, która jest równie prorosyjska jak Emmanuel Macron. A przypomnijmy przecież, że podczas minionej kampanii prezydenckiej Macron obawiając się, że Le Pen odbierze mu pewną część elektoratu, zdecydował się nawet pójść w pewnego rodzaju narrację NATO-sceptyczną. W sposób oczywisty Niemcy i Francja będą więc opóźniać wejście Ukrainy do Unii Europejskiej i w ogóle rozszerzenie tejże Unii. Przecież nie przypadkiem przedstawiciele obu tych krajów zrobili niemal wszystko, co tylko możliwe w Parlamencie Europejskim, żeby nie zaprosić do unijnych struktur Gruzji oraz nie nadać jej, w przeciwieństwie do Ukrainy i Mołdawii , statusu kraju kandydackiego. Był to ewidentny prezent dla Władimira Putina. Zrobiono to oczywiście pod pretekstem  problemów z wolnością słowa w Gruzji. Nie ulega też wątpliwości, że zarówno Niemcy jak i Francja, pomimo werbalnych deklaracji poparcia dla europejskich aspiracji  Ukrainy i uzyskania przez nią statusu kraju kandydującego, będą konsekwentnie blokować proces jej szybkiego przyjęcia do Unii Europejskiej. W działaniach sabotujących przyjęcie Ukrainy w struktury europejskie prym niewątpliwie wieść będzie część tzw. Klubu Skąpców, z Holandią i Austria.  Zauważmy, że premier Holandii Mark Rutte sprzeciwił się szybkiemu wejściu Ukrainy do UE jeszcze zanim uczynili to rządzący z Niemiec i Francji, a jako ostatni z tej czwórki swój sprzeciw wyraził austriacki kanclerz. Będziemy więc  mieli tu do czynienia z dwoma scenariuszami.  Pierwszym z nich będzie konsekwentne, rozciągnięte na lata opóźnianie procesu integracji europejskiej Ukrainy. A przejaw drugiego z nich mogliśmy obserwować całkiem niedawno, podczas bałkańskiej wizyty kanclerza Scholza. Mamy zresztą obecnie do czynienia z pewną próbą przeprowadzenia powtórki z roku 2004, kiedy to rozszerzono Unię Europejską aż o 10 krajów, w tym Polskę. Obserwujemy wysiłki zmierzające do tego, by do grona krajów kandydujących do UE, obok Ukrainy i Mołdawii dokooptować również państwa bałkańskie, co skutkować będzie nieodzownie znacznym opóźnieniem całego procesu integracji. Musimy bowiem zdać sobie sprawę, że np.  w kontekście Macedonii Północnej pojawi się sceptyczne stanowisko Grecji i  Bułgarii. Mamy też dalej Albanię, która jeśli zostałaby przyjęta, byłaby pierwszym unijnym krajem z większością muzułmańską, co niewątpliwie budowałoby pewien dystans kulturowy pomiędzy nią a pozostałymi państwami unijnymi, ale też cichy sprzeciw części państw członkowskich . Poza tym wejście do UE Serbii… państwa tradycyjnie i ewidentnie bardzo prorosyjskiego…

Brawo, oczywiście, że tak! Będzie to niewątpliwie korzystne dla Niemiec i oczywiście dla  Rosji. Na naszych oczach toczy się więc cała operacja, która ma na celu opóźnienie wejścia Ukrainy do Unii Europejskiej. Powiedzmy sobie też szczerze, że rola Niemiec i Francji w polityce międzynarodowej na przestrzeni ostatnich miesięcy w sposób bardzo wyraźny uległa osłabieniu. Nastąpiło za to ewidentne rozszerzenie wpływów Polski, jak nigdy dotąd w całej historii naszej obecności w Unii Europejskiej. Wejście Ukrainy do Unii będzie w naturalny sposób wzmacniać Polskę. Natomiast powstrzymywanie tego procesu leży niewątpliwie w interesie zarówno Francji, jak i Niemiec i trzeba zdawać sobie z tego sprawę.

*tekst ukazał się na portalu fronda.pl (20.06.2022)

historyk, dziennikarz, działacz sportowy, poseł na Sejm I i III kadencji, deputowany do Parlamentu Europejskiego VI, VII, VIII i IX kadencji, były wiceminister kultury, były przewodniczący Komitetu Integracji Europejskiej i minister - członek Rady Ministrów, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka