Jeśli premier chce zachować resztki twarzy, resztki niezależność politycznej od Moskwy i suwerenności to musi doprowadzić do wypuszczenia Zakajewa.
Napisał był publicysta od prawa i sądownictwa, filozof, teolog, eklezjolog, moralista, znawca doktryn politycznych, tłumacz z rosyjskiego (którego uczył się, jak oznajmił, tylko "z przedrewolucyjnych książek"; znaczy się, Bablem, Bułhakowem, Szałamowem, Sołżenicynem i Brodskim też wzgardził), wykładowca bioetyki, wykładowca historiii XX wieku, wykładowca dziennikarstwa i historii dziennikarstwa, słowem - co za rzadkość w tej epoce wąskiej specjalizacji - mąż na miarę da Vinci albo Leibniza, przy tym również człowiek czynu, prezes wydawnictwa "Fronda".
Basujący mu klakierzy zapomnieli zapytać o mały drobiazg, o pewien, by tak rzec, techniczny szczegół: jak mianowicie, zdaniem naszego polihistora, premier Tusk ma doprowadzić do wypuszczenia Zakajewa? Zadzwonić do mającego rozpatrywać sprawę sędziego i wydać polecenie? A może tylko uprzejmie poprosić? Lub przynajmniej poprzez osoby trzecie przekazać swe sugestie, i publicznie wzywać do niewydawania Zakajewa, tak by sąd poczuł nacisk władzy wykonawczej?
Wiemy już - jeśli można było mieć wcześniej jakieś co do tego wątpliwości - jak wygląda praworządność i niezależność sądownictwa według redaktora Terlikowskiego i jego ideowych kompanionów. A przy okazji pan redaktor, filozof, bioetyk etc. etc. - jakie to dla niego typowe - tanim kosztem może pokazać swą ideową pryncypialność, i to, że niestraszne mu wschodnie imperium. Tanim kosztem, bo nie ponosi żadnej odpowiedzialności za decyzje w rzeczonej sprawie. Taka sama taniocha myśli i emocji, jaką Terlikowski pokazał wczoraj, gdy deklarował swą solidarność z potencjalnymi męczennikami "obrony krzyża", i prorokował bez mała krwawy czwartek na Krakowskim Przedmieściu. Wiedząc dobrze, że wszystko się rozejdzie po kościach, bo ostatnią rzeczą, jakiej pragną Komorowski i Tusk, są medialne relacje z pałowania starszych pań przed pałacem. A i Kaczyński odpuścił, oznajmiając: "ale nie wierzę, żeby obecna władza była gotowa to uczynić". To - czyli postawienie pomnika koło siedziby prezydenta. Słowa te znaczą: już nie będziemy bronić krzyża do upadłego, aż ten wybrany dzięki nieporozumieniu reżim ulegnie, i na pomnik (i to pomnik "w odpowiednim stylu, i odpowiednio okazały, bo musi być okazały") się zgodzi. Właściwego sensu słów Kaczyńskiego może nie pojąć przeciętny internetowy kaczysta, ale Terlikowski doskonale ten sens - jak sądzę - uchwycił. I wtedy mógł spokojnie straszyć jatką, gazowaniem, krwi rozlewaniem - bez obawy, że jego strachy się urzeczywistnią.
PS. Powtarzanie rzeczy oczwistych wydawać się może zbędne, ale powtórzmy: Zakajew jest ścigany międzynarodowym listem gończym, i w Wielkiej Brytanii oraz Danii policja też go zatrzymała, to sądy nie zgodziły się na ekstradycję. Rybitzky pisze: "A wystarczyło by po prostu, gdyby polskie władze i policja zrobiły to samo, co robili politycy i policjanci innych państw UE". Właśnie polska policja tak zrobiła. Reszta należy do sądu.
Inne tematy w dziale Polityka