Nie miałbym specjalnie ochoty w tym się babrać. Byłem zniesmaczony happeningiem Palikota z recytowaniem fragmentów pracy doktorskiej Lecha Kaczyńskiego. Ale - kto pracami wojuje...Marek Migalski kolejny raz przeciwstawia doktora Kaczyńskiego magistrowi Komorowskiemu. I to magistrowi który "napisał pracę magisterską w 11 dni, korzystając z pomocy teścia". To drugie jest manipulacją, sugerującą, że teść merytorycznie wspomagał Komorowskiego, wręcz pisał za niego - podczas gdy sam marszałek mówił, że ta pomoc polegała na przepisywaniu pracy na maszynie. Znalazł się już taki komentator, który chciałby zgłosić do prokuratury, że Komorowski pisał pracę magisterską niesamodzielnie...Co do pracy napisanej w 11 dni - to własne słowa Komorowskiego, prawda. Jednakże każdy, kto zna standardy Instytutu Historycznego UW (instytutu Aleksandra Gieysztora i Witolda Kuli), wie, że znaczy to tyle, iż Komorowski ostateczną wersję pracy napisał w 11 dni, po uprzednim, zapewne dość długim, zbieraniu materiałów, komponowaniu wstępnych wersji, przedstawianiu wyników na seminariach. Praca w sensie dosłownym - od sformułowania tematu do ukończenia - napisana w 11 dni, zostałaby z hukiem odrzucona przez każdego promotora pracującego w IH UW. Tam się tak nie da napisać prac rocznych, co dopiero magisterską.
Czy Marek Migalski, sam autor prac naukowych, o tym nie pomyślał, zanim zaczął swą akcję "Komorowski 11-dniowy magister"? Może nie, ileż to jest prac politologicznych, które są niczym więcej jak tekstami publicystycznymi, tyle że napisanymi pseudonaukowym żargonem, i opatrzonymi wybiórczo przypisami i bibliografią, co by takie dzieło udawało "rozprawę naukową". Może pan Migalski przenosi tu doświadczenie ze swego środowiska - podkreślam, ze swego środowiska, nie mówię tu o pracach samego Migalskiego.
Może znajdę chwilę czasu, by zerknąć do pracy magisterskiej Bronisława Komorowskiego. A póki co - oceńmy pracę doktorską Jarosława Kaczyńskiego, pracę która - zdaniem innego doktora, pana Migalskiego - ma być takim atutem na jego rzecz. Mnie urzekł styl doktora Kaczyńskiego. Za tygodnikiem "Polityka"
Obaj profesorowie nie dysponują kopiami swoich recenzji, ale pamiętają, że samej pracy do obszernych zaliczyć nie można. I faktycznie, liczy ona 265 stron, z których 36 zajmują przypisy, bibliografia (121 pozycji, wśród nich nawet artykuł Jerzego Urbana „Feudałowie i wasale" z „Polityki") i wykaz przywoływanych aktów prawnych. Ma tylko trzy rozdziały. Dwa pierwsze, już wtedy o charakterze historycznym, dziś, po 30 latach od napisania, ciągle są ciekawą lekturą. Kaczyński przedstawia w nich przemiany roli ciał kolegialnych w szkołach wyższych w II RP i w latach 1944-1968. (...)
Prawicowe sympatie
„Państwo polskie odrodzone w roku 1918 było państwem burżuazyjnym. Ruchy rewolucyjne, które miały miejsce w latach 1918-1921*, okazały się zbyt słabe, by naruszyć ustabilizowany już w okresie zaborów system społeczny" - pisał Kaczyński (chyba z satysfakcją, a nie z żalem) o początkach II RP. W pierwszym rozdziale doktoratu przedstawia stosunki między państwem i szkołami wyższymi w II RP. Dłużej omawia okoliczności powstania i samą ustawę z 1920 r., opartą na zasadzie wolności nauki i nauczania.
„...Minister WRiOP nie miał władzy służbowej nad szkołami. Jest to niewątpliwie element przemawiający za uznaniem samorządności, a nawet w pewnym sensie sam w sobie o niej stanowiącym. Drugim podstawowym prawem uczelni wskazującym na jej samorządowy, a nawet korporacyjny charakter, było prawo do uchwalania statutu. Wreszcie choć ustalenie statusu prawnego profesorów jest sprawą bardzo trudną, wydaje się jednak, że nie można ich uznać za urzędników państwowych sensu stricto" - zauważał Kaczyński.
Zmiana nastąpiła po 1926 r., po przewrocie majowym. „Siły, które doszły do władzy nie zamierzały przestrzegać reguł republiki parlamentarnej, rezygnować z władzy w wyniku przetasowania się sił w parlamencie. Spowodowało to zasadniczą zmianę sytuacji dla wszystkich organów samorządowych. Władza dotąd nie ustabilizowana i nie określona politycznie (a to ze względu na różny charakter koalicji, które tworzyły rządy) stała się trwała. Państwo zaczęło się w praktyce utożsamiać z określonym kierunkiem politycznym" - Kaczyński z jednej strony nieco gani, ale z drugiej chwali sanację. Unika omawiania jej politycznego programu, choć wspomina, że dążyła ona do „rozszerzenia zakresu działalności państwa (...) z tym większą energią im bardziej okazywało się, że nie można liczyć na autentyczne poparcie wśród społeczeństwa". Nowa władza nie miała zamiaru tolerować na dłuższą metę autonomii szkół wyższych. Zaczęła regulować status pracowników naukowych i kwestię ich odpowiedzialności dyscyplinarnej. Ostro protestowały przeciwko temu konferencje rektorów, uznając to za zamach na samorząd akademicki. (...)
- Na plus Kaczyńskiemu można zapisać to, że rozdział ten nie jest prokuratorskim aktem oskarżenia sanacyjnych czasów. Co prawda w latach 70. już tak nie pisano, ale w latach 50. połowa pracy zawierała krytykę przedwojennych rządów. Trochę przypominało to ton, w jakim dziś niektórzy piszą prace o latach PRL - zauważa prof. Michał Pietrzak, wspominając doktorat premiera. - Widać tu też prawicowe sympatie młodego Kaczyńskiego.
Cytaty z Gomułki i Kliszki
Premier Kaczyński pytany przez „Fakt" o pracę doktorską brata, okraszoną odwołaniami do klasyków marksizmu-leninizmu, odpowiedział, że „w latach 70. w Polsce w każdej praktycznie pracy doktorskiej z dziedziny prawa gdzieś tam Marks czy Lenin był wspominany". Ale okazuje się, że tych klasyków nie ma w pracy doktorskiej Jarosława. Jest za to sporo odwołań do wypowiedzi przywódców i ideologów PRL: Gomułki, Bieruta, Cyrankiewicza, Kliszki, Sokorskiego, Werblana, Kąkola oraz do referatów na partyjne zjazdy i plena KC. Te konieczności, rodzaj obliga, wynikającego z wymogów warsztatu naukowego**, dobrze zrozumie rówieśnik premiera, ale może już mieć z tym problem młody poseł PiS czy LPR.
„Rok 1944 i 1945 zmienił całkowicie sytuację polityczną w Polsce - pisze Jarosław Kaczyński w rozdziale drugim, obejmującym lata 1944-1968. - Koncepcja powrotu do tak czy inaczej zmodyfikowanych stosunków przedwojennych okazała się zupełnie nierealna. Ster władzy uchwyciły siły polityczne, które w okresie międzywojennym nie miały nawet możliwości legalnego działania (KPP i inne grupy lewicy rewolucyjnej). (...) Także postawa środowiska naukowego ulegała pod naciskiem okoliczności przemianom. Omówienie wszystkich tych przemian, pociągnięć władz i reprezentantów nauki przekracza ramy tej pracy". Nie jest to ani pierwsze, ani ostatnie takie zastrzeżenie, umożliwiające autorowi trzymanie się głównego wątku pracy, a zarazem pozwalające uchylić się od politycznych ocen.
Kaczyński przedstawia główne koncepcje i przesłanki, którymi kierowały się „władza rewolucyjna i środowisko akademickie". Pisze: „Artykuły publikowane w roku 1945 i 1946 głosiły tezę o szkodliwości poddawania nauki wpływowi partii politycznych, broniły przedwojennego stanu nauki polskiej, przestrzegały przed arbitralnym rozwiązaniem kwestii organizacji szkolnictwa wyższego w Polsce". Począwszy od roku 1947 zaczyna się kłaść nacisk na konieczność zmian i umacnianie związków nauki z państwem. Taki model uczelni wprowadzono ustawą z grudnia 1951 r. „Z punktu widzenia tej pracy nie jest jednak konieczne analizowanie jej postanowień, jako że zniosła ona w praktyce wszelką rolę ciał kolegialnych w szkołach wyższych, wprowadzając zasadę jednoosobowego kierownictwa i służbowego podporządkowania rektorów ministrowi". Ta stalinowska w treści ustawa obowiązywała dość krótko i na fali zmian po Październiku '56 znów samorząd akademicki się odrodził. Ale popaździernikowa odwilż nie trwała długo.
Student A. Michnik
„W szkołach wyższych powstały i z czasem zdobyły coraz szersze wpływy podstawowe organizacje partyjne i choć sytuacja w POP niektórych szkół była dość skomplikowana, a wytyczne plenów KC nie zawsze realizowane, niemniej zasada kierowniczej roli partii i jej organizacyjne konsekwencje wywierały zasadniczy wpływ na stosunki szkoły wyższe-państwo" - zauważa Kaczyński. Pisze, że kariera naukowa stała się „jedną z pożądanych dróg życiowej kariery". Zaostrzyły się wewnętrzne konflikty w środowisku naukowym, czemu sprzyjał powolny awans naukowy, stawiający wielu młodszych pracowników naukowych w pełnej zależności wobec profesorów i docentów przy jednoczesnym niemal całkowitym pozbawieniu ich wpływu na życie uczelni.
Władze nie są też zadowolone z działalności wychowawczej uczelni. „Już w referacie KC na III Zjazd PZPR stwierdzono pojawienie się zjawiska naporu ideologii burżuazyjnej. Jednocześnie jednak podkreślona została zasada niestosowania metod administracyjnych w walce o ostateczny cel, jakim jest według słów Władysława Gomułki »całkowity triumf marksizmu-leninizmu jako jedynej metodologicznej podstawy nauki«" - cytuje Kaczyński ówczesnego przywódcę.
Ale jak zarazem zaznacza, „w posunięciach władz sprzed 1968 r. (...) nie można było znaleźć tendencji do likwidacji samorządu. Warto tu zauważyć, że nawet w przypadkach pewnych konfliktów o charakterze politycznym (sprawy dyscyplinarne przeciw studentowi A. Michnikowi i innym) władze nie posuwały się do stworzenia środków nadzwyczajnych. Całkowitą zmianę tej sytuacji przyniósł rok 1968. Dokładniejsza analiza wydarzeń roku 1968 przekracza zakres niniejszej pracy. Najogólniej rzecz biorąc można stwierdzić, że w marcu 1968 r. doszło w Polsce do gwałtownej erupcji pewnych procesów politycznych, które jak można sądzić były wynikiem napięć i konfliktów, które już od pewnego czasu nasiliły się w Partii i społeczeństwie (w przypisie Kaczyński podaje, że taką interpretację konfliktu daje Andrzej Werblan, czołowy wówczas działacz PZPR odpowiedzialny za sprawy nauki- dop. M.H.). Początek wystąpienia studentów najpierw Warszawy i później także innych ośrodków, których bezpośrednią przyczyną stało się zastosowanie wobec dwóch studentów UW relegacji, z pominięciem przewidzianej przez ustawę procedury. Postawiło to znaczną część środowiska akademickiego w sytuacji jawnego konfliktu z władzą. Konflikt ten ze względu na swój spektakularny przebieg wysunął się na pierwszy plan wydarzeń. Wydaje się jednak, że kryzys polityczny z marca 1968 r. obejmował w rzeczywistości znacznie szerszą płaszczyznę i - co z punktu widzenia tej pracy najważniejsze - sytuacja na uczelniach nie była w gruncie rzeczy najważniejszym jej elementem. Chodziło raczej o całokształt politycznego i społecznego rozwoju Polski, o usunięcie pewnych barier jakie wytworzyły się dla awansu młodszego pokolenia - a także ocenę zarysowującego się już wyraźnie kryzysu społeczno-gospodarczego. (...)
W podsumowaniu pracy Kaczyński pisze, że pomarcowe zmiany prawne były „prawdziwym przewrotem w dziejach naszego szkolnictwa wyższego", ale od razu dodaje: „mimo że reforma należała do grupy tych, które zainicjowane przez państwo, mają za zadanie ściślejsze podporządkowanie mu szkół, i że podstawowym instrumentem tego podporządkowania było umocnienie roli organów jednoosobowych, to jednak nie zdecydowano się na całkowitą likwidację ciał kolegialnych lub też takie ograniczenie ich uprawnień, które automatycznie sprowadziłoby je do roli nic nie znaczącej dekoracji. Siłą rzeczy stały się one elementem skomplikowanej gry, jaką jest kierowanie szkołą wyższą. Działający racjonalnie kierownik każdej jednostki organizacyjnej uczelni musi brać pod uwagę ich istnienie".
Kaczyński te możliwości gry dostrzega, ale w pracy nie przedstawia jednoznacznie swojego stosunku do akademickiej samorządności, a przede wszystkim do tego, jaki jej zakres uznaje za pożądany w PRL.
* tj. sowiecka inwazja
** redakcja "Polityki" jest tu bardzo łaskawa dla Jarosława Kaczyńskiego. Naprawdę, w latach 70-tych można było pisać prace doktorskie bez powoływania się na "działaczy partyjno-państwowych".
Inne tematy w dziale Polityka