Pan Jarosław Kaczyński miał rzec o kampanijnej zmianie retoryki i image: Cnotę straciliśmy, a rubla nie zarobiliśmy. Tak podaje tygodnik "Wprost", opylony antynarodowym lumpenliberałom przez niegdyś sekretarza KC PZPR, TW Rycerza, potem rycerza antykomunizmu i lustracji, patrona i chlebodawcę zastępów prawicowej publicystyki. Nieszczęsny jest los gwiazd prawicowego dziennikarstwa - co raz muszą pakować manatki i po świecie wędrować, o zmiłowanie i kęs chleba upraszać, od redakcji do redakcji, od stacji do stacji, bo albo im Adam Michnik skrzydeł rozwinąć nie dozwala, albo plajta grozi (bo lemingi i postsocjalistyczna hołota nie potrafią się poznać na Wyższych Wartościach), albo okupowane przez wolnorynkowców publiczne posady - do których mają oczywiste socjalistyczne prawo, bo tak się należy - zostają im zabrane. Kiedyś Janusz Palikot z racji ekonomicznych musiał był zamknąć tygodnik, w którym pisywali Terlikowski, Górny, Tekieli, Staniszkis, Semka, Wencel, Paliwoda, Gargas, crême de la crême Polski Prawej. Bojownicy prawdy, moralności, antykomunizmu i lustracji na posadach u lumpenliberała, biłgorajskiego chama, oraz u eks-sekretarza kompartii i eks-agenta SB - jakie to przykre, że Wyższe Wartości u tego pokroju person opieki muszą prosić. Ale dla owych Wyższych Wartości niejedno upokorzenie gładko przełknąć trzeba.
Wracając do Prezesowego dictum: pokazuje ono jego mniej znaną, a bardziej sympatyczną twarz. Prezes to nie żaden ograniczony fanatyk o zachwianej równowadze psychicznej, jakim go wrogowie malują: to Talleyrand potrafiący żartować ze swego własnego bezgranicznego cynizmu i instrumentalnego traktowania wszystkich idei i programowych haseł, od dekomunizacji po "wyjaśnienie Smoleńska". Prezes dobrze wie, że gadanie o wyborczym sukcesie jego i jego partii, w postaci wzrostu notowań i 47-procentowego wyniku w drugiej turze, to ściema i szukanie pocieszenia: w tych wyborach stawką nie był wzrost notowań, liczyło się tylko zdobycie prezydentury. Gdy nie wyszło, to trzymiesięczne trzymanie na wodzy prezesowego modelu społecznej komunikacji, oraz odstawienie na bok najwierniejszych z wiernych, psu na budę się zdało. Nie zdobyliśmy prezydentury - to nawet rubla nie zarobiliśmy.
Skoro kampanijna utrata cnoty oczekiwanych efektów nie dała, Prezes postanowił powrócić do wypróbowanych metod. '"Prezydent wybrany przez nieporozumienie", "zbrodnia w sensie potocznym", "usuwanie krzyży przydrożnych, czego nawet komuniści nie robili", "hiper-oportunizm" krytycznego wobec Prezesa publicysty, skądinąd bardzo konserwatywnego i bliskiego wartościom przez PiS deklarowanym: to nic nowego, wszystko to już było po wielokroć, do znudzenia i zwymiotowania. Kaczyński nie "oszalał", ani nie "dokonuje prawie samobójstwa" - Kaczyński po raz n-ty w swej karierze dokonał wolty w taktyce i retoryce. Kaczyński potrafił negocjować wejście do rządu Hanny Suchockiej, tuż po 4 czerwca 1992, jakby nic się nie stało, potrafił negocjować z tymi, którzy obalili "pierwszy antykomunistyczny rząd" - a gdy nie byli gotowi zaakceptować stawianych warunków, dotyczących wcale nie lustracji, a oddania Porozumieniu Centrum pożądanych tek, dopiero wtedy rząd Suchockiej stał się dla PC rządem agentury i postkomunistycznej nomenklatury, niemal rządem nielegalnym. Cóż jest zatem dziwnego i nadzwyczajnego w teraźniejszej wolcie Prezesa i jego partii?
Kaczyński nie "oszałał", Kaczyński nie robi nic, czego by nie robił poprzednio, od lat. Kaczyńskiemu wyczerpały się pomysły. Nasz kieszonkowy Talleyrand zachowuje się jak zgrany rutyniarz, który mniema, że sposoby i zagrywki, które raz przyniosły mu sukces, znów kiedyś do sukcesu go doprowadzą. Zachowuje się jak sztabowiec, który chciałby kolejną wojnę wygrać starym sprzętem i taktyką przejętą z wojen poprzednich. Tak kalkuluje, nie widząc zmian w społecznej świadomości, nie widząc zmian w konfiguracji sceny politycznej. Stąd Paweł Lisicki i Rafał Ziemkiewicz stawiają na Prezesie krzyżyk, potępiając to, co im zwykle dotąd nie przeszkadzało. Czy Kaczyński dopiero po 4 lipca korzystał z symboliki religijnej dla politycznej rozróby? Czy Kaczyński dopiero po 4 lipca pierwszy raz rzucił w kąt afirmowany przez się publiczny przekaz, jako bezużyteczne już narzędzie? A kwestionowanie legitymacji do sprawowania władzy przez przeciwników - co potępia Ziemkiewicz - jest przecież konsekwencją uznania swej własnej opcji za jedyną prawą i patriotyczną. Ziemkiewicz ogłaszając tuż po 10 kwietnia "koniec Polski Prawej" daje uzasadnianie Kaczyńskiemu mówiącemu o wyborze Komorowskiego jako "nieporozumieniu". Czy tak silnie artykułowane w publicystyce Ziemkiewicza przekonanie, że od Okrągłego Stołu do wyborów w 2005 roku władzę w Polsce określała "mafijna zmowa salonu i postkomunistów" to nie to samo, co odmawianie przez Kaczyńskiego demokratycznej legitymacji zwycięzcom wyborów w 2007 i 2010?
Część prawicowych publicystów widzi, że dziś dawna, wypróbowana droga Kaczyńskiego jest drogą w ślepy zaułek - stąd ich nagle obudzona troska o ochronę symboli religijnych przed politycznym zawłaszczeniem, czy o poszanowanie dla demokratycznego werdyktu wyborczego. Jarosław Kaczyński ma poniekąd rację, oskarżając ich o "hiper-oportunizm".
Inne tematy w dziale Polityka