Kandydat nr. 31 na warszawskiej liście Prawa i Sprawiedliwości.
Kandydat nr. 31 na warszawskiej liście Prawa i Sprawiedliwości.
sarthran8 sarthran8
773
BLOG

Emigranci pomagają Polsce bardziej niz Unia!

sarthran8 sarthran8 Polityka Obserwuj notkę 0

 "Wykorzystajmy wiedzę i doświadczenie emigrantów. W Polsce spędza się miesiące na jałowych debatach o tym, jak ułatwić ludziom życie, podczas gdy można by było przeszczepić na nasz grunt pomysły, które już świetnie się sprawdziły gdzie indziej" - wywiad ze Sławomirem Wróblem, kandydatem polonijnym  do Sejmu RP z listy warszawskiej Prawa i Sprawiedliwości, pozycja 31.

Załóżmy, że zdobędzie pan mandat poselski. Da się go w praktyce pełnić z Londynu? 

- Jeden z moich najważniejszych punktów programowych jest otworzenie biura poselskiego w Londynie. Biorę pod uwagę przeprowadzkę do Warszawy, ale jednocześnie chcę mieć stały kontakt z Polakami mieszkającymi poza granicami Polski. Chciałbym ponad to poruszyć w gronie europosłów temat biur europoselskich. Dlaczego nie otwierać ich w stolicach państw europejskich, w których przebywa wielu Polaków? Dziwi mnie, że jeszcze nikt nie realizuje tego pomysłu. Każde biuro mogłoby pełnić wiele funkcji i z czasem stać się swego rodzaju centrum polonijnym zdolnym, między innymi do skutecznego promowania naszego kraju zagranicą. Fundusze są, europosłowie dysponują bardzo dużymi środkami na utrzymanie biur. Lepszy kontakt z Polakami mieszkającymi w różnych krajach przyniósłby szereg korzyści zarówno Polsce, jak i Polonii. 

Temat Polonii w polskiej polityce powraca podczas każdych wyborów parlamentarnych. Kilku polityków jedzie podczas kampanii z wizytą do Londynu oraz Chicago i... tematy polonijne cichną na kolejne cztery lata. Naprawdę pan wierzy, że można inaczej? 

- Jako emigrant mam takie same odczucia jak Pani. Temat Polonii jest w Polsce słabo rozumiany i traktowany pobieżnie. Myślę, że brakuje wiedzy na ten temat, jakby wielu polityków zatrzymało się na roku 2005, kiedy to zdecydowana większość Polaków pracowała za granicą fizycznie. Dziś struktura polskiej emigracji jest inna. Duży odsetek młodych Polaków studiuje. Nie dostrzega się ich niesamowitego potencjału. Jestem w pełni przekonany, że można działać inaczej. 

Czyli jak? 

- Zamiast wyważać otwarte drzwi, korzystać z wiedzy tych osób, które miały okazję obserwować skuteczne rozwiązania systemowe zagranicą. W Polsce spędza się miesiące na jałowych debatach o tym, jak ułatwić ludziom życie, podczas gdy można by było przeszczepić na nasz grunt pomysły, które już świetnie się sprawdziły gdzie indziej. Na przykład w Anglii nie ma problemu z założeniem firmy przez internet, czy zarejestrowaniem samochodu drogą pocztową. To jest możliwe! Przez kilka ostatnich lat Polska "dorobiła" się, zupełnie tego nie zauważając i nie doceniając, sporej grupy emigracyjnych ekspertów, którzy potrafiliby tego rodzaju proste pomysły zaszczepić nad Wisłą. 

Brzmi to bardzo ładnie, ale jak ich znaleźć i odpowiednio wykorzystać tę wiedzę? 

- Dzisiaj za kontakty z Polonią odpowiada zbyt wiele instytucji. Swoje robi Senat, co innego MSZ, jeszcze, co innego różne komisje i organizacje. Jeśli tyle instytucji odpowiada za kontakty z Polonią, to de facto nikt nie odpowiada. Brakuje koordynacji i pomysłu. Rok temu prezydent Komorowski w liście wyborczym do Polonii obiecał, że powoła ministra ds. kontaktu z Polonią. Uważam, że to dobry pomysł. Jednak czas minął ponad rok, a niestety nic się w tej sprawie nie stało. 

Czy dobrze słyszę? Kandydat PiS chwali pomysł prezydenta wywodzącego się z PO? 

- Nie ma w tym nic dziwnego. Jeśli idea jest dobra, nie ma znaczenia, kto ją stworzył. Kandyduję z list Prawa i Sprawiedliwości, bowiem podzielam wiele idei tej partii, ale moją pierwszą partią są emigranci. Im mniej w temacie Polonii polityki, tym lepiej. Na dobrym kontakcie ze swoimi obywatelami mieszkającymi w Europie Polska mogłaby zyskać wiele również w dziedzinie promocji. W przyszłym roku w Londynie odbędzie się olimpiada. Miasto stanie się stolicą świata, zjadą tu setki tysięcy ludzi. Idealny i relatywnie tani moment, żeby opowiedzieć im trochę o Polsce, prawda? Mamy tu pół miliona Polaków umiejących w piękny sposób nasz kraj promować, ale nikt nie ma ochoty wykorzystać ich potencjału. Dzwoniłem w tej sprawie do wielu instytucji i jak na razie nie spotkałem się z dobrym pomysłem. Co moim zdaniem jest grzechem marnotrawienia niepowtarzalnej szansy. 

Mówi pan, że Polacy są zdolni do pięknego promowania swojego kraju. Są też zdolni do wystawiania mu złego świadectwa podczas zagranicznych wojaży... 

- Oczywiście, ale każdy naród ma swoje czarne owce. Anglicy też nie zachwycają podczas swoich eskapad do Krakowa. Chodzi jednak o to, aby dobre przykłady przykrywały te złe. W 2005 roku zorganizowaliśmy w Londynie Marsz Papieski. Po śmierci Jana Pawła II wielu z nas czuło pustkę i rozbicie. Zorganizowaliśmy się za pomocą internetu, na początku tylko kilka osób. To, co zobaczyłem potem na ulicach, zostanie w mojej pamięci na całe życie, wrażenie było niezapomniane. Wypełniliśmy szczelnie cały Trafalgar Square, każde wolne miejsce zajmowali Polacy ze świeczkami i flagami. Wszyscy, którzy to widzieli, byli pod olbrzymim wrażeniem. Nawet policjanci mający z założenia obstawiać marsz, mówili nam potem, wprost, że byli zupełnie niepotrzebni, że nigdy nie widzieli tak spokojnego, idącego w takiej zadumie tłumu. Kto choć raz zobaczył coś takiego, ten wierzy, że Polacy potrafią razem robić coś, co wprawia Europę w podziw. Czasem potrzeba tylko impulsu

Nie złości pana, że ze wszystkich pańskich pomysłów najbardziej medialny okazał się ten ze sztucznym penisem? Każdy, kto próbuje zasięgnąć informacji o panu, trafia początkowo na relację z happeningu w Londynie, w trakcie, którego podarował pan prezydentowi Komorowskiemu gumowe przyrodzenie. 

- To jest paradoks! Mój happening miał być protestem przeciwko uprawianiu polityki w stylu Janusza Palikota. Media zmieniły sens i z przekazu medialnego pozostał tylko "penis". Jeśli już wracamy do tej sprawy, to mogę jeszcze raz wyjaśnić, że zdarzyło się to podczas wyborczej wizyty kandydata na prezydenta Bronisława Komorowskiego. Gdyby przyjechał wtedy do Londynu oficjalnie, jako głowa państwa, na taki krok nie zdecydowałbym sie, bo uważam, że urząd prezydenta należy szczególnie za granicą szanować, nawet przy dezaprobacie dla niektórych decyzji sprawującej go osoby. Tego zdarzenia w swojej działalności publicznej nie uważam za najważniejsze, wbrew temu, jak je pozycjonuje wyszukiwarka internetowa. Ważniejsza dla mnie była choćby walka z podwójnym opodatkowaniem. Wtedy nie wiele osób wierzyło w powodzenie tego protestu. A jednak udało się. Moja kampania wyborcza właśnie nabiera tempa i mam nadzieję, że prawdziwe problemy emigracji też przebiją się medialnie. 

Porozmawiajmy, zatem o programie i konkretnych pomysłach dla Polonii. Co można zrobić lepiej? 

- Bardzo wiele. Zacznijmy choćby od dyskusji o konsulatach. Czy naprawdę my, emigranci, musimy stać w niekończących się kolejkach po paszport? Większość z nas ciężko pracuje, żeby coś w konsulacie załatwić, musi sobie wziąć dzień urlopu. Z jakiego powodu nie da się wydłużyć godzin pracy tych placówek do godziny 21? Przydałoby się to szczególnie tam, gdzie Polacy mają setki kilometrów do bliższego konsulatu. 

Zapewne usłyszy pan odpowiedź: "bo to kosztuje". 

- Ile kosztuje i o jakiej części pieniędzy, którymi emigranci, co roku zasilają Polskę, mówimy? Rocznie Polacy pracujący za granicą przesyłają do kraju około 20 mld złotych, a przynajmniej drugie tyle przywożą "w walizkach". Mówimy o bardzo dużych kwotach. Podczas ostatniego wystąpienia w Londynie minister Rostowski chwalił się, że dał na szkoły polonijne milion złotych. Brzmi imponująco, prawda? A teraz policzmy, że tylko na wyspach brytyjskich mieszka 130 tysięcy polskich dzieci, zatem na każde przypadło z ministerialnej kas trochę ponad 7 złotych. I cóż ten milion znaczy wobec miliardów, jakimi emigranci wspierają polską gospodarkę? Jeśli nawet utworzenie kilkunastu dodatkowych etatów w konsulatach będzie kosztowało milion czy pięć milionów złotych, wciąż jest to tylko kropelka z tego, co w Polskę pompują emigranci. Teraz premier Tusk głośno się chwali, że Platforma walczy o dofinansowanie z UE w wysokości 300 mld w ciągu 7 lat. Jeśli policzymy te oficjalne 20 mld przesyłane przez rodaków do Polski plus dodamy przynajmniej drugie tyle przywożone bezpośrednio to daje nam kwotę też około 300 mld w ciągu 7 lat. Bez żadnych w zasadzie kosztów obsługi. To ja zadaję dwa pytania. Kto bardziej pomaga polskiemu budżetowi: zbiurokratyzowana UE, czy emigranci? A o czyje względy bardziej się stara premier: UE, czy emigrantów? 

Co jeszcze wymaga naprawy? 

- Zostańmy przy konsulatach, bo kuriozalne godziny otwarcia to nie wszystko. Nie rozumiem, dlaczego personel sprowadza się z Polski. "Panie z okienka" często nie znają lokalnych przepisów, środowisk i problemów. W każdym europejskim kraju są tysiące świetnie wykształconych młodych Polaków, którzy doskonale znają miejscową problematykę i byliby dla emigrantów o wiele bardziej przydatni. Dlaczego Polka po dobrych studiach i z pełnymi kwalifikacjami ma pracować w restauracji, skoro ma często kwalifikacje o wiele lepsze niż jakiś znajomy znajomego pracujący w polskim konsulacie, niemający o życiu w Anglii, Norwegii albo Kanadzie zielonego pojęcia? Nie rozumiem tego i będę drążył ten temat, nawet, jeśli nie uda mi się zdobyć mandatu poselskiego. Podobnie jak kwestię wysokich opłat za paszporty, bo nie pojmuję, czemu w konsulatach musimy płacić 3 razy więcej niż rodacy w Polsce.

Jakie są pańskie propozycje programowe w innych dziedzinach dotyczących spraw polonijnych? 

- Między innymi edukacja dzieci emigrantów. Za 15 lat będziemy płakać, bo w reprezentacji piłkarskiej Norwegii, Anglii czy Holandii będzie grało wielu świetnych zawodników z polskimi nazwiskami, podczas gdy działacze w Polsce będą na gwałt naturalizować zawodników z innych kontynentów, by w ogóle było, komu kopać piłkę. Kolejny mały Podolski chodzi właśnie do podstawówki gdzieś w Europie i z dnia na dzień, co raz bardziej zapomina języka polskiego. To, dlatego, że nie ma żadnego skoordynowanego programu nauczania polskich dzieci, zaniedbujemy całe pokolenie swoich obywateli. Przykład z piłka nożną to tylko czubek góry lodowej. W rzeczywistości największy problem będzie miał nie PZPN, ale polscy emeryci, na których emerytury nie będzie miał, kto pracować. Polskie dzieciaki do kraju nie wrócą z wielu powodów. Nie będą znały polskiego na tyle, by na przykład wybrać studia nad Wisłą, nie będą się czuły z Polską związane emocjonalnie i wreszcie nie będzie im się chciało zostać, dopóki w Polsce nie będzie lepiej.

Takie diagnozy wygłasza wielu polityków, ale zapomina dodać pomysłu, co z tym zrobić. 

- Założę się, że w Polsce jest wielu specjalistów, którzy potrafiliby w ciągu roku przygotować podstawy programowe i podręczniki dla dzieci emigrantów. Bycie Polakiem to nie tylko mówienie po polsku, to kod kulturowy, który powinniśmy dzieciom przekazać. Impuls powinien wyjść od państwa, bo rodzice nie zawsze mają na tyle determinacji i kwalifikacji, by w pełni samodzielnie zadbać o "polską" edukację swoich dzieci. Powinniśmy specjalnie przygotowane i ujednolicone podręczniki dla polskich szkół sobotnich na całym świecie. Specjaliści będą wiedzieli, co z historii czy geografii Polski należy wprowadzić do programu, by pomóc w kształtowaniu tożsamości narodowej. Czemu jeszcze nie ma takich podręczników, czyżbyśmy spali od roku 2004? Jeśli będziemy bazować wyłącznie na wolontariacie grup rodziców i nauczyciel, to skończy się spóźnionym lamentem po szkodzie. 

Zna pan środowisko polonijne w Anglii. A co z innymi polskimi emigrantami rozsianymi po świecie, jaką oni mają gwarancję, że jeśli zdobędzie pan mandat, zacznie reprezentować również ich interesy? 

- Nie jestem omnibusem. Potrzebujemy siebie nawzajem. Bez kontaktu z Polakami mieszkającymi w różnych krajach, będę uboższy o dziesiątki pomysłów. Bardzo liczę na wzajemny kontakt. Przez moją stronę internetową (www.slawekwrobel.pl), lub przez Facebooka można się ze mną skontaktować. Czekam na propozycje, mam nadzieję, że je wspólnie przedyskutujemy i najlepsze wspólnie zaczniemy wdrażać w życie. Jesteśmy wielką, niedocenianą siłą, którą traktuje się, poza okresem wyborów oczywiście, po macoszemu. Jeśli sami się nie zorganizujemy, to nikt nas nie usłyszy. Podam znowu przykład ze swojego podwórka. W Wielkiej Brytanii istnieje ciekawa tradycja organizowania dni narodowych. Polacy, choć są trzecią, co do wielkości grupą mniejszościową na wyspach brytyjskich, nigdy nie mieli takiej imprezy z prawdziwego zdarzenia. Raz zorganizowano polskie dni na wielka skalę, i z olbrzymim budżetem. Wszystko super. Jedno małe, "ale", była to impreza robiona przez Polaków dla prawie wyłącznie Polaków. Jeden z polskich banków wydał około 16 milionów złotych na promocję Polski wśród... Polaków. Czemu? Bo Warszawa nigdy nie zrozumie lepiej specyfiki danego miejsca od osób mieszkających w danym miejscu. 

Proszę na koniec dokończyć zdanie: "Polonia powinna na mnie głosować, ponieważ..." 

- Myślę, że mój start może się okazać przełamaniem barier dla milionów Polaków mieszkających poza Polską. Chcę walczyć z nieprawdziwymi mitami o emigracji. Chcę uświadomić rządzącym, że powinni budować strategię rozwoju Polski opierając się na emigrantach, a nie tylko na kapryśnej UE. Ważny jest dla mnie też nie tylko wynik wyborczy, ale również wysoka frekwencja. Jako emigracja musimy pokazać, jesteśmy siłą i szansą, a nie zagrożeniem dla Polski. 

źródło: wp.pl

Fajny clip Sławka Wróbla:

www.youtube.com/watch

strona Sławka: www.slawekwrobel.pl

sarthran8
O mnie sarthran8

czaly czas nad soba pracuje...

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka