Lech i Maria Kaczyńscy nigdy nie daliby przyzwolenia Jarosławowi Kaczyńskiemu i Andrzejowi Dudzie na to, co zrobili z Polski!
Lech i Maria Kaczyńscy nigdy nie daliby przyzwolenia Jarosławowi Kaczyńskiemu i Andrzejowi Dudzie na to, co zrobili z Polski!
echo24 echo24
2504
BLOG

Dziś już wiem, iż słusznie postąpiłem występując z AKO. Rzecz o nepotycznym klanie Dudów.

echo24 echo24 Prezydent Obserwuj temat Obserwuj notkę 102

Portal internetowy Gazeta Plus – vide: https://gazetaplus.pl/stryj-prezydenta-dudy-nosil-go-na-barana-teraz-bedzie-nadzorowal-pkp-giertych-dolacza-gratulacje/20091/ informuje:

Stryj prezydenta Dudy nosił go na barana, teraz będzie nadzorował PKP. Giertych dołącza gratulacje. Antoni Duda, stryj prezydenta i były poseł PiS został powołany w skład rady nadzorczej upadającego PKP Cargo. 70-letni Antoni Duda jest młodszym bratem ojca prezydenta, Jana Tadeusza Dudy. – Miałem szczęście nie tylko nosić go na baranach, ale także jako poseł realizować jego plan rozwoju Polski! – tak były poseł mówił o swoim bratanku na jednym z wieców wyborczych w lipcu tego roku. Roman Giertych napisał do Antoniego Dudy następujący list z gratulacjami:

Szanowny Panie Członku Rady!
Chciałbym serdecznie pogratulować niespodziewanej nominacji do Rady Nadzorczej PKP Cargo. Jak ja się cieszę, że nasz koleje będą miały teraz tak wspaniały nadzór, który w każdej chwili może donieść o nieprawidłowościach do swego bratanka -Prezydenta. I niech się Pan nie przejmuje krytyką zawistników, którzy będą uważali, że ta nominacja to nepotyzm. Panu te drobne 10 tysięcy złotych miesięcznie za jedno lub dwa posiedzenia się po prostu należały. I bez znaczenia jest fakt, że nie ma Pan zielonego pojęcia ani o kolejach ani o transporcie. Ważne, jak Pan powiedział w wywiadzie, że Pan pieluchy Andrzejkowi wymieniał. I poprzez kontakt fizyczny i organoleptyczny z naszym Umiłowanym Prezydentem dyspozycja do zajmowania wszystkich ważnych stanowisk na Pana spłynęła. Dawniej mówiono: per aspera da astra, a dzięki Panu będziemy mieli nowe przysłowie: przez pieluchy do dobrej fuchy. Brawo! Tego co ludzi łączy przez rodzinę nikt przecież nie zmieni, a nauczyć się tych tam jakichś bzdur o kodeksie handlowym, czym jest rada nadzorcza, jak się prowadzi biznes kolejowy, to każdy może. Bratanek się uczy, to i Pan może.
Jeszcze raz gratulacje, Roman Giertych

Słowo nepotyzm pochodzi od włoskiego słowa nipote, czyli bratanek. Pięknie się bawią nasi włodarze, a spółki SP szorują po dnie…”

Mój komentarz:

W dniu 8 lipca 2012 byłem jednym z sześciu członków grupy inicjującej działalność krakowskiego oddziału Akademickiego Klubu Obywatelskiego (AKO) im. prezydenta Lecha Kaczyńskiego, którego misją miało być ratowanie polskiego szkolnictwa wyższego przed zapaścią.

Na pierwszym zebraniu okazało się jednak, że samozwańczym przewodniczącym naszego Klubu jest ojciec dzisiejszego Prezydenta prof. Jan Tadeusz Duda, którego na zebraniu założycielskim nie było, ale de facto to on cały czas kierował naszym Klubem, gdyż formalny przewodniczący prof. Ryszard Kantor z UJ, przez kilka lat z rzędu pojawił się na zebraniu dwa, lub trzy razy. A zastępujący profesora Kantora nowy fikcyjny przewodniczący prof. Bogusław Dopart UJ wygłosił o swoim poprzedniku ponad godzinną pochwalną laudację, czego  nie wymyśliliby nawet Dürrenmatt, Kafka i Mrożek razem wzięci. Tak. Tak. Krakowskie AKO to szczytujący Bareja.

Z czasem zacząłem się orientować, że tatę dzisiejszego Prezydenta ratowanie polskiego szkolnictwa wyższego przed zapaścią obchodzi mniej więcej tyle samo, co niegdysiejsze śniegi, a krakowskie AKO założono wyłącznie w tym celu, by ta nigdzie do dnia dzisiejszego niezarejestrowana i czysto fasadowa organizacja, wykorzystując szanowany powszechnie etos środowiska akademickiego, - była trampoliną do prezydentury Andrzeja Dudy.

Zaś, kiedy już Andrzej Duda został prezydentem, działalność krakowskiego AKO sprowadziła się głównie do pisania listów wychwalających prezydenta Dudę i protestów przeciwko tym, którzy pana prezydenta poddawali krytyce, - a tak naprawdę ograniczała się wyłącznie do organizowania przez krakowski Akademicki Klub Obywatelski, co miesiąc w innym kościele krakowskim, uroczystych Mszy Świętych za zdrowie dalibóg zdrowego jak rybka Prezydenta Dudy. Na tych Mszach okolicznościowych, opodal ołtarza, wokół Rodziców głowy państwa odbywało się tarło pisowskich aspirantów do medali i kariery rozpychających się łokciami, by przysiąść jak najbliżej mamy, bądź taty Andrzeja Dudy marząc skrycie, żeby być, choć przez ułamek sekundy złapanym przez kamerę telewizji „TRWAM”, - co nobilitowało do pisowskich elit.

Tym liturgicznym przedstawieniom sprzyjały ochoczo lokalne władze KK, a msze były odprawiane z bombastyczną pompą przez kościelnych dostojników przebranych w odświętne szaty, zaś kazania były tak nieprzyzwoicie bezobciachowymi peanami na cześć Andrzeja Dudy, że co bardziej ogarnięci wierni przestali na te Msze uczęszczać, ale natychmiast znajdowali się następni. A żeby było śmieszniej, w czasie tych Mszy psalmy śpiewał "krakowski bard pisowski" Leszek Długosz, a ja przestałem na te msze chodzić, bo się w takich momentach nie mogłem powstrzymać od śmiechu. I aż trudno w to uwierzyć, że w trakcie pierwszej kadencji prezydentury Andrzeja Dudy odprawiono sześćdziesiąt takich Mszy.

I tak, w Polskę szedł przekaz, że naród się modli za miłościwie nam panującego Prezydenta Dudę.

Zaś rodzice pana Andrzeja gwiazdorzyli ochoczo na organizowanych przez Kluby Gazety Polskiej, Frondy i Kluby Wtorkowe we wszystkich zakątkach Polski spotkaniach z potencjalnymi wyborcami, - głosząc ciemnemu ludowi, że cytuję za ojcem prezydenta Dudy:

„„Ja, jako ojciec mogłem mu obiecać tylko modlitwę i otuchę. Powtarzałem mu także, iż miliony się na niego modlą w całej Polsce. To go trzymało, dodawało mu sił i wzbudzało nadzieję, że wygra tę bitwę o Polskę. I on w to uwierzył mocno. My z żoną powierzyliśmy go opatrzności. To, że Andrzej został prezydentem dopiero teraz do nas dociera i wierzę, że to było zstąpienie Ducha Świętego. Musimy ludziom o tym mówić…”, koniec cytatu.

I "lud pisowski" kupił tę ściemę wybierając Andrzeja Dudę na drugą kadencję prezydencką.

Prawda zaś jest taka, że jakości szkolnictwa wyższego i nauki polskiej nie da się poprawić jedynie modlitwą i pisaniem odezw i protestów. Bo w ślad za modłami i listami otwartymi musi iść jeszcze mozolna i rzetelna praca u podstaw, czemu krakowskie AKO nie zdołało bodaj w najmniejszym stopniu sprostać przeradzając się w ciało fasadowe służące do wygrywania własnych partykularnych interesów klanu rodziny Dudów.

Wyrażam tedy nadzieję, że rozumiecie Państwo, iż jako bloger Salonu24 oddany prawdzie i sprawom ważnym dla polskiego państwa, hołdując zasadom i wartościom wyniesionym z domu rodzinnego, zdecydowałem się opuścić szeregi krakowskiego Akademickiego Klubu Obywatelskiego (AKO) im. Lecha Kaczyńskiego, - gdyż nie mogłem już dłużej znosić tego kaleczącego intelekt fałszu i obłudy.

Bo moim zdaniem pan prezydent Lech Kaczyński - patrz zdjęcie tytułowe, który, jak wielokrotnie powtarzał Andrzej Duda był dla Niego wzorcem, - z pewnością nie dałby zgody swojemu bratu Jarosławowi na podpisywane bezkrytycznie przez prezydenta Dudę karygodnie naruszające zapisy konstytucyjne oraz nie pozwoliłby na depczące parlamentarny obyczaj niszczenie kluczowych struktur państwa. Czego najlepszym przykładem było upokorzenie przez Jarosława Kaczyńskiego kilku milionów Polaków wepchnięciem do Trybunału Konstytucyjnego na chama i wbrew woli sporej części suwerena prostackiej Krystyny Pawłowicz i starego komucha Stanisława Piotrowicza, - czemu niestety nie sprzeciwił się ani jednym słowem bądź gestem Akademicki Klub Obywatelski AKO.

W świetle tych faktów nie mógłbym się już dłużej podpisywać pod lizusowskimi wobec pisowskiej władzy "dojnej zmiany" deklaracjami AKO.

Dlaczego?

Bo pan prezydent Andrzej Duda nie zdołał sprostać pokładanych w Nim przeze mnie nadziejom  w całej rozciągłości, a ja muszę wyznać ze wstydem, że uczestnicząc przez jakiś czas w działalności krakowskiego AKO w myśl najszlachetniejszych intencji zrobienia czegoś pożytecznego dla Polski, - narażałem się na to, by robiono ze mnie użytecznego idiotę rodzinnej dynastii Dudów.

Niewtajemniczonych informuję, iż według Wielkiego Słownika Języka Polskiego, “użyteczny idiota” to osoba, która kierując się własnymi poglądami i szlachetnymi intencjami, działa nieświadomie na rzecz czyichś niecnych interesów politycznych.

Krzysztof Pasierbiewicz (em. nauczyciel akademicki oraz niezależny bloger oddany prawdzie i sprawom ważnym dla polskiego państwa)

Post Scriptum
A teraz coś jeszcze powiem o naszym środowisku akademickim. Jeśli tylko są środki finansowe, zapóźnienia natury technologiczno gospodarczej można nadrobić w ciągu jednej dekady. Znacznie gorzej natomiast przedstawia się sprawa „przestawiania się” na tak zwane „nowoczesne myślenie”, gdyż zmiany ludzkiej mentalności mają ogromną bezwładność, a co więcej, tempo tych zmian zależy od wieku generacji takim zmianom poddawanych.
Opierając się na własnych obserwacjach środowiska akademickiego, w którym przepracowałem prawie czterdzieści lat jestem skłonny zaryzykować tezę, że obecne pokolenie „60 Plus” jest już mentalnie niereformowalne, bądź reformowalne w stopniu poważnie ograniczonym.  Bowiem ludzie tej kategorii wiekowej nie są już w stanie dostosować do nienotowanego dotąd przyśpieszenia rozwoju cywilizacji, jakie nastąpiło w ostatnich dwudziestu latach i wciąż następuje. Wiek XXI staje się wiekiem elektroniki, komputeryzacji i telekomunikacji, a także ekspansji coraz bardziej doskonałych technik generowania, gromadzenia, przekształcania i udostępniania informacji, a zjawisko, jakim jest Internet nie ma precedensu w historii cywilizacji. I jak pisze profesor Akademii Górniczo Hutniczej Ryszard Tadeusiewicz w swojej książce pt. „Społeczność Internetu”, „nieomal z dnia na dzień pojawiła się w naszym życiu wszechobecna sieć informacyjna, obejmująca swym zasięgiem dosłownie cały świat, wnikająca do wszystkich przedsiębiorstw i instytucji, do szkół i uczelni...”.
Te nowe warunki pociągają za sobą konieczność zmiany mentalności i przestawienia się na idące z duchem czasu nowoczesne myślenie, kompatybilne z tempem i specyfiką dokonujących się zmian. Niestety, wielu ukształtowanych w czasach przed-internetowych reprezentantów pokolenia „60 Plus”, nota bene zajmujących większość stanowisk kierowniczo-decyzyjnych na polskich uczelniach, nie mogąc bądź nie chcąc nadążyć za rozwojem współczesnego świata „poddało się”.  Najlepszym przykładem mogą być akademicy starszej generacji, którzy, nie potrafią, bądź nie chcą korzystać z udogodnień Internetu, a ci, którzy próbują, w porównaniu z młodym pokoleniem czynią to niezdarnie i nieudacznie. W efekcie, nad tym, co młodzi ludzie załatwiają kilkunastoma kliknięciami, starsi ślęczą całymi dniami, najczęściej na darmo, gdyż wstydzą się spytać młodszych jak rozwiązać problem. Znam wielu profesorów starszej generacji z ogromną wiedzą naukową, którzy, jeśli w ogóle potrafią, potrzebują pół godziny do napisania kilkuzdaniowego SMSa, a żeby sprawdzić coś w rozkładzie jazdy tracą pół dnia na wyprawę na dworzec, nie zdając sobie sprawy, iż mogą potrzebną informację znaleźć w Internecie w ciągu kilku minut. Mógłbym przytoczyć setki podobnych przykładów.
Gorzej, większość akademików starszej generacji nie rozumie potrzeby jeżdżenia po świecie celem podnoszenia kwalifikacji, gdyż tkwią w świętym przekonaniu, że wszystko już wiedzą. A co jeszcze gorsze, nie rozumiejąc takiej konieczności, nie tylko nie „wypychają” w świat swoich uczniów, lecz nierzadko im to utrudniają. Wiem, że zaraz spadną na mnie gromy, ale ktoś to musi w końcu powiedzieć. Otóż prawda jest taka, że znakomita większość polskich profesorów starszej generacji, od dziesiątków lat niewychylających nosa poza progi swoich gabinetów naukowych nie zdaje sobie sprawy, że się kompletnie oderwała od otaczającego ich świata, że często szacowni profesorowie nie mają bladego pojęcia, na jakim poziomie „robi się” obecnie światową naukę i jakich narzędzi do tego używa. Że wielu naszych uczonych nie zdaje sobie sprawy, iż jako w ich mniemaniu wysokiej klasy specjaliści od czegoś tam, w realiach doby Internetu są nieporadni, jak dzieci we mgle.
Niestety stare nawyki, które są drugą naturą człowieka, jeśli w ogóle można, bardzo trudno zreformować. A nasi akademicy starszej generacji codziennie, od lat chodzą, lub jeżdżą na uczelnię tą samą trasą, a w pracy, w tym samym od niepamiętnych czasów rytmie, każdy ich dzień jest niezmiennie taki sam – natomiast świat bezlitośnie ucieka do przodu. Bo nie rzadko, Sic! kartki ich wykładowych konspektów są pożółkłe od starości, a jedynym, co ich absorbuje naprawdę to spotkania towarzyskie przy okazji niepoliczonych nigdy obron prac magisterskich, doktorskich i habilitacyjnych, a także rytualnych imienin, urodzin i jubileuszy, gdzie można coś przekąsić i miło pogadać. I choć w to trudno uwierzyć, takich imprez zdarza się często na uczelniach więcej niż dni w kalendarzu, a znam rekordzistów, którzy przy okazji popularnych imienin potrafią takich jubli obskoczyć kilkanaście dziennie. A nauka? Nie ucieknie przecież. Słowem, życie lżejsze od snu.
Innym zagadnieniem jest paniczny strach akademickich oldbojów czujących na karku oddech młodych wilków. W efekcie gros „uczonych trzeciego wieku”, którzy o zgrozo wciąż pełnią większość funkcji kierowniczych, miast najzdolniejszymi ludźmi, otacza się miernotami, a ci błyskotliwi są często usuwani na margines. Jaki jest poziom nauki polskiej każdy widzi – koniec ósmej setki w europejskich sondażach. A dlaczego?
Między innymi, dlatego, że dożywotni profesorowie polskich uczelni nie podlegają praktycznie żadnej kontroli, bądź weryfikacji, choć zdarzają się przypadki, że przychodzą na uczelnię li tylko z tej przyczyny, żeby sobie porozmawiać przez telefon za darmo. Jeszcze gorzej, jakże często obserwowałem, jak ludzie zajmujący się nauką wykonywali przez całe lata gigantycznie mrówczą pracę kompletnie na darmo, gdyż nikt się nie odważył im tego powiedzieć, a im zbrakło wyobraźni by spostrzec, że to, co robią jest pozbawione sensu, a efekt ich pracy nikomu się na nic nie przyda. Widziałem, jak się męczą, grzęznąc w coraz mniej istotnych szczegółach uznając, jakże błędnie to, co robią, za zgłębianie wiedzy. Jeszcze gorzej, w to brnięcie donikąd, wciągali i nadal wciągają swoich uczniów, którzy po czasie stają się podobnymi im „ślepcami”.
Kolejnym zagadnieniem jest problem zarządzania uczelnią, wydziałem, katedrą bądź zakładem. Niestety, kierownicze stanowiska wszystkich szczebli struktury uczelnianej są nadal w dziewięćdziesięciu procentach obsadzone przez kompletnie pozbawionych zdolności menadżerskich akademików starszego pokolenia, którzy, co najgorsze, za Boga nie chcą ustąpić miejsca młodym. Pamiętam, jak kiedyś chciałem wdrożyć pewien nowatorski projekt i napotkałem na mur tak zwanej „spychologii”, która moim zdaniem jest jednym z podstawowych hamulców rozwoju polskich uczelni i nie tylko uczelni zresztą. Bowiem gdy zgłosiłem swą inicjatywę jednemu z prorektorów, ten chcąc się wyłgać od odpowiedzialności za podjęcie stosownej decyzji odesłał mnie do dziekana. Z kolei strachliwie zachowawczy dziekan poprosił mnie bym zasięgnął opinii kierowników poszczególnych zakładów, dla których, nie uwierzycie, znacznie ważniejszymi od mojej inicjatywy były sprawy związane z tym, że ktoś im chce zabrać część korytarza, bądź nie oddał im rzutnika do slajdów. Tak, tak. Takimi problemami żyje starsza generacja pracowników naukowych na polskich uczelniach. Bo wcale nie tak rzadko obrady uczelnianych senatów przypominają plemienne rady starców, zaś rady wydziału podobne są modnym obecnie „babskim party”, na których uczestniczki mówią wszystkie na raz nie słuchając się nawzajem.
Nie mniej poważnym problemem są gigantyczne szkody wyrządzone przez tak zwanych „docentów marcowych”, czyli miernot, które w roku 1968 awansowano bez habilitacji nie za zasługi na polu nauki, lecz za aktywną działalność w szeregach Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. To z tej grupy wywodzą się rzesze profesorów, którzy do dzisiaj dzierżą kluczowe i decyzyjne stanowiska, a jeśli już odeszli na emeryturę, pozostawili po sobie uczniów, którym wszczepili w mózgi komuszą mentalność.
Jednakże, gwoli sprawiedliwości, należy wyraźnie zaznaczyć, że zdarzają się na polskich uczelniach również katedry na prawdziwie światowym poziomie, zarządzane przez otwartych na świat profesorów starszego pokolenia - lecz niestety, są to wciąż nieliczne wyjątki od powszechnej reguły.
Nasuwa się, więc logiczny wniosek, że polskimi uczelniami powinni zacząć zarządzać ludzie młodzi, których kompletnie nie obchodzi walka pomiędzy Tuskiem a Kaczyńskim. Po pierwsze, dlatego, że z racji wieku młodzi nie są skażeni strusiowato nielotnym myśleniem odziedziczonym po komunie, po drugie, że dojrzewali już w dobie Internetu, który mają we krwi i po trzecie, że w przeciwieństwie do tchórzliwie zachowawczych postaw pokolenia starej generacji, cechują się świeżym spojrzeniem, chęcią podejmowania odważnych decyzji i rozmachem umożliwiającym im swobodne poruszanie się w cyberprzestrzeni XXI wieku. Uwaga!!! Powyższy wniosek w żadnym razie nie oznacza, iż kadrę akademicką starszej generacji należy dyskryminować, bądź odsuwać od wpływu na sprawy uczelni. Ani by mi to do głowy nie przyszło. Ludzie ci stanowią w znakomitej większości nieoceniony potencjał naukowo dydaktyczny oparty na wieloletnim doświadczeniu. Niemniej jednak uważam, że ludzie z pokolenia „60 Plus” powinni pełnić role doradcze, a nie menadżerskie, którym z racji anachronicznych przyzwyczajeń nie są w stanie sprostać.
I jeszcze jedna bardzo ważna sprawa. Nie mam cienia wątpliwości, że opisane wyżej problemy dotyczą wielu innych obszarów społeczno-gospodarczych kraju. Dlatego uważam, iż warunkiem koniecznym, żeby Polska rzeczywiście ruszyła do przodu i dogoniła Europę jest dokończenie rewolucji rozpoczętej przez NSZZ „Solidarność” i brutalnie stłamszonej stanem wojennym, przykro mi to mówić, przy haniebnie biernym przyzwoleniu zdemoralizowanych komuną środowisk opiniotwórczych. I dlatego twierdzę, że tę bezkrwawą rewolucję są w stanie dokończyć tylko ludzie młodzi. Bo jak pisałem w notce pt. „Bohaterowie są zmęczeni”, pozbawione widoków na przyszłość pokolenie młodych Polek i Polaków powinno obecnie stworzyć własne, niezależne struktury, jak niegdyś „Solidarność”, unikając jak ognia wchodzenia w jakiekolwiek związki, bądź układy z partiami politycznymi, bo ich ograbią z pomysłów, które ogłoszą, jako swoje. A jak okrzepną organizacyjnie, powinni stworzyć własną partię, zrzeszenie, stowarzyszenie, bądź jakiś całkiem nowy ruch obywatelski, działając wyłącznie własnymi siłami! Że powinni jak od zarazy stronić od „życzących im dobrze” pośredników i doradców starszego pokolenia. Że powinni przyjąć jakąś zupełnie nową nazwę, gdyż nie do końca jednoznaczne słowo „prawica” już się zdewaluowało w społecznym odbiorze. A stać ich na samodzielność, gdyż w przeciwieństwie do skażonego komuną starszego pokolenia potrafią myśleć niezależnie!  A jak im się uda, pokażą Polsce i Światu, że można w sposób pokojowy raz na zawsze skończyć ze starym myśleniem i wiecznie skłóconą Rzeczpospolitą rządzoną przez piszących na komputerze jednym palcem, skostniałych mentalnie, nieczujących bluesa zgredów.

Czytaj także: K. Pasierbiewicz (2014) – „Ministra Kolarska-Bobińska karci jagiellońskich jajogłowych ” – vide:  https://www.salon24.pl/u/salonowcy/575693,ministra-kolarska-bobinska-karci-jagiellonskich-jajoglowych  


Zobacz galerię zdjęć:

8 lipca 2012. Powołanie krakowskiego AKO w Krakowskim Parku Jordana
8 lipca 2012. Powołanie krakowskiego AKO w Krakowskim Parku Jordana
echo24
O mnie echo24

emerytowany nauczyciel akademicki, tłumacz, publicysta, prozaik,

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka