Ale tak, jak dziś jest, to Polak jest olbrzym, a człowiek w Polaku jest karzeł - i jesteśmy karykatury, i jesteśmy tragiczna nicość i śmiech olbrzymi (Norwid)
Na dzisiejszej „konferencji prasowej” w Wałbrzychu, kandydat PiS Karol Nawrocki nie odpowiedział na ani jedno pytanie dziennikarki TVN24 Olgi Mildyn w sprawie mieszkania, które wyłudził od starego człowieka w niejasnych okolicznościach. Dziennikarka została wygwizdana i zakrzyczana przez wyjącą knajacką hołotę.
Kto nie wierzy, może sobie obejrzeć stosowną relację filmową:
https://www.youtube.com/watch?v=pkf6VYa0Lic
Nasuwa się tedy pytanie jakiego sortu prostacka dzicz stała dziś w Wałbrzychu za plecami Karola Nawrockiego?
Otóż, co nieco wiem na ten temat, - więc coś Państwu opowiem.
W roku 1967 płynąłem do Montrealu polskim transatlantykiem MS BATORY.
Gdy zszedłem na nabrzeże moją uwagę przykuła szokująca scena. Kanadyjscy celnicy odbierali siłą schodzącym ze statku Polakom przedmioty niespełniające lokalnych wymogów higieny. Gdy się przyjrzałem bliżej, zdumiałem się, z kim podróżowałem na kultowym statku. Byli to bowiem podróżujący na najniższym pokładzie ziomkowie jadący do Ameryki na stałe. Słowem – polscy emigranci, a dokładniej mówiąc chamowate hordy rozwrzeszczanych rodaków.
Jezu! A cóż to za buractwo! Nie miałem pojęcia, że takie okazy mieszkają w moim kraju – myślałem ze wstydem, gdyż o czymś podobnym czytałem w „Ptaku Malowanym” Kosińskiego. Czytając tę książkę byłem przekonany, że to literacka fikcja. Niestety to, co zobaczyłem przemawiało za racją autora.
Z niedowierzaniem patrzyłem, jak prostacki ludek walczy z celnikami o swoje. Nasi emigranci wieźli ze sobą za wodę pożółkłe pierzyny, dziurawe poduszki, szafliki, miednice, żeliwne nocniki i opasłe pęta zzieleniałej od pleśni kiełbasy domowej roboty. Urosła tego całkiem spora sterta, a ja po raz pierwszy na amerykańskiej ziemi zawstydziłem się, że jestem Polakiem.
Ta odrażająca scena tak mnie zbulwersowała, że stałem jak sparaliżowany nie wiedząc, co począć. Bezradna gawiedź, nieznająca żadnego obcego języka biegała bez ładu i składu z zawieszonymi na szyi na konopnym sznurku tekturkami z nazwiskiem i celem podróży. No, no, nieźle się zaczyna, pomyślałem.
Na szczęście, wkrótce podstawiono autokary, które miały tę polską tłuszczę przewieźć na dworzec kolejowy, skąd się mieli rozjechać, do różnych miast Kanady i Stanów Zjednoczonych.
I tu się zaczęła prawdziwa masakra. Bowiem polski motłoch ruszył kupą i dzikim wyciem na podstawiane autokary. Pośród wrzasków, jęków, przekleństw i złorzeczeń, taszcząc bagaże, jeden przez drugiego, tratując się wzajemnie parli do przodu jak stado baranów tarasując przejście. Ktoś wrzeszczał: – Dzieci! Dzieci! Ludzie! Stratujecie dzieci!
Kurwa! Gdzie ja jestem? – pomyślałem. Przecież to bezrozumne stado na śmierć się zadepcze! Odwróciłem się nie chcąc dalej oglądać tej żałosnej sceny. Upychanie rodaków do pociągu trwało prawie dwie godziny. A gdy wrzawa ucichła, bez żadnych problemów wsiadłem do autokaru.
Zawieziono nas na montrealski dworzec kolejowy.
Gdy wsiadałem do ekspresu Montreal – Chicago, rozegrała się równie żenująca scena. Polacy zajęli wagony pierwszej klasy, a kiedy ich poproszono o wyjście towarzystwo zawyło, że chyba po ich trupie. W efekcie pociąg odjechał z godzinnym opóźnieniem, a ja myślałem, że się ze wstydu spalę…, - koniec opowieści.
Od tamtego czasu upłynęło 58 lat.
I co?
Ano to, że na dzisiejszej „konferencji prasowej”, przepraszam za wyrażenie polska hołota stojąca za plecami Karola Nawrockiego zachowywała się identycznie, jak opisana wcześniej polska tłuszcza w porcie i na dworcu kolejowym w Montrealu.
Resztę sami sobie Państwo dopowiedzcie.
Krzysztof Pasierbiewicz (em. nauczyciel akademicki oraz niezależny bloger oddany prawdzie i sprawom ważnym dla naszego państwa)
Inne tematy w dziale Polityka