Myślałem i myślałem jak tu zacząc serię wpisów na moim blogu na temat mojej ukochanej muzyki rockowej i nic nie mogłem wymyślic, aż tu nagle wpadł mi w oko mój dawny (z 2009 r.) i niewykorzystany list do „Rzeczpospolitej” będący odpowiedzią na artykuł Leszka Bugajskiego „Pusta scena” (Plus-Minus 27-28 września ‘09). Doszedłem do wniosku, ze ten list to najlepsze moje „rockowe credo”, najlepszy sposób zaawizowania mojej bardzo osobistej pisaniny o tej muzyce.
Rok 1970 – koniec czy początek?
„Autor w swoim artykule stawia tezę, że „szczytowy moment jej (muzyki rockowej przyp. R.W.) nastąpił pod koniec lat sześćdziesiątych i datą graniczną jego wzlotu jest rok 1970, gdy rozpadają się Beatlesi, umierają Jimi Hendrix, Janis Joplin, potem Jim Morison”. Potem już nic, tylko śmieszny glam-rock i komercja. Ostatni wielki – to Curt Cobain i jego Nirvana. W tym momencie każdy szanujący się miłośnik muzyki rockowej musi się „zagotować”.
Po pierwsze przywołani przez autora wielcy „tragiczni” (Hendrix i Joplin) bardziej kojarzeni są z bluesem niż rockiem (Janis to przecież biała królowa bluesa), o wielkości Beatlesów wcale nie stanowił ich młodzieńczy bunt w garniturkach, tylko absolutnie nowatorskie podejście do muzyki rockowej, mówiąc bardzo skrótowo skierowanie jej w warstwie aranżacyjnej ku muzyce symfonicznej, co procentowało później w sposób fantastyczny, a o czym później. Jedynie Jim Morison i The Doors mieszczą się w tezie autora ze swoją dekadencyjną i mroczną muzyką, grungowym zbuntowanym image. Myślę, że lepszymi przykładami zbuntowanych rockmanów byliby The Who z ich każdorazowym demolowaniem sceny i instrumentów oraz The Animals. No, ale oni przecież nie skończyli tragicznie...
Stawiam tezę przeciwstawną – z całym szacunkiem Panie Bugajski - koniec lat sześćdziesiątych nie jest końcem muzyki rockowej, lecz początkiem tego, co w niej najlepsze, najwartościowsze, wreszcie tego, co po niej w przyszłości pozostanie. I rokiem granicznym, najważniejszym w rozwoju tego rodzaju muzyki jest nie rok 1970 lecz 1969. Wtedy wszystko się zaczęło...
Woodstock – umarł król niech żyje król
Rok 1969 kojarzy się głównie z jednym wydarzeniem – sierpniowym festiwalem rockowym w niewielkiej miejscowości Woodstock koło Nowego Jorku w Stanach Zjednoczonych. Festiwal ten, mimo że o mniejszym wtedy znaczeniu muzycznym (bardziej ceniono festiwale na wyspie White) przeszedł jednak do historii jako szczytowe wydarzenie ruchu hippisowskiego oraz buntu młodzieży przeciw wojnie w Wietnamie. Jednocześnie był zapowiedzią końca tego ruchu, a w sensie muzycznym - wielkim sukcesem największego gitarzysty w historii Jimmiego Hendrixa, wspaniałej Janis Joplin, ale i jakby ich pożegnaniem. Odchodzili w cień Joan Baez, Jefferson Airplan, Canned Heat. Na Woodstock zabłysnęli Carlos Santana, Joe Cocker, Ten Years After. Ustępowali im miejsca The Who i Blood, Sweat and Tears. Coś się kończyło i coś się zaczynało.
W tej atmosferze cezury na scenie muzycznej zaczynają się pojawiać nowe trendy, czerpiące z doświadczeń wyżej wymienionych muzyków i formacji, lecz także tworzące coś zupełnie nowego, odkrywczego. Rock A.D. ’69 wkracza w nową najwspanialszą epokę.
Wzlatuje Zeppelin a za nim wielki rock
1969 rok sypnął jak z rękawa wielkimi wydarzeniami muzycznymi również po drugiej stronie Atlantyku, w Wielkiej Brytanii. Pierwsząą sensacyjną płytę wydaje uznawany dzisiaj przez wielu krytyków i fanów za największy i najważniejszy zespół w historii rocka Led Zeppelin, jesienią ukazuje się Led Zeppelin II. W odpowiedzi na ten debiut istniejący od 1968 roku Deep Purple wydaje na początku 1970 r. wiekopomną płytę „In Rock”. Powstanie hard rocka staje się faktem.
W 1969 roku powstaje grupa zwana Black Sabbath, prekursor heavy metalu, by nagrać swą pierwszą płytę na początku 1970 r. W 1969 r. Kieth Emerson zakłada supergrupę "Emerson, Lake and Palmer", która po pierwszej ciężkiej hardrockowej płycie staje się jednym z twórców rocka progresywnego a później symfonicznego. Zaczyna się wspaniały alians rocka i klasyki. Istniejąca od 1967 r. formacja Pink Floyd wydaje pierwszy swój progresywny album „Ummagumma” a na największe wiekopomne ich dzieła „Dark Side Of The Moon” i „The Wall” trzeba będzie czekać odpowiednio do 1973 i 1979 roku.
10 października 1969 świat dowiaduje się o istnieniu zespołu King Crimson – wtedy to ukazuje się ich wspaniały pierwszy album "In The Court Of The Crimson King” z niezapomnianymi, wytyczającymi nowe ścieżki w muzyce rockowej „Epitaph” oraz"21st Century Schizoid Man". 1969 rok przynosi pierwszy album nowo powstałej formacji „Genesis”, która w pierwszej połowie lat siedemdziesiątych odciśnie swoje niewątpliwie pozytywne piętno na ówczesnym rocku. Pozostając w kręgu rocka progresywnego należy jeszcze wspomnieć o wydanej w tym niezapomnianym roku I płycie grupy „Yes”, która swoje najlepsze albumy nagra w latach ’72-74.
Aż przyszedł punk...
Pierwsza połowa lat 70-tych to rozkwit muzyki rockowej. Oprócz wymienionych wcześniej kapeli, które wydają najwspanialsze albumy, powstają nowe, by wymienić z kręgu hard rocka „Queen”, „Budgie”, „Uriah Heep”, „UFO”, „Rainbow”, „Thin Lizzy”, „Iron Maiden”, a z kręgu rocka progresywnego „Jethro Tull”, „UK”, „Van der Graf Generator”, „Hawkwind”, „Refugee” i in. Święcą triumfy grupy i instrumentaliści wywodzący się z lat 60-tych – „The Rolling Stones”, „Ten Years After”, „Procol Harum”, Eric Clapton, „Whishbone Ash”. Koncerty Led Zeppelin, Deep Purple, Black Sabbath gromadzą setki tysięcy widzów, „Procol Harum”, „Emerson, Lake and Palmer”, „The Moody Blues” angażują do swych koncertów wielkie orkiestry symfoniczne, występy „Pink Floyd” to gigantyczne przedstawienia parateatralne. Rockowi instrumentaliści sięgają wyżyn swojego kunsztu: wystarczy wspomniec takie nazwiska, jak Jimmy Page, Ritchie Blackmore, Rick Wakeman, Patrick Moraz, Mike Oldfield i wielu innych.
Ale rock zmierza do samonasycenia, zarówno w warstwie muzycznej, aranżacyjnej jak i tekstowej. A stąd był już tylko krok do „odreagowania” szerokich, szczególnie bardzo młodych rzesz wielbicieli muzyki rockowej, którzy już nie rozumieli patosu, wyszukanych przenośni zawartych w tekstach jak i muzyki najwyższej próby, w dodatku granej przez niewątpliwie wybitnych instrumentalistów. Potrzebowali czegoś prostego, zrozumiałego, a jednocześnie „zbuntowanego”. I na to zapotrzebowanie odpowiedział najlepiej punk, zmiatając z estrad wszystkich wielkich dinozaurów rocka. Ale o punku pisać nie będę, bo ani się na nim nie znam, ani go nie lubię.
Rock zbuntowany
Autor z uporem godnym lepszej sprawy buduje swój artykuł na apoteozie młodzieńczego buntu, który jakoby legł u podstaw muzyki rockowej i stanowi o jej wartości. Zapewne jest w tym sporo racji, ale jest to tak zwany banał, znany wszystkim, którzy interesują się muzyką „niepoważną”. Rzeczywiście, ten rodzaj muzyki „pchali do przodu” bardzo często młodzi ludzie zbuntowani wobec zastanej rzeczywistości, niepokorni, emocjonalnie zagniewani na rodziców i ich ułożony świat, w którym nie bardzo widzą dla siebie miejsce. Tak było zawsze i zapewne będzie. Ale o istocie rocka (i tutaj się zgadzam z Jerzym Skarżyńskim, dziennikarzem muzycznym „Radia Kraków”) nie stanowi wyłącznie bunt młodzieży – stanowi emocja. Bez emocji nie ma rocka. I życzmy sobie wszyscy, żeby tej emocji nigdy nie zabrakło.”
Taki oto tekst wtedy wysmażyłem i podpisuję się pod nim i dzisiaj. Niech on się stanie zapowiedzią moich stałych tekstów o muzyce rockowej, które będę zamieszczał na moim blogu zawsze w niedzielę o godz. 18.00. Liczę na Waszą obecnośc. Oczywiście teksty będę okraszał linkami do You Tube. W tę niedzielę bohaterem mojej opowieści będzie David Coverdale. Zapraszam!
Aha, byłbym zapomniał. Tę notkę trzeba też okrasic muzyką. Najlepszy tu będzie na pewno "Kashmir" w interpretacji Page'a i Planta. W tej interpretacji jest zebrane chyba wszystko, co mi się w rocku podoba.
http://www.youtube.com/watch?v=V0jiiURy_So
Inne tematy w dziale Kultura