Ryszard Czarnecki Ryszard Czarnecki
1977
BLOG

Jugendamt: od Hitlera do Merkel

Ryszard Czarnecki Ryszard Czarnecki Polityka Obserwuj notkę 39

 

Jugendamt czyli oberurząd, który w praktyce zajmuje się zabieraniem dzieci rodzicom, co często oznacza germanizację, powstał w czasach Republiki Weimarskiej. Jednak rozkwitł w III Rzeszy: w 1936 roku uzyskał nieograniczone niemal kompetencje i status organu państwa pozostającego poza wszelką kontrolą. Był sprawnym instrumentem „przyswajania” narodowi niemieckiemu „dobrych” rasowo dzieci i przerabiania ich na „pełnowartościowych” obywateli tysiącletniej Rzeszy. Tylko z Polski jugendamt podczas okupacji niemieckiej naszego kraju porwał około 160 tysięcy dzieciaków. Jedynie około 10% z nich udało się odzyskać po 1945 roku. Blisko 150 000 tysiącom polskich dzieciaków zmieniono nazwiska i zatarto ślady o ich korzeniach. Ten niemiecki rabunek dzieci został uznany przez Niemiecki Trybunał Wojskowy w Norymberdze za zabrodnię ludobójstwa. Także konferencja UNESCO w 1948 roku uznała rabunek i eksterminację dzieci przez Niemcy Hitlera za zabrodnię przeciw ludzkości. Tym większe osłupienie budzi fakt, że struktury jugendamtu nie zostały rozwiązane po 1945 roku. Co więcej MSW NRF zniszczyło akta uprowadzonych polskich dzieci.
Wszakże jak pisał Norwid: „Przeszłość to dziś, tylko cokolwiek dalej”. Dziś niemiecki jugendamt pełni wciąż rolę złowrogą. Na tyle budzi to sprzeciw cywilizowanego świata, że niemiecka instytucja o wciąż niebywale szerokich kompetencjach została publicznie skrytykowana przez Biuro Wysokiego Komisarza ONZ ds. Praw Człowieka. ONZ uznał, że jugendamt jest pozbawiony jakiegokolwiek efektywnego nadzoru, bardzo często przekracza swoje kompetencje i nie jest za to karany. Wysoki komisarz Organizacji Narodów Zjednoczonych wezwał do monitorowania jugendamtów i zażądał corocznych raportów na temat ich funkcjonowania. Polscy rodzice, głównie z małżeństw mieszanych, oskarżają Republikę Federalną reprezentowaną przez jugendamty o zabieranie im dzieci i faktyczną przymusową germanizację. Żeby było jasne, że nie jest to wyłącznie polska nadwrażliwość, podobne pretensje zgłaszają także rodzice – obywatele Francji, Belgii, Włoch, USA i innych krajów. Gwoli też obiektywizmu: podobne skargi ze strony obywateli polskich napływały w kontekście holenderskiego jeugdzorgu oraz analogicznej instytucji w Finlandii. Były to jednak sytuacje, nawet jeśli dramatyczne, to sporadyczne. Tymczasem w RFN mamy do czynienia z systematycznym działaniem państwa. Do tego skala tego procederu rośnie. O ile w 2008 roku jugendamty odebrały 28 400 dzieci, to trzy lata później niemal 1,5 raza więcej, bo 40 200 dzieci. Oczywiście zabierane są również dzieci z rodzin czysto niemieckich czy innych nacji. Ale Marcus Matuschczyk, niemiecki prawnik o polskich korzeniach mający kancelarię w Hanowerze, ocenia, że rocznie państwo niemieckie zawłaszcza od 9 000 do 10 000 dzieci polskiego pochodzenia. Oznacza to, że ¼ wszystkich dzieci, na których łapę kładzie jugendamt, to właśnie dzieci polskie czy o polskich korzeniach. Sprawa zatem jest więcej niż poważna.
W tym kontekście przeraża kompletna bezwolność rządu Tuska. Władze III RP są jak struś, który chowa głowę w piasek i uważa, że to rozwiązuje problem. Gdy jugendamt usiłował zabierać dzieci tureckie w Niemczech, w ich obronie stawał zarówno rząd w Ankarze, jak i protestowało tysiące Turków w samych Niemczech. Tymczasem tandem premier Tusk − minister Sikorski czyli szef i wiceszef PO, uważa, że mocniejsze poruszenie tego problemu w relacjach z Berlinem może zachwiać odwieczną – bo siedmioletnią − przyjaźnią polsko-niemiecką. W ten sposób rząd PO-PSL wylewa dziecko z kąpielą. Czytaj polskie dziecko w RFN.

historyk, dziennikarz, działacz sportowy, poseł na Sejm I i III kadencji, deputowany do Parlamentu Europejskiego VI, VII, VIII i IX kadencji, były wiceminister kultury, były przewodniczący Komitetu Integracji Europejskiej i minister - członek Rady Ministrów, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka