sailorwolf sailorwolf
3047
BLOG

Na Południówce

sailorwolf sailorwolf Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 3

Private Logbook

Paul Rickmers

Jul 20th 2000 - Jan 20th 2001

                     

image


 PAUL RICKMERS

Nationality Gibraltar

Built Szczecin Shipyard 1993

Service speed 17.7 knots Main Engine 6930 kW 140 rpm

Captain Piotr Trzebuchowski

English Сhannel, „Paul Rickmers” 25 lipca 2000

Nie umarłem, nie zostałem prezydentem ( w ogóle nie kandydowałem), więc jestem znów po sześciu tygodniach urlopu na morzu. Przez te sześć tygodni poznałem wnuka Alexandra, ochrzciłem syna Kacpra, a na końcu ożeniłem się.

Potem dostałem telefon od Becky w Gemini. Pytała, czy dalej chcę mustrować na „Melbridge Palm”.

Chciałem, ale coś tam pokręcili, dali jeszcze tydzień urlopu i zapytali, czy może być „Paul Rickmers”.

Ludzie! Wszystko, co pływa, oprócz materaca dmuchanego może być. Mam 10 kafli długu i przerwaną budowę szeregowca.

Paul jeździ tak: Rotterdam, Tilbury (Londyn), Hamburg, Antwerpia, Le Havre, Rio de Janeiro, Santos, Paranagua, Rio Grande, Rio de Janeiro, Salvador i nazad do Europy.

Moja już oficjalna żona odwiozła mnie na lotnisko w Rębiechowie. Odwiozła mnie duchowo tylko, bo dalej ma 22 dioptrie, a za kierownicą siedział kolega Janek zwany Sokołem, bo ma tylko 10 dioptrii i przez dwie pary okularów, w pełnym słońcu odróżnia psa od krowy, jak nie są tego samego koloru.

Wkrótce wylądowałem w Hamburgu na tzw.briefing. Odbyłem więc obowiązkowe bla, bla, bla z niektórymi pracownikami armatora, ale najważniejszy był „Fleet Manager”.

Złożyliśmy z nim wiernopoddańczą deklarację, że zrobimy wszystko, żeby nasz armator jak najwięcej zarobił, bo jak on będzie miał dobrze to my też.

Noc spędziłem w hotelu i na drugi dzień już poleciałem z Hamburga do Londynu, gdzie zamieszkałem w hotelu w Tilbury. Hotel posiadał z 50 hektarów terenu, laski i jeziorka i pola golfowe.

Bar był zapchany pijanymi Anglikami, więc zjadłem obiad i ległem przy TV sącząc whisky, kupioną jeszcze na lotnisku w Rębiechowie.

image

Oto mój hotel w Tilbury. Wygląda skromnie, ale wygodny.

Rano byłem na statku. Większy do Berulana (164 metry lenght overall), ale też prądnica wałowa, śruba nastawna i ster strumieniowy. Kapitan Robert parę lat ode mnie młodszy, ale też po gdyńskiej WSMce (zwanej potocznie East Point w odróżnieniu od WSMki szczecińskiej zwanej West Point).

Wszystko było w porządku, ale jak długo może być dwóch kapitanów na jednym statku?

Ledwie z nim wytrzymałem do Rotterdamu (2/168) i Hamburga (3/169) i z ulgą pożegnałem wprowadzając natychmiast swoje porządki.

W Europie jak to w Europie, podjechałem pod Antwerpię (4/170), ale nie było dla mnie miejsca, więc rzuciłem kotwicę na Steenbank. W końcu zacumowaliśmy, załadowaliśmy kontenery, choć trochę chiefowi pomagałem, bo nigdy jeszcze nie pływał na niemieckich statkach, potem śluzy, 8 godzin z pilotami i w końcu wychyliliśmy się na Kanał Angielski ( przy francuskich pilotach mówię przez grzeczność La Manche) i już Dover, już stara znajoma boja Greenwich i już „lewo na burt” i jadę na południe i wchodzę do Le Havre (5/171), „pół naprzód” daję w główkach, jak kiedyś na „Boringii”, leje deszcz, ale tylko 45 „movies” (kontenerów do za- i wyładunku), więc wkrótce „rzucić wszystko na dziobie i rufie” i znowu włączam się w „lane” w kanale, przy boi „East Channel” i dopiero idę spać.

Potem wstaję i biorę się za burdel w papierach po poprzednim kapitanie i wprowadzam swój burdel, a to jest dopiero burdel!

27 lipca 2000

Minąłem przylądek Finisterre (czyli Koniec Świata) i położyłem się na kurs 197, na Wyspy Kanaryjskie. Czuję świeży na wspaniałej, niebieskiej wodzie Wiatr Wolności. Dla takich chwil opłaca się żyć. Przede mną cały Atlantyk, który przejadę, mam nadzieję przy dobrej pogodzie.

W sobotę, 29 przejdę między Gran Canarią a Teneryfą. Może mój GSM złapie i da sie zadzwonić? Taniej niż przez satelitę, a tam w Polsce wnuk zachorował mój tata w szpitalu.

No, najadłem się panierowanych kalmarów z czosnkiem i popiłem czerwonym winem w celu likwidacji cholesterolu.

Z kasety leci Czesiu Niemen „Nie wstawaj lewą nogą”. Wszystkie jego piosenki stwarzają nastrój, pamiętam te pijane prywatki, Jak się tańczyło „Dziwny jest ten świat”, to człowiek zaraz chciał lecieć i ten świat zmieniać, choć przed i po piosence mu to latało.

1 sierpnia 2000 na trawersie Wysp Zielonego Przylądka.

29 lipca, tuż przed przejściem między Gran Canaria a Teneryfą padła mi maszyna. Padła tak, że ruszyłem dopiero po 13 godzinach bezustannej pracy mechaników. Na szczęście dryf był niewielki i zdryfowałem tylko 16 mil w kierunku 201, podczas gdy wlaściwy kurs był 197. Trochę silniejszy dryf i odrobinę bardziej na zachód groził wejściem na skały na dwóch maleńkich wysepkach, na północ od Kanarów. Teraz ten cały syf z „off hire”. Kapitan jest tu między młotem, a kowadłem, choć jest najmniej winny.

Rata czarterowa powiedzmy 10 tys. dolarów dziennie - tyle dziennie zarabia statek. Jak teraz ukryć te 221 mil w drodze do Rio de Janeiro, że by armator nie stracił, bo bezproduktywnie dryfował?

1 sierpnia 2000

Na razie znam tylko przeszłość, a nie przyszłość. Więc na przykład gdzieś spod Antarktydy idzie mi w dziób potężny swell. Statek nurkuje dziob –rufa i prędkość spadła do 15 węzłów.

Mój drugi oficer nie błysnął tym razem. Jak tylko zrobił się „black out”, to zaraz długopisem w dzienniku okrętowym napisał za całą swoją wachtę „drifting”. Weź teraz „dopasuj” coś w dzienniku, żeby „off hire” nie było. Dziennik jest wprawdzie bez numerowanych stron, ale genialny drugi oficer napisał już daty parę stron do przodu. Ja go na pewno nie awansuję.

2 sierpnia 2000

Pogoda się poprawiła, heavy swell gdzieś zniknął, prędkość mam powyżej 16 w.

Pozycje statku podaję również do „Sistramu” czyli organizacji militarno-ratowniczej, śledzącej ruch mojego statku na wodach sąsiadujacych z Brazylią. Podaje im teleksem plan mojej podróży i po osiągnięciu każdego „way pointu” melduję. Jak nie zamelduję uważają, że mam problemy i zaraz mnie ratują.

3 sierpnia 2000

Wczoraj na wachcie trzeciego padło żyro i musieliśmy jechać na automatycznym kompasie magnetycznym. Czyli pomimo serwisu w Hamburgu i wymianie całej skrzynki nic nie pomogło. Sewis Sperry był do niczego i Anschutza również. Jest to samo. Matka-żyro pokazuje poprawny kurs, display cyfrowy również, natomiast wszystkie trzy repetytory nie. Pokazują 20 stopni więcej.

No, przekraczam kolejny raz równik. Nie wiem który raz. Pierwszy raz było to w 1973 roku na statku „Jan Matejko” w drodze do Australii i Nowej Zelandii.

Najczęściej równik przechodziłem, kiedy kotwiczyliśmy dokładnie na równiku na „Elisabeth Oldendorff” koło Libreville w Gabonie. Nie wykluczone,że przekraczałem wtedy równik idąc z biura do łazienki.

4 sierpnia 2000, 2S/030W

Na mapie już widać wschodnią „bulę” Ameryki Południowej, którą podobno jakby zbliżyć do Afryki, to wpasuje się dokładnie w Zatoke Gwinejską. To ma być dowód, że kiedyś to było połączone.

5 sierpnia 2000

Elek podłączył gyro do normalnego zasilania, zamiast do specjalnego zasilania i gyro działa. W wypadku jednak blackoutu gyro się wyłączy, bo nie jest podłączone do agregatu awaryjnego. Czyli muszę sobie dać radę sam, albo na dnie z honorem lec.

Prędkość dobra, ale niestety znalazłem w biurze drugą lodówkę i przypadkiem tam zagladając znalazłem zapomnianą 4 funtową puszkę chałwy.

Chałwa była oryginalna, kupiona w Syrii, w pudełku z arabskimi napisami. I tak z ciekawości, czy czasem nie popsuta spróbowałem trochę, a potem pomyślałem, że jak taki gruby gość jak ja, zje odrobinę nawet popsutej chałwy, to mu nie zaszkodzi nawet jak będzie popsuta, więc muszę zjeść trochę więcej, żeby ewentualną popsutość chałwy stwierdzić.

Teraz problem chałwy jest już rozwiązany, a ja wyrzuciłem puszkę i czekam na objawy zatrucia. Taki jestem Kubuś Puchatek.

 6 sierpnia 2000, jakieś S10,W35

Nie zachorowałem teraz zostało tylko schudnąć dodatkowe 2kg. Za to po północy zaniepokojony silnym kiwaniem i dygotaniem statku poszedłem na mostek. Ledwo wyszedłem na korytarz, stanęły agregaty oraz silnik główny i zrobił się blackout. Statek szedł inercją i w ciszy slychać było tylko walenie fal i świst wiatru, aż po minucie zastartował automatycznie agregat awaryjny i znowu zrobiło się widno. Kazałem zapalić dwa czerwone i przejść na sterowanie według kompasu magnetycznego (jak pamiętamy gyro jest podłączone do sieci i przy każdym blackoucie gaśnie) i czekałem cierpliwie na telefon z maszyny.

Okazało się, że na dużej fali wykuplował się shaftgenerator i stąd blackout.

7 sierpnia 2000

Mam szansę być przy pilocie na pierwszą w nocy. Oczywiście Brazylia w weekendy jest zamknięta, więc dopiero dzisiaj agent zareagował na mój teleks z ETA.

8 sierpnia 2000

No i po Rio de Janeiro (6/172).

4 godziny w porcie i straszne zmęczenie, ale mam zdjęcie na tle słynnej „Głowy Cukru” Piętnastego będę tu jeszcze raz, a agent uradowany flachą , którą dostał obiecał mnie zawieźć na wszystkie atrakcje.



imageTeraz Santos. Tam podobno dziewczyny takie, że lepiej nie wychodzę. Jestem od miesiąca żonaty.

Wczoraj o 2000 , 9 sierpnia 2000 podszedłem pod Santos i miałem złe przeczucia i nie zawiodłem się. Na sygnałach mgłowych podszedłem pod zatłoczone kotwicowisko, ale przypomniałem sobie, że tu też pełno piratów, a ja mam kupę forsy w kasie, więc pokręciłem się trochę i tuż przed świtem, o czwartej rano rzuciłem kotwicę 8 mil na południe od wejścia, pośród innych statków. Przechodziłem po trzy kable od różnych statków, ale żadnego z nich nie udało mi sie zobaczyć. Czyli mgła to nie jest europejski wynalazek.

Rano agent zawołał,że ma nadzieję, że do 1100 mgła ustąpi. Ja też, ale jest 1030, a ja nie widzę swojego masztu.

Za to przyszedł z kadr telex, że chcą mnie zmienić pod koniec listopada.

10 sierpnia 2000, reda Paranagua

Więc wczoraj po jedenastej, przy widzialności 50 m kazali mi podnosić kotwicę i jechać do boi nr 1. Byłem czwarty w kolejce, przede mną miał być „Cape Finisterre”.

Ale jak się widzialność poprawiła, to się okazało,że „Cape Finisterre” jest za mną. Potem zacumowaliśmy, parę godzin przeładunku i zaraz byliśmy znów w morzu w drodze do Paranagui.

Czekam teraz na lewej kotwicy, na rzece – nie rzece i czekam na rabusiów z odprawy. Trzeciemu mechanikowi zrobili w Santos badania krwi i jest podejrzenie żółtaczki. To by było fatalnie. Musiałbym wysłać go do domu i nie wiadomo, czy by nam nie zrobili kwarantanny.

Zadzwoniłem do agenta, wysłali łódź i zabrali trzeciego do szpitala. Zobaczymy, co z tego wyjdzie.

W roku 1976 na statku „Uniwersytet Śląski” zmarł nam marynarz. A trzy dni wcześniej był u lekarza w Rouen i wszystko niby było OK. Jechaliśmy wtedy do Mont Realu i zrobiliśmy dewiację do St.Johns, ale niestety nie zdążyliśmy.

No, trzeci wrócił i okazuje się, że jest zdrowy.

Wchodzimy jutro, ale załoga już dzisiaj wzięła od 2 oficera po 2 kondomy. Podobno śliczne dziewczyny. Po dwóch miesiącach w morzu wszystkie są śliczne.

11 sierpnia 2000

Koło dwunastej mam dostać holownik i pilota. Załoga wróciła przed szóstą rano jak kazałem. Zmęczeni, ale szczęśliwi.

12 sierpnia 2000 Paranagua (8/174)

Wnocy zacumowałem prawą burtą i wyspałem sie bardzo dobrze.

Rano przyszedł schpchandler, Niemiec i od razu powiedział, że jest w Brazylii od 10 lat, żebym go czasem nie podejrzewał o przeszłość hitlerowską. A i tak wygląda na 80 lat.

Jak tylko załadowałem prowiant od Niemca przyszła dziewczyna od innego shipchandlera i powiedziała, że ona ma wszystko tańsze i da mi taki discount, jakiego Niemiec nie jest mi w stanie dać.

13 sierpnia 2000, w drodze z Paranagua do Rio Grande.

Rzeczywiście ten Niemiec był droższy niż Veronique.. Następnym razem trzeba pamiętać.

Nie wiem dlaczego, ale jak dam ETA do przodu, to statek natychmiast zwalnia, a jak do tylu, zaraz przyspiesza. Pewnie chce mi dać do zrozumienia, że on też ma coś do powiedzenia.

14 sierpnia 2000, 3 rano

Przed chwilą rzuciłem kotwicę na redzie Rio Grande, czyli Wielkiej Rzeki.

Byłem tu w 1978, ale głębiej na rzece w Porto Allegre, na „Ziemi Kieleckiej”,

z Heńkiem Śniegockim, który w 1997 wygrał Operation Sail Yokohama na Darze Młodzieży, o czym dowiedziałem się z angielskojęzycznej gazety, stojąc na doku w Szanghaju.

Godzina dziesiąta. Jestem zacumowany w Rio Grande (9/175)

Zjawiły się odprawy, które pozbawiły mnie paru butelek i zmusiły do złożenia paru podpisów (podpis kapitana to po portugalsku „signatura di commendante”) i poszli sobie.

Jeden z odprawy był Murzynem, biały inspektor przyniósł mu z chłodni banana. Ten sie wcale nie obraził i wszyscy sie śmiali.

Nie wyobrażam sobie takiego dowcipu w USA.

Rio Grande leży na 30 stopniu szerokości poludniowej i 49 stopniu długości zachodniej. Po prostu jest tu zima.

15 sierpnia 2000

Całą noc była mgła, stałem z drugim do czwartej na mostku, a nawet trąbiłem. Teraz trochę lepiej, ale zimno jak cholera. Wierzyć się nie chce, że to Ameryka Południowa.

16 sierpnia 2000

Przysłali mi telex, że statek jest „overbooked” czyli przeładowany z Rio de Janeiro do Salvadoru. Najgorsze, że z Rio Grande wiozę cztery reefery załadowane tak, że w razie awarii kompresora nie dostanę się do nich. Przeładować się nie da, bo to pod pokładem, na nich jest klapa i sześć wartsw kontenerów na pokładzie.

17 sierpnia 2000, Rio de Janeiro (10/176)

Pilot był do dupy. Zachowywał się jakby miał 90 lat. Wziąłem go, jak zwykle już w porcie, za przylądkiem Santa Cruz o 2021, a „na mocno” byłem dopiero 2136.

Człowiek czasami bierze do ręki zupełnie przypadkową książkę, a dowiaduje się bardzo ciekawych rzeczy.

Otóż wziąłem do ręki książkę z niegdysiejszej serii „Tygrys”, pod tytulem”Nawodne Bliźniaki”, Józefa Wieslawa Dyskanta, wydana w roku 1985 i doszukałem sie tam związków z kotwicą ustawioną pod Domem Marynarza w Gdyni. Jest to potężna, stara kotwica Admiralicji, o wadze 12 ton. Pochodzi ona z krążownika pancernego „Bałtyk”, kupionego jako hulk od Francji i noszącego wtedy imię „D’Entrecasteaux”.

Cytuję teraz wspomnienia podporucznika Steyera, który przyjechał do Cherbourga w lipcu 1927 roku z czterdziestodziewięcioosobową załogą odebrać okręt:

„Zbliżał się dzień przejęcia krążownika i podniesienia na nim polskiej bandery, a okręt wciąż nie miał polskiej nazwy.

I oto któregoś dnia, bodaj bezpośrednio poprzedzającego wyznaczony termin, kiedy przybyłem rano do portu, zuważyłem zadowolone, uśmiechnięte twarze francuskich członków komisji zdawczo-odbiorczej, inżynierów i wyższych oficerów marynarki, którzy jednak na pytanie, co jest przyczyną ich wyśmienitego humoru, przypisywali go słonecznej pogodzie i w ogóle dawali wymijające odpowiedzi. Na wybrzeżu, gdzie kotwiczył „D’Entrecasteaux” ruch był większy niż zwykle; wielu cywilów, oficerów, marynarzy i robotników portowych zgrupowało się przy rufie okrętu. Kiedy wraz z towarzyszącymi mi rozradowanymi Francuzami przecisnęliśmy się przez tłumek żywo rozprawiających ludzi spojrzałem na okręt i...........zdębialem. Na rufie okrętu rzucała się w oczy błyszcząca w słońcu wypolerowanym mosiądzem dużych liter nazwa: „KRAL WLADISLAW IV”. Zdumienie moje na widok takiej nazwy nie miało granic, ale nie wyznający się na arkanach polskiej mowy Francuzi nie rozumieli przyczyny tego zaskoczenia. Cieszyli się jak dzieci, że zrobili przyszłemu polskiemu dowódcy okrętu wielką niespodziankę (.....) i dlatego wziąłem wszystko za dobrą monetę i postanowiłem wymiany wadliwych liter dokonać po opuszczeniu francuskiego portu, w tym też celu postarałem się o kilka dodatkowych mosiężnych liter.

Trzydziestego lipca 1927 roku, po uroczystym podniesieniu polskiej bandery

dwa pełnomorskie holowniki „Mammouth” i „Pinguin”, z ex-krążownikiem na holu ruszyły z prędkością 8 węzłów do Gdyni. Przed Kanałem Kilońskim wymieniono litery w nazwie okrętu, po czym „KRÓL WŁADYSŁAW IV” przepłynął kanał, bacznie lornetowany przez Niemców, którzy z przekąsem twierdzili, że oto płynie „panzerschiff fur Polen”

Nim jednak jednostka doszła do Gdyni zapadła decyzja o zmianie nazwy i ostatecznie na jej redę zawinął „ORP Bałtyk”

I oto kotwica tego pancernego krążownika stoi przed Domem Marynarza, a druga jak podejrzewam, przed Wydziałem Nawigacji Wyższej Szkoły Morskiej w Alei Zjednoczenia.

18 sierpnia 2000

Jutro Salvador, koło dwunastej w południe, czyli pierwszy w tym rejsie port za dnia, a nie po nocy. Nie byłem tam jeszcze, podobno bardzo egzotyczny. Wprawdzie rurę na curarę już mam, ale z Jakarty, ale podobno produkują tam jakieś narodowe instrumenty brazylijskie, z gryfa, orzecha kokosowego i strun.

Kupię coś takiego. Na pierwszym dźwigu nawaliło łożysko przy jibie. Jeśli da się wcisnąć smar pod ciśnieniem to dobrze, jeśli nie, trzeba będzie zdjąć jib dźwigiem lądowym i założyć nowe łożysko. Nie będzie to łatwa operacja, dźwig ma nośności 40 ton, więc jib trochę waży. Pilot w Salvadorze miał 24 lata i był już 5 razy żonaty. Podobno w Salvadorze jest 8 kobiet na jednego faceta.


image

Mój statek „Paul Rickmers” i ja

19 sierpnia 2000, Salvador w Brazylii (11/177)

Okazało się, że jeden marynarz w Santos złapał brzydką chorobę. Wysłałem go do doktora, ale jak to coś poważnego, po wyjściu z Brazylii będzie duży problem. Dwanaście dni przelotu do Europy to nie żarty.

Nawalił dźwig nr 1. Elek nie wie co, ale ma nadzieję, że jak podmieni „kartę” z dźwigu niepracującego nr 3 na nr 1, może ruszy. Załadowani jesteśmy na full, osiągnięte maksymalne zanurzenie, na letnią linię ladunkową, jak dozwolone w Charter Party. Tak pojedziemy.

21 sierpnia 2000, poniedziałek.

No więc po tym króciutkim niedzielnym wypoczynku, podczas którego każdy i tak coś tam robił, bo na statku zawsze jest coś do roboty, należy zabrać się do pracy.

23 sierpnia 2000, jakieś N3, W28

Pogoda jak na razie piękna. Prędkość 16 węzłów i może na 1 września będę w Rotterdamie. Niestety przyszły analizy paliwa, to znaczy nie „niestety”, że przyszły, tylko niestety, że złe. W paliwie jest woda. Prawdopodobnie balastowa. Kiedyś było pękniecie między zbiornikiem balastowym i paliwowym, ale podobno zostało zaspawane na stoczni w Valetcie, nie znaczy to jednak, że nie pękło znów.

24 sierpnia 2000

Jutro, koło 1200 będę mijał Wyspy Zielonego Przylądka, potem Kanary, a Kanary to już teoretycznie Europa. Na razie okazało się, że woda we fuelu jest słodka, czyli nie ze zbiorników balastowych. Prawdopodobnie z rur podgrzewacza.

Mam nadzieję, że na Biscayu nie przywali.

Najbardziej mi tam przywaliło na coasterze „Bella” pod kapitanem - piratem Leifem. Wracaliśmy z Kinitry w Afryce.

Statek miał cały czas pokład pod wodą, a na bak chodziło się po „stormbridgu”nawet przy dobrej pogodzie. Na Biscayu tak wiało, że statek stawał pionowo, a pasy ratunkowe stary zamknął na klucz. I nagle pękła rura z wodą chłodząca i to tak nieszczęśliwie, że woda trysnęła na Main Stwitchboard (GTR). Zrobił się blackout. Przy latarkach owinęliśmy rurę gumową wycieraczką sprzed drzwi i dowlekliśmy sie jakoś do Dunkierki.

25 sierpnia 2000, między Senegalem a Wyspami Zielonego Przylądka.

Coś się rozwiewa z północy. Prędkość spadła mi do 14 w. Mam nadzieje, że to tylko szkwał.

26 sierpnia 2000.

Wieje regularnie z północy 8B. Wprawdzie swell nie jest zbyt duży, ale prędkość spadła mi do 13 w. W tym tempie będę między Gran Canarią a Teneryfą dopiero jutro wieczorem. Jest to istotne, bo chcę zadzwonić do domu.

Ciekawa rzecz, jak statek morduje się pod wiatr, trzeszczy i dygoce, to męczę się razem z nim.

27 sierpnia 2000

Wiatr „veering”, czyli skręca w prawo i wieje bardziej ze wschodu i statek przyśpieszył do 15.5 w.

28 sierpnia 2000

Wczoraj wieczorem zadzwoniłem w końcu do domu.

Będę ładował „air bagsy”. Jest to ładunek niebezpieczny klasy 1.4. Nie wiedziałem, że air bagsy (poduszki awaryjne do samochodów) są otwierane przy pomocy prochu strzelniczego. Razem mam 91 kg prochu.

29 sierpnia 2000

Za niedługo Cabo san Vincente, czyli tzw. Przylądek Ciepłych Gaci, 31 Ushant i dobę później Rotterdam.

Rotterdam wychodzi na pierwszego kolo 1600, ale nakłamałem agentowi, że 1430. Mogę odłączyć wałówkę, ale wtedy pójdzie 5 ton diesla dziennie, a 5 ton diesla to 1250 dolców. W każdym razie jestem na Biscayu, a pogoda świetna. Dwaj Filipińczycy zgłosili się do lekarza. Cook ma „pain lower part of his back”, co po mojemu znaczy, że ma zapalenie korzonków. Sam to kiedyś przerabiałem i myślałem, że to rak płuc. Przerwałem wczasy w górach i wróciłem do Gdyni, a jak lekarz powiedział, że to tylko zapalenie korzonków, to myślałem, że go ucałuję ze szczęścia.

31 sierpnia,Ushant, mgła jak mleko.

1 września 2000, podejście do Rotterdamu (12/178)

Złapałem radio Warszawę I. O 2 w nocy spikerka poinformowała, że jutro 62 rocznica wybuchu II wojny światowej, a o trzeciej upierała się, że numer wojny się zgadza, ale rocznica jest 61.

Wejście dobyło sie bez problemów. Stałem w nocy na mostku, ale widzialność była dobra, a ruch mały. Wziąłem 1100 ton paliwa. Nie dostarczono mi złamanej anteny VHF, nie przyszedł service do gyra. Jadę więc na kompasie magnetycznym od Ameryki do Tilbury, a potem do Hamburga.

3 września 2000, Tilbury (13/179) , a właściwie Port of London in Tilbury

Przeszło wszystko spokojnie, a wyjście o cywilizowanej porze, czyli o 0630, za dnia. Niestety po zdaniu pilota, jeszcze 2 godziny żeglugi między mieliznami Tamizy, co na magnetycznym kompasie jest upierdliwe.

5 września 2000, po wyjściu z Hamburga (14/180)

Zanosiło się i zanosiło, a tu po wyjściu z Hamburga flauta i jadę do Antwerpii po 16.5 w.

7 godzin z pilotem i jestem w Antwerpii (15/181) Zmienili kulę w żyrze (ale się niezręcznie koniuguje) i żyro pokazuje raz 50, a raz 20 stopni różnicy.

Wczoraj ( 8 września) wyszedłem z Le Havre i jestem na Biscayu. Pogoda OK.

Czegóż więcej chcieć? Chief officer radzi sobie z załadunkiem całkiem dobrze bez mojej asysty, pogoda dobra, maszyna nie nawala. Czyste szczęście.

13 września 2000

Dziś skończyłem 50 lat. Co za ohydna liczba. Kiedyś wydawało mi się, że to wstyd żyć jeszcze w tym wieku, teraz się okazuje, że nie mam innego wyjścia.

Wczoraj dostałem z Niemiec –eksploatacji pytanie dlaczego nie wysłałem „funk” monthly account. Funk po angielsku to m.innymi tchórz. Dlaczego nie wysłałem „tchórzliwego miesięcznego rachunku”? O co im może chodzić? Dopiero po godzinie wpadłem, że podpisal Schmidt, Niemiec. A po niemiecku funk to radio. Czyli chodziło im o „miesięczne rozliczenie radiowe”. Zaraz napisałem, żeby dobrze poszukali, bo wysłałem na pewno o czasie. Po dwóch godzinach mnie przeprosili.

Zaprosiłem załogę do baru, postawiłem butelkę whisky i 2 kartony piwa, ale o 2200 wysłałem ich do łóżek, bo jutro normalny dzień roboczy.

14 września

Wspaniała flauta i 9 stopni do równika.

Prędkość 18 w. Mam z Rio Grande wziąć pasażera. Bilet do Rotterdamu ma go kosztować $ 1610.

17 września 2000

Przekroczyłem równik i pogoda się trochę zepsuła. Południowo –wschodni swell i prędkość niestety spadła. Rio de Janeiro wychodzi 21 rano. Dobra pora na wejście, po raz pierwszy nie w nocy.

18 września 2000

Dziś mija dwa miesiące jak wyjechałem z domu. Kolejne i niestety nie ostatnie. Nie urodziłem sie bogato, wszystko, co mam zawdzięczam własnej pracy, na dokładkę życie zaczynam czwarty raz od zera. W tym dwa razy za granicą. (drugi raz jak się rozwiodłem). Zostawię coś Kacprowi, żeby on nie musiał zaczynać od zera. Pływam dużo, póki jestem zdrowy.

19 września, wtorek 2000

Dziś dostałem telex z OPS z Hamburga, Ms Hartwich dziękuje mi, za otrzymane rozliczenia za miesiąc sierpień.

Rozliczenia sierpniowe dałem osobiście superintendentowi, jak statek zawinął do Hamburga 4 września.

2 tygodnie niósł je do biura?

Potem zaczęliśmy się z chiefem zastanawiać co się mogło stać i doszliśmy do wniosku, że gość wsadził koperty do teczki i o nich zapomniał. Dopiero jak wczoraj wysłałem do OPS (operations) teleks, że miesięczną korespondencję dałem osobiście superintendentowi, widocznie go spytali i sobie przypomniał.

20 września 2000

No przelot dobiega końca, jutro koło 0500 dostaniemy pilota i jesteśmy w Rio de Janeiro. Jestem tam po raz trzeci i jeszcze moja noga nie dotknęła Riodejaneirańskiej ziemi. Nawet słynnego Chrystusa widziałem tylko przez lornetkę. Tak to jest na kontenerowcach.

21 września 2000, Rio de Janeiro (17/182)

Bardzo szybko to pójdzie, wychodzimy o 1230 do Santos. Mam nadzieję, że w Santos nie będzie mgły.

22 września 2000, Santos ( 18/183)

Mgły nie było, ale pilot mnie podpuścił na milę do Sea Buoy, a potem kazał zawracać i czekac 2 godziny. Cyrklowałem po redzie, a tak wiało, że z pięcioma warstwami kontenerów na pokładzie i „bardzo wolno naprzód”musiałem trzymać poprawkę 25 stopni na wiatr.

Paranagua (19/184) 23 września 2000

No więc podejście było po nocy, ale pilota dostałem o 0500 rano, tego samego dziadka, z własnym GPSem co ostatnio. Na redzie byłem o 0230, więc do 0500 musiałem wywijać efektowne ewolucje między statkami na redzie, bo co chwilę było „Captain jeszcze 15 minut i dostaniesz pilota”.

Teraz mam zacumowane, ale jestem niedospany i piszę, czekając na shipchandlerkę. Wychodzimy o 1900 i potem 2 dni do Montevideo. Nareszcie się wyśpię.


image

Capt. Trzebuchowski podczas karnawału (na pokładzie) w Rio

Niedziela, 24 września

Wyszliśmy wieczorem, przy dobrej pogodzie i prędkości 18 w., a tu rano chief dzwoni, że sztorm i prędkość spadła do 12 w.

Montevideo leży po jednej stronie zatoki, w którą się przekształca ujście rzeki La Plata, a Buenos Aires (Piękne Powietrze) po drugiej. Do obu portów bierze się pilota z Recolada.

Montevideo kojarzy mi sie z wielką górą, na której szczycie stoi olbrzymi magnetowid.

26 września, południowy Atlantyk

W nocy tak przywaliło, że się obudziłem. Poszedlem w pidżamie na mostek, a tam statek w porywach jedzie 9 węzłów, przewala się z dziobu na rufę i wieje przynajmniej dycha z SSW. Na szczęście statek już częściowo rozładowany i wysoka wolna burta. Na dworzu 8C, trzeba włączyć ogrzewanie.

Rzuciłem kotwicę parę mil od „pilot station”, a pilot mówi, żebym na drugi raz podchodził do niego bliżej, bo w rzeczywistości jest dużo głębiej niż na mapie.

Za to wyszedłem do miasta. Jakby mnie ktoś tu wysadził i nie powiedział gdzie jestem, to byłbym pewien, że jestem w jakimś dużym mieście w Hiszpanii. 85% mieszkańców jest pochodzenia hiszpańskiego lub włoskiego, architektura także bardzo śródziemnimorska. Kupiłem na pamiątkę prawdziwe, skórzane lasso i bolas. Oczywiście jeszcze prezenty dla żony i syna. Człowiek, jak się okazuje sam siebie nie zna. Ja na przykład nie wiedzialem, że znam hiszpański. Chcialem kupić kasety z muzyką ludową, czyli z tangami, wszedłem więc do sklepu i mówię : „dos tangos kasetas” i bez pokazywania dostałem czegom chciał.


image

 W Montevideo

1 października 2000, po wyjściu z Rio de Janeiro (22/187)

Pogoda taka sobie, a ja źle się czuję. Jak tylko stykam się z lądem, to zaraz się czymś zarażam. Zrobilem sobie grzańca, ale na razie nic nie pomogło.

2 października 2000

Zadzwoniłem do żony. Ona też przeziębiona. Cary jakie cy co?

3 października 2000

Całą noc dułem herbatkę za herbatką, ale bez widocznych skutków. Głos mam jak tuba i zużywam ogromną ilość papieru toaletowego, jako chusteczek. Rano jakby ciut lepiej. Muszę uważać, żeby nikogo nie zrazić, a sczególnie Filipińczyków. Sam sobie ścielę łóżko, Antonio na razie nie ma wstępu do mojej kabiny.

5 października 2000

Przekraczam równik, ale prędkość słaba. Mam 68 reeferów, więc 300 kW z wałówki idzie na reefery. Jakby nie to, to skoczyłby pitch i prędkość o pół węzła

co dałoby na 10 dniach przelotu co najmniej 120 mil, więc prawie 7 godzin. Jakbym przerzucił reefery na agregaty, to poszłoby 3,5 tony lekkiego dziennie, więc prawie 1000 dolarów dziennie drożej eksploatacja, więc na całym przelocie $15 000 .

Rio Grande (21/186) 28 września 2000

Wczoraj agent zaprosił mnie na obiad do typowej, brazylijskiej restauracji. Była wielka i biegało po niej kilku kelnerów w czarnych spodniach, białych koszulach i muszkach. Każdy z nich miał metrowy rapier, a na nim nadziane pieczone mięso. Siedzieliśmy więc przy stole, a co chwilę podchodził jakiś kelner ze swoim rapierem i czekał przenajuprzejmiej. Wtedy pokazywało mu się palcem, które miejsce pieczystego ma dać, a on ostrym jak brzytwa nożem odkrawał żądany kawałek. Mięso było najrozmaitsze, wieprzowina, wołwina, baranina, drób, wątróbki, karkówka, polędwica. Nazywa się to „churrasco”. Do tego czerwone wino.

Jedliśmy więc i gadalismy, aż nadszedł czas deseru. Okazało się, że brazylijskim zwyczajem strzemiennego pije się na koszt restauracji. Podali kawę i likier „Frangeliero”, który jest najsmaczniejszym likierem, jaki w życiu piłem, choć z zasady nie pijam likierów.

Kupiłem zaraz w restauracji butelkę tego likieru za 27 dolarów. Będzie na prezent. Potem wielkie „obrigado” i na statek.

Między Rio Grande a Rio de Janeiro, Sept.29th, 2000

Wczoraj było trochę adrenaliny.

Na Rio Grande, czyli Wielkiej Rzece cumuje się lewą burtą, pod silny, 3 węzłowy prąd. Kanał ma szerokości 200 metrów. Statek mój zaś ma 163 m. Obowiązkowo bierze się dwa mocne holowniki.

Podałem na nie po mocnym, podwójnym holu z przodu i z tyłu. Pilot spytał, czy może obrócić statek w kanale, a nie jechać milę w dół rzeki, a ja się zgodziłem.

Odsunęliśmy się parę metrów od kei dałem thruster „full to starboard”. Statek zaczął się obracać, a rufowy holownik przeszedł z prawej buty na lewą, pomóc się obracać. Dałem ster „hard to starboard” , a maszynę „dead slow ahead”.

W tym momencie rufowy holownik zaczął ciagnąć jak głupi, hole napięły się jak struny i jeden z nich pękł i siłą rozciągu strzelił na holownik. Na szczęście nikogo w tym miejscu nie było. Statek skoczył do przodu, więc dałem wolno wstecz, żeby nie wjechać w brzeg. Thruster był na wałówce i wzwiązku z szybką zmianą pitchu na śrubie wałowkę wywalilo i jestem bez thrustera. Statek zatrzymał się i zaczął iść do tyłu ustawiony w poprzek kanału i spędzany w dół prądem rzeki. Byłem jakieś 15 metrów rufą od zacumowanej tam łodzi z ludźmi na pokładzie. Dałem ster prawo na burt i pół naprzód, ale statek dalej idzie do tyłu w stronę łodzi i to szybko, grożąc jej zmiażdżeniem, bo pitch potrzebuje minutę na zmianę.

Cała naprzód!

Trzy metry od łódki statek zaczął zwalniać i na jednym metrze ruszył w końcu do przodu. Nigdy więcej nie zgodzę się na taki manewr. Odholujemu rufa milę w dół rzeki i obrócimy się na rzece, a nie w kanale.

Niedziela, 8 października 2000

W nocy minąłem lewą burtą Wyspy Zielonego Przylądka i oczywiście od razu spadła mi prędkość ze względu na północny swell. Z prognozy wynika, że tu na dole jeszcze OK, ale na Biscayu wieje dycha z NW.

Jeszcze parę dni zostało, mam nadzieję,że sie wydmucha zanim dojadę.

Po grillu w sobotę, o drugiej w nocy weszły dwa alarmy. Podejrzewam,że spowodował je pijany 3 mechanik. Facet ma jakis problem, najpierw udawal chorego na żółtaczkę i uważał, że lekarze w Brazylii są głupi, że nie dali takiej diagnozy. Wziąłem go na dywanik i powiedziałem, że ludzie ciężko chorzy powinni być w szpitalu, a nie na statku i że powinienem go wysłać do domu, więc się zaraz uspokoił, okazało się, że już wyzdrowiał. Chciałem sprawdzić, czy kadet się czegoś nauczył i mówię;

- Kadet, zrób linię pozycyjną ze słońca.-



image

  Chwycił sekstant, ale ta linia może mu nie wyjść

10 października, na północ od Kanarów

Jak ma się żonę oficjalną to się ją zaprasza na statek, żeby trochę z mężem popływała. Wprawdzie pływała ze mną na „Cape Keppelu” na linii Australia – Daleki Wschód i wtedy dołączyła do mnie z 4 letnim synem w Hong Kongu, ale ją zaprosiłem do Rotterdamu na wycieczkę po Europie.

Oczywiście jest zdenerwowana jak dojedzie do Rotterdamu, więc poradziłem jej, żeby wzięła kompas, maczetę, nóż, latarkę z zapasem baterii, żarcia na dwa tygodnie, zapałki zawinięte w plastik oraz dmuchawę na kurarę.

11 października 2000

Minąłem Maderę i jak na razie do Biscayu jeszcze trochę czasu. Centrum głębokiego niżu jest na razie na zachód od Wielkiej Brytanii, a tu jako tako prędkość 14.5 węzła.

12 października 2000

W nocy przywaliło z północy, wywaliło wałówkę i zrobił się króciutki blackout.

Obecnie jestem na trawersie Lizbony, jadę w porywie 12 węzłów wali dycha z N, NNW, swell 5-6 metrów. Będę spóźniony do Rotterdamu, Basia będzie na mnie msiała poczekać w hotelu.

Piątek, 13 października 2000, trawers Finisterre

Poszedłem na kurs 034 i statek przyspieszył. Swell skręcił i wali w burtę, nie w dziób i wiatr jakby mniejszy. Może uda się być w Rotterdamie na 1600 przy pilocie. Potem jeszcze dwie godziny z pilotem, czyli był ym o 1800. Basia ma być o 1100 w Rotterdamie, czyli trochę na mnie poczeka.

Cuda akie, cy co? Wiatr „backing”, wieje teraz z SW i przy tej samej nastawie śruby jadę 15 węzłów, będę w Rotterdamie o 1400 + 2 = 1600 przy kei.. Żona połazi trochę po sklepach, a właściwie porządnie przekopie najwyżej jeden duży sklep.

14 października 2000

Więc ten wczorajszy 13 piątek okazał się szczęśliwy dla statku. Zamiast się tłuc w sztormie, ten SW wiatr, który nas tak pchnął, że będę przy pilocie o 1100. Lubię takie niespodzianki.

Rotterdam (23/188) 16 października 2000

Mam wjechane do Rotterdamu, żona przyjechana ( ach, te czasowniki nieprzechodnie!) Była mgła i kazali mi redzie rzucić kotwicę i czekać, więc żona dotarła na statek dopiero o 1900, była więc w drodze 26 godzin.

22 października 2000, reda Le Havre (27/192)

Porty Tilbury (24/189), Hamburg (25/190) i Antwerpia (26/191) minęły jak błyskawica, bo była Basia. ( która kabinę przerobiła zaraz na salon kosmetyczny).

Nie miałem czasu na pisanie. Chociaż należy wspomnieć, że w Londynie pojechałem do dentysty, bo mi wypadła plomba. Plombę zalożono, ale po przyjeździe na statek ta nowa plomba też wypadła).

Zaraz opuszczam Le Havre i Ocean znów przede mną.

24 października 2000, Ushant

Mam podły humor.Wieje z SW, prędkość spadła mi do 14 węzłów, święta zapowiadają sie na morzu, Kwaśniewskiego wybrali na prezydenta i mam jż 50 lat. Żyć się nie chce.

26 Październik, 2000, Północny Atlantyk

Więc samo dobre mnie spotyka. Zaproponowali kontrakt stały. 4 miesiące na morzu, 2 na lądzie, płatne caly czas. Oldendorff płacił lepiej,

ale rejsy 8 – 11 miesięcy.

Chyba w przyszłym roku wprrowadzimy się do nowego domu. W moim wieku to najwyższy czas.

18 października 2000

Wczoraj przemknąłem kolejny raz między Teneryfą i Gran Canarią. Komórkowiec łapał, więc załatwiłem mnóstwo ważnych spraw. Potem poszedłem na pokład, na codzienny spacer i obserwowałem wulkan Pico de Teide na Teneryfie. Chyba mnie poznał (byłem tam w 1971), bo wybuchł.

Rio de Janeiro wychodzi na 5 listopada.

Nowy chief z pokładu, jest młodszy ode mnie o 11 lat, ale bystry daje sobie radę.

O 0900 padła mi maszyna. C/e mówi, że nie wie co jeszcze, ale zanosi się na parę godzin postoju. Jestem 300 mil na zachód od Mauretanii. Dryfuję z prędkością 2 węzłów w kierunku SSW. Wtedy jak mi w pobliżu padła maszyna, to też była sobota i miał być BBQ. Cary jakie, cy co?

1400 ruszyliśmy. Znowu będę ścigał pozycję.

29 października 2000

Wczoraj chief z pokładu na BBQ miał urodziny. Ode mnie dostał 2 kondomy, pampersa i zapalniczkę. Może nic oryginalnego nie wymyśliłem ale nie jestem ostatecznie żaden wymyśliciel.

Apropos, moja córka Laura, jak miała 7 lat to powiedziała, że wcale nie muszę pracować na morzu i ona wlaśnie wpadła na pomysł, że mogę przecież pracować jako „wymyśliciel ubranek dla Barbie”.

31 października 2000

Chiefa też wkuplowali na święta w morzu. Na szczęście przytomniak i zażądal podwyżki. I w ten sposób on dostał $300, a ja $500 podwyżki od 1 grudnia. Nie będzie mnie i na te święta, ale za to będę z rodziną i kotem w domu 4 miesiące, a nie trzydzieści parę dni w roku.

Jak Bóg da zdrowie, to za parę lat będę sobie siedział przy kominku i czytał swoje własne wspomnienia.

Oprócz tego będę miał w sklepionej, kamiennej piwnicy pod domem studnię ze źródlaną wodą, na regałach kilkaset butelek wina, miód z własnej pasieki będzie się sycił w dębowych antałkach, pod ścianą bekę z własną kiszoną kapustą i drugą ogórków, w piasku marchewki i pietruszki z własnego ogrodu, regał z powidłami z węgierek smażonych w mosiężnych rondlach, mleko od chłopa będzie się zsiadało w kamiennych garach. Do sklepu będę jeździl na koniu, a przejeżdżając most na Zagórzance kupię parę pstrągów z hodowli. Basia zrobi w galarecie. A naookoło góry i lasy osiedla Szmelta w Rumii.

2 listopada 2000

Jakie piękne i obrazowe są polskie nazwy miesięcy. Inni maja tylko prawie identyczne January, February itd. Całkowity brak wyobraźni.

W niedzielę po południu powinienem być w Rio. Na razie mam zachodni prąd, bo jestem na S5, ale dalej na południe prąd zmieni się na południowy i będzie mnie popychał wzdłuż wybrzeży Brazylii. Na razie idę więc po 16 knotów, ale potem będę gnał po 18.

Piątek 3 listopada 2000

Doug przefaksował nowy kontrakt, ale coś się nie zgadza. 83 dolce mniej niż żeśmy sie umówili. Zaraz zaprostestowałem.

Rio de Janeiro (28/193), Santos (29/194) zaliczone i teraz dojeżdżam do Paranagui (30/195)7 listopada 2000

Dojechałem do Paranagui, ale kazali mi rzucić kotwicę koło jakiejś zadżunglonej wyspy. Agent uprzedził, że dwa tygodnie temu był tu atak piratów na statek. Kazali w razie czego wołać policję, ale przez stację pilotów.

Maszyna się cieszy, bo mają 3 „układy do ciągnięcia”.

8 listopada 2000

Przeżyłem noc bez napadu piratów, ale i tak pieniądze przełożyłem do mojego schowanka, a w sejfie zostawiłem tylko 6 tysięcy, żeby nie zaczęli podejrzewać, że coś schowałem.

9 listopada 2000

Podczas nocnych prac przeładunkowych mechanicy dokonali wymiany drugiego tłoka i mam nadzieję, że z Rio wyjdziemy z całkowicie wyremontowanym silnikiem głównym. To dobrze, bo na Północnym Atlantyku już się zaczęły zimowe sztormy.

Mechanicy się za wcześnie pochwalili. Kiedy podnieśli głowice, okazało się, że razem z nią wyszła tuleja (liner) i koszulka (jacket). Są „zespawane” razem i nie do oddzielenia. Najwcześniej na serwis moge liczyć w Europie i to pod warunkiem, że zdążą przysłać ze Szczecina zapasową koszulkę.

11 listopada 2000, rocznica odzyskania niepodległości

I do czego doszliśmy? PLO nie ma – Linie zostały przehandlowane, a ludzie na bruk, to samo teraz robią z PŻMem. Jak to możliwe, że mieliśmy stocznie, statki, linie, szkoły morskie, 2 Wydziały Budowy Okrętów, Fabrykę Silników Okrętowych Cegielski i znali nas w świecie i nagle wszystko zniknęło? Czy kiedyś dowiemy się, kto za tym stoi?

Mam wszęte i wyszlone z Montevideo (31/196)

Formy gramatycznej ktorej użylem nie ma w języku polskim, ale są w językach anglosaskich. Chociaz moja dobra znajoma Kaszubka Estera mówi do męża:

„Janek, wjedź teraz do garażu, to będziesz miał wjechane”, czyli w czystej formie Present Perfect in the Future ( tak się powinien ten czas nazywać po angielsku). W języku polskim powinniśmy go stworzyć, bo jak widać jest potrzebny.

W Montevideo stały powiązane w pęczki rybackie trwalery, w tym 4 polskie, między innymi „Rybak Morski”. Cholernie smutny widok. Mam nadzieję, że ten

co do tego doprowadził będzie kiedyś siedział za zdradę stanu.

13 listopada 2000, Rio Grande (32 197)

Pomny ostatniego zerwania holu i o mało co zmiażdżenia łodzi z ludźmi kazałem obrócić statek półtorej mili przed dokiem.

Dowiedziałem się od kolegi z Zim Mexico, że „Berulan”, którym dowodziłem i przekazałem Anglikowi się rozpruł na rafie w St.Croix. Statek jest na stoczni w USA. Mi się udało tam wejść wiele razy bez wypadku. A temu kapitanowi widocznie zabrakło szczęścia.

14 listopada 2000

No i jadę do Rio, 2 reefery mi padły, zamówiłem serwis.

Dziś drugi mnie woła na mostek, że jakaś łódka, albo coś żółtozielonego pływa na dwóch milach.

Podjechaliśmy bliżej, a to była jakaś łódka, albo coś żółtozielonego i cześć.

Zapisałem tylko pozycję na wszelki wypadek.

15 listopada 2000

Na redzie Rio będę wieczorem, więc nie będę musiał podnosić gali banderowej

z okazji Dnia Republiki w Brazylii.

16 listopada 2000

Wieczorem rzuciłem kotwicę na redzie Rio, wyjąłem cash z sejfu i schowałem, kazałem trzymać podwójne wachty antypirackie, dziś rano podniosłem kotwicę i o wschodzie słońca wziąłem pilota. Rio pachnie egzotycznie, wszystkie te południowe porty pachną podobnie. Za tym zapachem można tęsknić, jak się nie pali oczywiście.

Ale mnie nikt na emeryturze wołami z domu nie wyciągnie. Mam dość obcych krajów i morza.

No, wyszedłem z Rio de Janeiro. Takiego pilota, to jeszcze nie miałem. Na oko z 80 lat, słabo słyszał i miał coś z oczami. Najpierw chciał przyrżnąć w statek co cumowal za mną, potem się okazało, że nie widzi, że wojenna fregata przede mną jest na kotwicy i w końcu stwierdził, że nie ma ruchu, więc on już schodzi, a ja wyjdę sobie przez przesmyk Santa Cruz sam. Coś mi nie pasowało, więc wziąłem lornetkę i okazało się, że wchodzi akurat okręt podwodny w zanurzeniu, tylko kiosk mu było widać. Dziadunio zaczął schodzić z prawej burty na pilotówkę, schodząc po sztormtrapie PRZODEM i próbując chwycić reling na pilotówce. Musiałem dać prawo na burt, żeby go zasłonić od fali i mało nie wrąbałem się w jakąś ferę. Byłoby to śmieszne, gdyby nie działo się na prawdę.

17 listopada 2000

Dziś mój syn, Kacper Trzebuchowski kończy sześć lat. Powiedział mi, że nie może zostać polskim prezydentem, bo obiecał już pani w przedszkolu, że będzie kapitanem. Nie daj Boże.

18 listopada 2000.

Pogoda zrobiła się świetna. Jade kursem NNW, temperturka i wilgotność powietrza idealna, popycha nas lekki wietrzyk, a morze marszczy sie tylko symbolicznie. Jadę 16 węzłów. Tak dobrze, to jeszcze w życiu nie miałem.

19 listopada 2000

Wczoraj był grill. Trochę alkoholu. Mięso i ryby z rożna. Najlepszy był łosoś i kalmary. Potem Filipińczycy śpiewali karaoke. „Kara” to po koreańsku „pusta”, „oke” to „orkiestra”. Tak jak „kara” - pusta „te” - dłoń, czyli karate.

Śpiewali najpierw po angielsku, a potem w tagalog.

„Kumusta ka” to w tagalog „jak się masz”, a „Ajos lang” – „w porządku”, a „salamat” to „dziekuję”.

Niestety Filipińczycy nie znaja piosenki Filipinek „serwus panie chief”.

Mam na tej linii nową, świecką tradycję. Otóż w Rio Grande kupuję zawsze dwa imperialne galony czerwonego, brazylijskiego wina, „Kaszasa” zaś jest rodzajem wódki z trzciny cukrowej, natomiast w Paranagua agent wręcza mi butelkę rumu z piratem na naklejce.


image

20 listopada 2000

Dziś próbowałem obejrzeć jeden z kretyńskich amerykańskich filmów, ale wytrzymałem tylko 15 minut. Śliczne blondynki nokautowały białych mężczyzn – kretynów i tchórzy, po czym oddawały się murzyńskim informatykom.

21 listopada 2000

Wczoraj przychodzi chief engineer i mówi, że drugi układ może paść w każdej chwili i on już ma plan, jak oddzielić tuleję od głowicy. Mówi, że weźmie 4 „jacki” ( podnośniki hydrauliczne) między cooling jacket, a głowicę i tak ją podniesie. Mówi, że dzwonił w tej sprawie do superintendenta i superintendent się zgodził.

Pytam więc chiefa ile waży tuleja. On mówi, że 1380 kg. Więc ja na to, że na jackach należy użyć co najmniej siły 1380 kg, jeśli podniesiona głowica wyszła razem z tuleją. Cooling jacket jest odlany z kruchego żeliwa. Jak pieprznie, jesteśmy bez zapasowego cooling jacketa, na środku oceanu. Nikt tego nie zespawa, pozostaje czekać, aż Stocznia Szczecińska wyprodukuje nowy i zrzucą go nam z samolotu. Dużo mniejsze ryzyko jechać jak jest, a jak układ padnie jechać na pięciu cylindrach.

Wysłalem do superintendenta to wszystko i że nie zgadzam sie na remont w morzu.

Superintendent odpisał, że oczywiście, że nie, nie to miał wyciągania tulei na myśli, tylko tak żartował.

Ale jadę z duszą na ramieniu i modlę się o dobrą pogodę na Biscayu.

22 listopada 2000

Jadę dalej po 15 knotów pod prąd i wiatr, na małym obciążeniu silnika, ale cieszę się, że jadę i modlę, żeby dojechać.

23 listopada 2000

Na północ od Kanarów zaczyna się zła pogoda. Na razie jest tam bardzo głęboki niż 957 mB, który zwiastuje huraganowe wiatry z NW, więc budujące potężną falę. Mam wolnej burty tylko 3 metry, a fala może być 6 -7 metrów. Wysłałem chiefa, żeby sprawdził, czy flapy wentylatorów ładowni są szczelne. Ma je zamykać „one by one” i sprawdzać wodoszczelność. Jak zła pogoda się utrzyma, każę zgasić wentylatory i zamknąć wszystko wodoszczelnie. Na dokładkę ten pieprzony, niepewny silnik. Daj Boże, żeby szczęśliwie dojechać do kanału. Kontenerów na pokładzie mam 5 warstw, czyli 14.5 metra.Wszystkie mocowania sprawdzone, dociągnięte, ale widziałem już pomiażdżone kontenery i straty sięgające milionów dolarów na innych statkach.

24 listopada 2000

Mijam dopiero Wyspy Zielonego Przylądka. Wysoki swell i 13 węzłów. Dziś omal nie pojechałem na akcję ratunkową. Jakiś niemiecki jacht 355 mil na NNW ode mnie. Miał ciężko rannego, krwawiącego człowieka. Podałem swoje dane do Rescue Centre w Bremie, że „cała naprzód” mogę tam być za 28 godzin, ale ubiegł mnie jakiś pasażer „Marco Polo”. Był dwie godziny od jachtu, więc Brema mi tylko pięknie podziękowała. Statek się trzęsie, a według prognoz na Biscayu sztorm za sztormem. Z ta prędkością będę w Rotterdamie dopiero 2 grudnia.

25 listopada 2000

Wieje mocno z NNE, czyli dokładnie „wmordęwind”. Statek zwolnił, ale się nie przechyla, tylko trzęsie na krótkiej, dziobowej fali. Wszyscy są już zmęczeni pogodą, ale nie ma co narzekać. Oby gorzej nie było.

26 listopada 2000

Jestem 12 godzin na południe od Kanarów. To znaczy jeśli pojadę 13.5 knota, tak jak teraz jadę. Wieje NE 8-9B, a mój wysoki na piętnaście metrów „żagiel” z kontenerów na pokładzie hamuje ile wlezie.

Wczoraj przed Kanarami zączęła sie piękna pogoda i do dzisiaj, czyli już dobę trwa. Biscay, dwa dni na północ ode mnie szczerzy wprawdzie do mnie zęby frontów chłodnych i powiewa strzałkami z pięcioma kreskami wiatrów

10B, ale dwa dni w pogodzie to dużo.

Nagle przyszły do mojej pamięci ravioli, które jadłem w Montevideo w jakiejś restauracji. Byly pyszne ze szpinakiem i serem, polane sosem śmietanowo-pieprzowym.

Zrobiłem załodze moje śledzie.

Ot, leżały dwa zapomniane 10 kilowe hoboki solonych śledzi, bo Filipki nie umieją ich przyrządzać. Kazałem je wymoczyć, zagotować przyprawiony ocet ( na lądzie kupuję po prostu płaty śledziowe marynowane, bez skór, a nie solone), wystudzić i wsadzić w to śledzie na 8 godzin. Potem mój przepis przewiduje wymieszać pieprz pół na pół z cukrem, w tym wytytłać wszystkie śledzie, następnie poprzekładać cebulą i zalać olejem rzepakowym i po 4 godzinach jest gotowe. Zjedli 20 kilo tych śledzi w dwa dni i jeszcze chcieli. Zamówiłem sto kilo śledzi u shipchandlera.

Jak gotować to gotować. Zrobiłem załodze „Sweet & Sour” tak, jak nauczył mnie pewien chiński kucharz parę lat temu. Bierze się polędwicę, albo ryby i kroi w cienkie paseczki. Potem się robi kogiel-mogiel z żółtek i cukru, ale wciska się tam jeszcze mnóstwo czosnku i maceruje się w tym mięso przez 3 godziny. Potem się leje do wysokiego garnka odrobinę oleju i w tym się smaży to mięso (nie wolno Broń Boże solić, w ogóle do całej potrawy nie wolno używać ani ziarnka soli). Mięso się wyjmuje, a do oleju leje się ketchup – pół garnka, potem całą puszkę anansów krojonych z sokiem, kroi się grubo paprykę świeżą trzech kolorów, ogórki, i co tam mamy tego rodzaju i to się podgrzewa, ale nie gotuje.

Na ryż kładzie się mięso i polewa tym sosem. Pycha. Uwaga – nie wolno jedzącym powiedzieć, że do gotowania nie użyto soli, bo zaraz powiedzą, że im nie smakuje. Takie przesądy ludzie miewają.

28 listopada 2000, na trawersie Przylądka Ciepłych Gaci


image

Wczoraj chief mechanik przychodzi i mówi, że w pompowni zenz jest woda. Między pierwszą, a drugą ładownią jest taka pompownia z 10 – tonowym zbiornikiem. Materiały niebezpieczne przewozi się przeważnie w pierwszej ładowni i dlatego zbudowano tę pompownię. W przypadku rozlewu kwasu i czy innego niebezpiecznego płynu, przepompowuje się rozlew do tego zbiornika.

Zbiornik ten ma 140 cm wysokości,ale w rurze sondażowej jest 7.40 m, co niestety odpowiada mojemu zanurzeniu. Czy mam dziurę w dnie?

Mogła powstać kiedyś, jak pompowali jakiś kwas, albo inną żrącą substancję. Dziś chcieli tam włazić, ale się nie zgodziłem. Idziemy w silnym 10B sztormie z SW. Idziemy 16 w., ale trzeba bylo wykuplować wałówkę, bo obroty skakały.

Jeśli wiatr nie skręci na NW, to nie będzie najgorzej. Mocowanie kontenerów poprawiłem jeszcze przed Kanarami, co przypłaciłem kąpielą w słonej wodzie, nic nie powinno się stać, o ile maszyna nie nawali.

Awansowałem stewarda Antonio na cooka, kadetów Ampono i Catalino na na marynarzy, a marynarza Abelardo na starszego marynarza.

Natomiast marynarz Justalero ma zapis w książce, że był kiedyś trzecim oficerem, ale awansował awaryjnie w morzu. Pytam go więc, o co chodziło, a on na to, że trzeci zachorował i awansowali go na trzeciego do najbliższego portu. Jego nie awansowałem, bo nie wiem co potrafi, a nie mam zamiaru trzymać za niego wacht. Wszyscy Filipińczycy mają w książkach zdjęcia w petach (epoletach).

Dziś na obiad dostałem bigos, a do tego gołąbki. Tak mi się podlizuje filipiński cook. Oczekuję na kolację surówki z kiszonej kapusty. Wtedy zabiję cooka.

Dziś będziemy pompować wodę z pumproom. Jeśli dwie pompy o wydajności 250 to/h nie dadzą rady, to znaczy, że mam dziurę w dnie. Na dokładkę przyjeżdża inspektor ISM i będzie całą Europę rozrabiał i przeszkadzał ciężko pracującym ludziom. Napakowałem mu do lodówki w kabinie armatorskiej piwa.

30 listopada 2000

Dojeżdżam do Ushantu piździ dycha, ale na szczęście z SW, więc jadę 18 węzłów i zaraz będę skręcał w Kanał.

3 grudnia 2000, Tilbury (35/200)

Ach, ten szalony Rotterdam! (34/199)

Pięciu zmustrowałem, czterech zamustrowałem, pięciu awansowałem i już jestem w Tilbury.

A teraz już nie jestem w Tilbury, bo wyjechałem na Morze Północne, słońce świeci, chłodno i świeżo i w ogóle chce się żyć. Mam trzeciego oficera Ruska, świeżo po szkole morskiej we Władywostoku. Skończył szkołę w maju, nic jeszcze nie wie, ale szybko się uczy, będą z niego ludzie.

Nowy drugi mechanik ma być Ukrainiec w Hamburgu. Zobaczymy, co potrafi.

Mam teraz 7 narodowości.

4 grudnia 2000 (Barbary), Hamburg (36/201)

Miałem szczęście, cały czas szedłem z prądem pływowym, zamiast o 1000, byłem przy kei o 0830. Teraz ledwo żyję i pisząc zasypiam.

6 grudnia 2000, Antwerpia (37/202)

Jak zwykle wykończony jestem i wściekły. Poszedłem spać o piątej rano, a obudzili mnie o ósmej. Opieprzyłem chiefa z pokładu i trzeciego jak bure suki.

Chief ma do swojej pozycji na statku podejście bizantyjskie.

8 grudnia, a właściwie 9 2000, Le Havre przed śluzą (38/203)

Zamówilem u agenta butelkę Calvadosa. Nigdy tego nie próbowałem. Ciekawe, czy smakuje jabłkami. Jabłka mają dużo witamin.

Po Le Havre za śluzą ( 39/204) 9 grudnia 2000

Więc ten Calvados ($27 za butelkę), jak wszystko, co zachodnie oczywiście przereklamowany.

Skąd się wzięła opinia, że najlepsze alkohole i jedzenie jest francuskie nie wiem.

No, może nie byłem w drogich restauracjach.

Troszkę mnie przygniotło na Biscayu, ale prędkość 12 węzłów i nie ciężkich przechyłów. Ten statek jest na prawde bardzo dzielny.

10 grudnia 2000, niedziela

Pamiętam takie mroźne, grudniowe dni w Polsce. Na balkonie babci pachnialo mrozem, a kształt balkonowej barierki pamiętam do dzisiaj. Zakładało się „narciarskie”buty z wmontowanymi w obcasy blaszkami do łyżew i cały dzięń spędzało na słońcu i mrozie. Choć jako paroletni bąk, coś widocznie źle zrozumiałem i bałem się, że blaszki do łyżew montuje się nie w obcasach butów, tylko w piętach łyżwiarza. Ludzie, którzy przychodzili z dworu do domu, wnosili z sobą obłok chłodnego zapachu mrozu.

Jak o pogodzie, to o pogodzie. Sztorm w nocy mnie tak przygniótł, że statek przewalał się ciężko z burty na burtę i kiwał dziób rufa, grożąc, że lada moment przekroczy swój limit sił tnących i momentów gnących i złamie się z potwornym jękiem na pół. Dygotał biedak i trząsł, walony z dołu potężnymi górami wody, przygniatany z góry ciężarem tysięcy ton kontenerów, popychany śrubą , która pomimo 10 metrowego zanurzenia co chwilę wyskakiwała z wody.

11 grudnia 2000

U mnie już święta. Słucham non stop kolęd Mazowsza, wyobrażam sobie śnieg, mróz i choinkę i jak Basia pali w kozie na moim strychu, z którego widać Półwysep Helski z latarnią morską. Kozę tę wypatrzyłem podczas zakupów w sklepie żelaznym przy Morskiej na Grabówku i tak mi się spodobała, że musiałem ją mieć. Ale tak sie składało, że zawsze te 470 złotych było potrzebne na co innego. Po roku pokazałem kozę Basi, a ona też zakochała się w niej od pierwszego wejrzenia. W końcu kupiła ją sama, parę dni temu. Niestety nie widziałem jej jeszcze, bo jestem w morzu i tylko sobie wyobrażam, jak w niej huczy ogień, jak się hajcuje, jak promieniuje ciepłem i pachnie sosnowe drewno i szyszki.

Ma moja koza dwie fajerki. Pierwsze, co zrobię po powrocie, to na jednej fajerce postawię patelnię i usmażę jajówę na boczku, a na drugiej ustawię czajnik i ugotuję wodę na mocną herbatę Yunan.

Basia przysłała mi na statek dwie paczki liściastej Yunan, więc nie tykam statkowego Liptona.

12 grudnia 2000

No, dojeżdżam do Kanarów. Pogoda oczywiście kanaryjska. Niebo błękitne, morze granatowe, palmy zielone, a w radio Iglesjas.

15 grudnia 2000

Dojeżdżam do równika i robi sie ciepło. Od wczoraj chodzi klimat. Moja pasażerka, 63 letnia Niemka Gerda jest urodzona gdzieś koło Szczecina, koło Plathe. Od razu jej wytłumaczyłem, że to rdzennie polskie ziemie. Ale powiedziała, że jak uciekali, to zakopali srebrne sztućce na 24 osoby i jest ciekawa, czy przetrwały. Powiedziałem, żeby się nie martwiła na pewno już ktoś odkopał. Jest bardzo miła, tylko jej mocne perfumy źle się komponują z wonią schabowego z kapustą.

Wczoraj przyłapałem w kambuzie Antonia, który do gara z bigosem wlewał butelkę białego rumu Bacardi. Mówię, że nie tak go uczyłem robić bigos, a on na to, że poprzedni cook Barrita, też wlewał i bigos mi smakował. Antonio jest świeżo przez mnie awansowanym cookiem i radzi sobie dobrze.

16 grudnia 2000

Dzisiaj grill na pokładzie z okazji pasażerki. Pasażerka narzekała, że leżaki słabe i same się składają, więc kazałem bosmanowi, żeby dla niej zrobił łóżko z materacem do opalania (sunbed). Jutro równik, więc jej na starej mapie z Rio de Janeiro zrobiłem jej fajny dyplom z jej zdjęciem. Z aparatem cyfrowym i komputerem to robota na pięć minut, a kiedyś ręcznie na cały dzień.

17 grudnia 2000

Grill się nie udał. Właściwie mi się nie udał. Byłem zmęczony i koło ósmej urwałem się do kabiny. Nie mogłem zasnąć, więc oglądalem filmy. Niezłe, choć amerykańskie.

Niekiedy polskie filmy wydają się przy amerykańskich amatorskie słabe technicznie. Niby po polsku, a nie można zrozumieć, co mówią aktorzy. Akcja przeważnie zagmatwana i niezrozumiale pokazana.

Na przykład film, w którym żołnierz dezerteruje z polskiej armii, bo dowiaduje się, że jego żona puszcza się z przykacielem. Gra oczywiście Linda i Pazura i odnoszę wrażenie, że film kręcono tak:

Linda podchodzi do reżysera i mówi:

 - Weź teraz dokręć, jak załatwiam dwumetrowego kulturystę-

- A postawisz piwo?-

- Jasne. A potem jeszcze dokręć jak załatwiam trzech na raz –

18 grudnia 2000

Niestety zawór wydechowy na czwórce pali się do 400C i niewykluczone znowu trzeba będzie stawać. Może uda się dojechać do Rio, a może nie uda. Wczoraj zrobiliśmy symboliczny chrzest morski pasażerce, kadetowi i mesmanowi.

Zastanawiam się, czy ja, zresztą jak każdy inny człowiek potrafiłbym zabić człowieka. Oczywiscie w pewnych okolicznościach bym potrafił, np. w obronie rodziny czy siebie. Nożem, cegłą, pistoletem, czy gołymi rękami. A wojna, to ostatecznie co? Młodych, niewinnych gówniarzy zmusza się do mordowania innych młodych, niewinnych gówniarzy, którzy im nic złego nigdy nie zrobili.

20 grudnia 2000

Pogoda wspaniała, temperatura, wilgotność jak w raju i na dokładkę wiatr od lądu niesie wspaniały zapach kwiatów. Jutro koło dziesiątej wieczorem pilot i wchodzimy tym razem do Paranagui. Pasażerka nieszczęśliwa, że nie zobaczy Rio. Ja tam byłem wiele razy i też nie zobaczyłem. Nastrój powrotu do domu już mnie ogarnął. A to jak wiemy najprzyjemniejsza część każdego rejsu.

Walizkę zacznę pakować dopiero po opuszczeniu Ameryki Południowej, czyli jak dobrze pójdzie 31 grudnia. Nowy wiek bedę witał na Południowym Atlantyku.

24 grudnia 2000

Mam wszęte i wyszlone ( ach te nieprzechodnie) z Rio de Janeiro (39/204) i Paranagui (40/205)

Teraz jesteśmy w drodze do Montevideo, więc na szczęście wigilia i pierwszy dzień świąt w morzu.

Na razie gotuję grzybki i sauerkraut, potem wymieszam i doprawię i .....okazuje się, że mój cook Antonio też umie robić pierogi, tylko większe i pieczone na blasze, tylko napchane bananami. Więc nie będzie miał trudności zamiast bananów napchać mojego farszu.

No i naturalnie filipińska, tradycyjna potrawa, czyli świnia z rożna, żeby tam świnia, świńskie 12 kilowe dziecko. Jednak to my jesteśmy ogniwem pośrednim między małpą, a człowiekiem. Dwie ocalałe z pogromu paczki śledzi będą zrobione po Trzebuchowsku, czyli w cukrze z pieprzem i w oleju. Do tego Antonio smaży „milk fish” i robi namiastkę sosu tatarskiego (tzw. Zachód nie zna marynowanych grzybków), więc tylko korniszony, cebula i majonez. Moja pasażerka należy do tzw. wyzwolonych kobiet. Jak jej zaproponowałem, żeby ugotowała jakąś niemiecką potrawę wigilijną, to powiedziała, że nie umie.

Ja natomiast kocham gotować i do kambuza wstawiłem radio z polskimi kolędami i co jakiś czas wypijam kieliszek czerwonego wina, żeby zaostrzyć smak „próbowawczy”. Gotowanie to taka sama sztuka jak malarstwo czy kompozycja. Trzeba mieć talent, trzeba sie z nim urodzić i żadne zawodowe licencje kucharskie tu nie pomogą.

25 grudnia 2000

No i po wigilii. Polsko- filipińskie pierogi udały się wspaniale, a przy płukaniu suszonych borowików znalazłem kawalek mchu, który mnie rozczulił, bo przywołał wspomnienie wspaniałych, polskich kniei. Były jeszcze śledzie Trzebuchowskie w pieprzocukrze, smażona „milkfish „ i tuńczyk w sosie tatarskim, czerwone wino, uroczyste stroje, a my z chiefem mechanikiem w petach (paskach na epoletach). Złożyliśmy sobie najlepsze życzenia, a po wigilii zaprosiłem wszystkich do baru, gdzie puściłem kolędy Mazowsza i postawiłem butelkę whisky i drugą ginu. Potem zadzwoniłem do domu przez Gdyniaradio, ale słychać było nędznie. Dzisiaj świnia z rożna. Biedne świńskie dziecko nie miało szczęścia.




image

Montemagnetowid 41/206), 26 grudnia 2000

Gorąco jak cholera, całą noc spędziłem na mostku, ale może wyjdę do miasta. Coś mi się też należy od życia.

Zdążyłem odejść 15 minut od statku i nagle zerwała sie tropikalna burza. Deszcz zacinał prawie poziomo. Biegem wróciłem na statek, szpigaty nie nadążały z odprowadzaniem wody z pokładu, kazałem założyć na dziobie i rufie dodatkowe cumy, bo się bałem, że statek zerwie się z cum, ale najgorsze, że piorun uderzył w antenę Inmarsatu A i jestem bez telefonu i faxu.

Dec. 28th 2000, Rio Grande (42/207)

Cholera, cały rok 2000, bez 49 dni spędziłem na morzu, już mi płetwy rosną.

29 grudnia 2000

Miałem dziwny sen. Jakiś żeglarz i żeglarka prosili mnie, żebym płynął z nimi jachtem. Było to gdzieś w Papui Nowej Gwinei, a oni mieli płynąć przez Torres Strait. Tlumaczylem im, że pływałem tam dziesiątki razy bez pilota, że pogoda tam jest przeważnie wspaniała i jak znają elementarną nawigację, to sobie poradzą, nawet pamiętam nazwę jakiejś skały, o Hammond Rock.

W głębi duszy zdawałem sobie jednak sprawę, że chętnie bym z nimi popłynął, oczywiście jak by mi zaproponowali kapitaństwo i dziewczynę ma się rozumieć.

No powiedzmy dziewczynę na pół, ale dowódzwtwo całkowicie.

- No, - poradziłem im – problem tam jest tylko przy Booby Island, ale tylko jak macie zanurzenie większe niż głębokość wody, wtedy należy przeskoczyć mieliznę na hight water, ale jachtem to „peanuts”!-

Potem się obudziłem i było po problemie.

Niestety jak na starość stracę świadectwo zdrowia to czeka mnie jacht. To taka laska starego marynarza, a i na to nie każdego stać. Będę trzymal swój jacht zimą w Gedser, a latem żeglował przystając tylko nad Gedser Bank i Adler Bank, żeby nałowić świeżych dorszy.

Człowiek zmuszony jest do uczenia się rozmowy z drugim człowiekiem. Należy słuchać tego, co rozmówca mówi, domyślając się tego, co rozmówca chciał przez to, co mówi powiedzieć, a właściwie czego nie chciał powiedzieć.

Ale mi fajnie wyszło.

30 grudnia 2000, Santos (43/208)

Tym razem było trochę adrenaliny. Pozwolili mi wchodzić w kanał, wziąłem pilota, a on szedł z pokładu na mostek sześć minut! Nie podobał mi sie od początku. Ruch był na rzece duży, nawet stał jakis pasażer „Splendour of Seas”. Rzeka skręcała w lewo, więc my też powinniśmy, a z lewej szedł kontakursem jakiś mały tankowiec. Pilot rozkazał „prawo na burt”, ale statek nie miał prędkości i dalej szedł mi w lewo, w sam raz przed dziób tankowca.

-Pilot – mówię – maszyna jest stop, w ten sposób na pewno nie skręcimy w prawo.-

Pilot zajęty był jednak wołaniem tankiera raz na 16, raz na 11 kanale. W końcu się dowołał, ale statek był 100 metrów przede mną.

Odsunąłem go od telegrafu i dałem „cała naprzód” przy prawo na burt.Tankiera widziałem na 50 metrach, kiedy mój statek zaczął iść w prawo. Czy go minąłem na 5 czy na 3 metrach nie wiem, bo był zaslonięty kontenerami. W każdym razie czekałem na trzask i słup ognia. Pilot nie dostał ani whisky, ani papierosów, ani nawet ręki mu nie podałem. Starałem się mu rzucić spojrzenie pełne pogardy, ale nie wiem, czy mi wyszło.



image

   U wejścia do Santos

Dec 31st. 2000, Rio de Janeiro (44/209)

Pasażerka, którą na chrzcie nazwałem „Albatros” (chuda i długoręka, teraz wszyscy do niej mówią „Alba”) głowę mi zawracała od rana, żebym jej zamówił drivera, bo ona chce do Chrystusa na górę.

Zamówiłem więc u agenta drivera, żeby jej nie oszukał i nie zabił w wypadku, driver, się zgłasza, a Alby nie ma. Okazało się, że nic mi nie mówiąc pojechała z Abelardem do miasta. Wybaczyłbym jej jakby miała 30 lat i była ładna, ale tak to nie.

31 grudnia 2000, 1725 lt

No i Rio de Janeiro poza mną. Wcale mi nie jest przykro, że wychodzę w noworoczny wieczór. Wręcz przeciwnie, jestem szczęśliwy, że się wyśpię.

Choć o 2400 zejdę do załogi na kieliszek szampana.

1 stycznia 2001

I znów kolejny rok, który wydawał mi sie bardzo mało używany i długo jeszcze mógłby służyć odszedł bezpowrotnie w przeszłość. Jeśli chodzi o mnie, to mógłbym go dalej używać, ba nawet ten 1999 był jeszcze całkiem w porządku, a nawet dobrze bym się czuł w którymś z lat osiemdziesiątych, czy nawet siedemdziesiątych, kiedy to wciąż miałem jeszcze dwadzieścia parę lat.

Niektórzy się cieszą, że czas tak szybko leci, niektórzy martwią, ale czasu to nie obchodzi on po prostu upływa i właściwie nikt nie wie, co jest ten cały „czas”.

Oczywiście znowu dochodzimy do pieniędzy. Po pierwszych doświadczeniach z klonowaniem, człowiek majętny może być w zasadzie nieśmiertelny, klonując sobie (w doniczne na oknie), a to nogę, a to wątrobę, która zastąpi starą.

Rozwój człowieka idzie w nieprzewidywalnym kierunku i z nieprzewidywalną prędkością. Nie pomogą tu postępy znane w matematyce, czy ekstrapolacja.

I tyle filozofii w pierwszym dniu nowego wieku na Atlantyku południowym.

Alba wczoraj w mieście kupiła zimne ognie, powiesila je tryumfalnie u sufitu w naszym barze nad nowym dywanem i na dokładkę koło czujki przeciwpożarowej. Miała przy tym minę, jakby sprawiła zalodze niesłychną frajdę. Oczywiście kazałem je zdjąć i wyrzucić, a ona nie mogła się nadziwić, że jestem taki zły.

Wtorek 2 stycznia 2001

Rzuciłem się na Ocean, jestem daleko od lądu i nareszcie normalne życie.

4 stycznia 2001

Coraz bliżej domu i każdy obrót śrubki zbliża nas do dupki. Fajnie się tak płynie we właściwą stronę.

5 stycznia 2001

Przed chwilą przekroczyłem równik – mam nadzieję, że ostatni raz w tym kontrakcie. Pogoda taka, jak w Polsce w pochmurny majowy dzień, tyle że nie pachną bzy i jaśminy. Ach, ta Polska, niewątpliwie najpiękniejszy kraj na świecie. Trzeba być inteligentnym, sprytnym, przebiegłym i bogatym, żeby utrzymać tak wspaniały kraj w polskich rękach.

No, wszystkie papiery mam już na bieżąco, zostało na koniec samo słodkie, czyli protokół przekazania statku następnemu kapitanowi.Nazywa się to „Hand Over Notes”.

6 stycznia 2001

Na półkuli północnej coraz bardziej człowiek niecierpliwy, ale jako stary marynarz jestem bardzo cierpliwy z ta niecierpliwością.

Mój ruski trzeci oficer jest świeży po szkole morskiej we Władywostoku i czasami dochodzi z nim do zabawnych zdarzeń.

Ile razy pojawiam sie na mostku, obiecuje że „skaże mi aniegdotu”. Kawaly zna rzeczywiście świetne, pewnie pamięta z przedszkola.

Mam swoje ulubione kasety magnetofonowe przegrane z winylowych płyt. Sa to na przykład „Novi sings Chopin”, czy klasyka w jazzowej wersji w wykonaniu zespołu Partita. (zdaje się, że Basia Trzetrzelewska śpiewala w zespole Partita).

7 stycznia 2001

Dziś mijam Wyspy Zielonego Przylądka, a we wtorek Kanary. Wieje w dziób, więc speed tylko 15.5 węzła, więc Rotterdam dopiero w niedzielę wieczorem, czternastego.

8 stycznia 2001

Prędkość spadła do 13 węzłów w związku z coraz silniejszym wiatrem w dziób, czyli Rotterdam z czternastego na piętnastego.

11 stycznia 2001

Mój zmiennik i następny chief z pokładu to Polacy. Mam już nazwiska. Dobrze, że nauczyłem Antonia robić bigos i śledzie. Nowy chief przyjedzie w Rotterdamie i jedzie ze starym chiefem do Hamburga, a mój zmiennik przybędzie w Hamburgu i mam go zawieźć do Antwerpii. Wygodniaczek.

Całą robotę europejską mam za niego odrobić.

Na razie jednak mam morze „rough”, lub „very rough”, czyli sztorm.

12 stycznia 2001

W nocy rozpiździło się do dychy z NNW, prędkość spadła do 9 węzłów, chociaż wałówka odłączona i jedziemy na agregatach. Będę w Rotterdamie w poniedziałek, 15 stycznia rano. Dover po nocy, ale jak nie będzie mgły, nie będę narzekał.

Dziś 3 oficer pyta mnie, co są te „bending moments”?

Powiedziałem mu, zgodnie z prawdą, że „shearing forces” to krzywa całkowa obciążeń, a „bending moments” to krzywa całkowa „shearing forces”, powinien to pamiętać ze szkoły morskiej. Nie wyglądał mądrzej po moich wyjaśnieniach niż przed, więc mu narysowałem wykresy i powierzchnie pod krzywą wykreślane jako rzędne następnego wykresu, ale potakiwał bez przekonania.

Natomiast chief engineer powiedział mi, że nowy drugi mechanik nie wiedział, że moc indykowaną SG odczytuje sie planimetrem, chociaż ja, nawigator robiłem to w laboratorium siłowni w jeszcze WSMce , i o ile pamiętam to laboratorium prowadziła pani Cegielska, wnuczka „tego” Cegielskiego.

13 stycznia 2001, Biscay

Jak zwykle na Biscayu 13tego, wspaniała pogoda. Jadę po 15 węzłów i to na wałówce. Będe koło Ushantu jtro rano jak „liner” powinien.

Dziś rano przy śniadaniu steward mi mówi, że wczoraj po nocy dzwonił do niego trzeci oficer i powiedział mu, że nie życzy sobie, żeby zwracać się do niego „Third”. Nic nie rozumiałem, więc pytam trzeciego o co chodzi.

A on na to,że Filipińczycy żartują sobie z jego rosyjskiego akcentu i wołają na niego „Thirrrrrrrd”.

Powiedziałem stewardowi, że nie życzę sobie takich głupich żartów, żeby przekazał to wszystkim.

Filipińczycy też mają zabawny akcent, a na dokładkę używają „very few words” z najważniejszym „fuck”na czele.

14 stycznia 2001

Biscay przeleciałem we flaucie, za to w kanale tak mi przywaliło, że jadę 12.5 w. A ETA przesunąłem na 9 rano. Ale słońce świeci i jechać teraz na Darze Młodzieży byłoby pięknie. Na gwizdek 120 ludzi na wantach. Ale niestety Heniek proponował mi, żebym go zastąpił za chiefa, ale nie chciałem, bo forsa była potrzebna a pensyjki w szkole skromne. A potem Heniu wygrał Operation Sail 97 w Yokohamie.

Rotterdam (45/210) i Tilbury (46/211) już z głowy. Schodzę w Hamburgu (47/212) 18 stycznia 2001 roku.

Przejchałem na Paulu 56 tysięcy mil, zawinąłem 47 razy i zarobiłem ponad $30 tys.

God, be good to me, thy Sea is so large and my ship is so small.


sailorwolf
O mnie sailorwolf

Jestem emerytowanym marynarzem.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości