Ryszard Czarnecki Ryszard Czarnecki
592
BLOG

Polacy na Wyspach Brytyjskich – wyzwania i powroty

Ryszard Czarnecki Ryszard Czarnecki UE Obserwuj temat Obserwuj notkę 4


Irlandzki naukowiec, ale wykładający w Australii, którego goszczę w moim gabinecie w PE profesor Duncan McDonnell doskonale wie, że w jego kraju – ale też w sąsiednim Zjednoczonym Królestwie Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej największą mniejszość narodową stanowią Polacy. Dziwi się jednak, gdy mu mówię, że moi rodacy to również największa mniejszość w … Islandii. Profesor McDonnell dobrze rozumie to, o czym rozmawiamy: przecież Polacy i Irlandczycy to narody, które w XIX i XX wieku spośród europejskich nacji wydały najwięcej emigrantów. No, można jeszcze dodać tu Włochów.


190 tysięcy polskich dzieci!


W moich rozważaniach skupię się na polskiej diasporze na Wyspach Brytyjskich. Oficjalne polskie dane mówią o zarejestrowanych tam 960 tysiącach polskich obywateli, ale wszyscy podkreślają, że rzeczywista „Polish Community” jest zdecydowanie większa: sięga 1,5 miliona, a może nawet i powyżej tej liczby. Polski rząd szacuje, że około 2/5 z tych ujętych w oficjalnych spisach naszych rodaków może podjąć decyzję o powrocie do Polski. Bardzo bym się z tego cieszył, bo dla Rzeczpospolitej byłby to wielki zastrzyk i kapitału i ludzki. Jednak jestem mniejszym optymistą niż nasz, mocno przeze mnie zresztą wspierany, rząd. Nie wierzę w owe 400 tysięcy tworzących „polską falę powrotną”. Będzie ich mniej – ale będą.


Żeby zdać sobie sprawę jak wielką i młodą mamy brytyjską „Polonię”, warto przywołać fakt, że na terytorium Zjednoczonego Królestwa mieszka aż 187 tysięcy polskich dzieci poniżej 14 roku życia. Z tych blisko 190 tysięcy, mniej więcej 1/3 czyli ponad 60 tysięcy uczęszcza do polskich szkół sobotnich, zorganizowanych przez Polską Macierz Szkolną lub w dużo mniejszym stopniu w przez ambasadę RP w Londynie. Wynika z tego, że aż 2/3 polskich dzieciaków w Wielkiej Brytanii nie jest objętych polskim nauczaniem!


Nie mniej ciekawe są statystyki, że z tego oceanu polskich dzieci 22 tysiące pochodzi z polskich matek, a „tylko” 17 tysięcy z polskich ojców. Widać wyraźnie, że na brytyjskim rynku matrymonialnym polskie kobiety są bardziej atrakcyjne niż polscy mężczyźni.


Nasz język ojczysty jest drugim językiem używanym w domu, oczywiście po angielskim. Rzecz jasna Hindusów z dawnych brytyjskich kolonii jest więcej niż Polaków – ale mówią oni w gronie rodzinnym kilkoma językami: poza Hindi, także na przykład gudżarackim czy też Bengali.


Powroty przemyślane, powroty niechciane


Ma to miejsce już po Brexicie. Brexit– na razie – nic tu nie zmienił. Choć zmienić może. Na razie głównie – według polskich działaczy na Wyspach – wyjeżdżają single, ci, którym wyjechać najłatwiej, bo nie mają zobowiązań rodzinnych czy (i) kredytowych, dzieci w szkołach, etc. Powroty całych rodzin są rzadsze, choć już mają miejsce. Sam takich znam: świetnie zarabiający finansista z City, mieszkający z rodziną w najlepszej dzielnicy Londynu, z synkiem w jednej z dziesięciu najlepszych szkół w Wielkiej Brytanii, podjął wraz z żoną decyzję o powrocie, gdy w szkole jego dziecka miały miejsce, tuż po sobie, dwa alerty bombowe w związku z zagrożeniem terrorystycznym.


Jeden z polskich aktywistów zaskakująco mówi mi o nieznanym w kraju procederze „niechcianych powrotów”. Dotyczy to przede wszystkim bezdomnych Polaków, którzy są ponoć skutecznie namawiani do opuszczenia Zjednoczonego Królestwa i zmniejszenia przez to spektakularnego zjawiska bezdomności na ulicach Londynu. Polaków koczujących z kloszardami, śpiącychgdzie popadnie, w tym także w miejscach turystycznych atrakcji. W owej akcji biorą udział wolontariusze, którzy jakoś skutecznie przekonują naszych rodaków do szukania szczęścia nad Wisłą, a nie nad Tamizą.


Musi to na Rusi, a w Polsce jak kto chce”...


Pogarsza się sytuacja, gdy chodzi o leczenie Polaków przebywających na Wyspach Brytyjskich. Osoby, które nie pracują, a były na utrzymaniu współmałżonków mają problemy z bezpłatnym dostępem do podstawowych usług medycznych – żąda się od nich specjalnych dokumentów, wcześniej nigdy niewymaganych. To rodzi poczucie tymczasowości czy bezradności i rzeczywiście może skutkować zwiększeniem fali powrotów, a w tym „re-eksodusie” wezmą udział niekoniecznie głównie ci, którym się nie powiodło i Brexitpotraktują jako pretekst do powrotu. Będą to także ludzie sukcesu, którzy dorobili się w Anglii, a nie chcą uczestniczyć w atmosferze niepewności czy też być – oni i członkowie ich rodzin ofiarami brytyjskiej niechęci do cudzoziemców. Z naszego punktu widzenia im więcej wróci, tym lepiej – choć to będzie zawsze ich indywidualna decyzja, do której można zachęcać, pokazując argumenty „za”, ale na pewno nie należy jej forsować („musi to na Rusi, a w Polsce jak kto chce”...).


Brytyjskie społeczeństwo było podzielone niemal równo pół na pół w sprawie Brexitu– i jest podzielone dalej. Cztery dni przed ukazaniem się tego tekstu, we wpływowym dzienniku „Times” opublikowano wyniki sondażu, według których 45% obywateli Wielkiej Brytanii jest za „remain” czyli pozostaniem ich państwa w Unii Europejskiej, a 44% za wyjściem. Minimalna przewaga zwolenników utrzymania status quo, niewiele się różni od niewiele większej przewagi zwolennikówBrexituw referendum w czerwcu 2016.


Na ile zaboli Brexit?


Brexit z politycznego hasła i po części międzypartyjnego, a po części wewnątrzpartyjnego pin-ponga, staje się rzeczywistością do bólu (sic!) konkretną. Chodzi tu nie tylko o obywateli Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej, ale także o cudzoziemców, którzy na Wyspach oficjalnie pracują, ba, mają prawo do stałego pobytu. Jest też coraz więcej podanych Jej Królewskiej Mości, którzy stali się obywatelami brytyjskimi, choć dalej zachowują polską, włoską, hiszpańską, portugalską, itd. tożsamość. Spośród tych ludzi procentowo najwięcej rekrutuje się zwolenników „remain” czyli kontynuacji obecności Londynu w UE.


Warto wspomnieć o inicjatywie „3 miliony”, która upomina się o prawa cudzoziemców – obywateli krajów członkowskich UE mieszkających na terenie Wielkiej Brytanii. Mają w tej inicjatywie istotny udział także Polacy, choć przeważają przedstawiciele państw „starej Unii” czyli dawnej „Piętnastki”. To wspólny, ponadnarodowy, a więc może tym bardziej skuteczny front na rzecz utrzymania tych wszystkich przywilejów obywateli pozostałych 27 państw UE, które dotychczas, do Brexitu są ich udziałem.


A że rzecz dotyczy w wielkiej mierze naszych rodaków, pokazuje to oficjalna statystyka dotycząca narodowości pracowników NHS, czyli National Health Services – państwowej brytyjskiej służby zdrowia. Polacy w liczbie 7 451 są na drugim miejscu spośród krajów Unii (po brytyjskich sąsiadach Irlandczykach 13 307), a na czwartym miejscu wśród nacji z całego świata (więcej niż naszych jest tylko obywateli, a raczej obywatelek Filipin 13 797) oraz obywateli Indii (17 823).


Rząd Rzeczpospolitej musi walczyć o prawa Polaków mieszkających za Kanałem La Manche, zwanym nie przypadkiem przez Brytyjczyków „Kanałem Angielskim”. Nawet jeśli – i słusznie – chcemy, aby jak najwięcej naszych rodaków wróciło do Polski, aby pracować na rzecz dobrobytu Rzeczpospolitej, a nie nawet gościnnego, ale obcego, państwa.


*tekst ukazał się w „Gazecie Polskiej Codziennie” (15.05.2017)








historyk, dziennikarz, działacz sportowy, poseł na Sejm I i III kadencji, deputowany do Parlamentu Europejskiego VI, VII, VIII i IX kadencji, były wiceminister kultury, były przewodniczący Komitetu Integracji Europejskiej i minister - członek Rady Ministrów, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka