W najnowszej "Europie" politolog Rafał Matyja ( w tekście "Kontury nowego ładu") powraca do swego hołubionego konceptu, i snuje rozważania o "rewolucji semantycznej", która to rewolucja miała w latach 2003-2006 radykalnie zmienić sposoby mówienia ( i to raczej tylko mówienia, jak sam Matyja zaznacza) o polskiej rzeczywistości.
Nie przestaje mnie zadziwiać, że politolog i publicysta z naukowego i medialnego świecznika wykreował takiego językowego potworka. A jeszcze bardziej nie przestaje mnie zadziwiać, że wszyscy bezrefleksyjnie powtarzają, odmieniają, mielą i młócą ten nowotwór. Prawda, nie wszyscy - ale bardzo liczni, politolodzy, dziennikarze, blogerzy, politycy. A już prawicowi publicyści nader ochoczo ową "rewolucję semantyczną" podchwycili. Cóż, zawsze mogą mieć tę satysfakcję, że ich wdarcie się do mainstreamu ("rewolucja" dokonała się, przypomnijmy, dzięki pomocnej dłoni koncernu Axel Springer oraz towarzysza Marka Króla, tudzież odzyskaniu "Rzeczpospolitej" i mediów publicznych) tak uczenie, i tak wzniośle brzmiącym mianem zostało ochrzczone.
Do rzeczy - co niestosownego w tej nazwie znajduję? Czym jest rewolucja polityczna czy ekonomiczna? Rewolucją w polityce czy gospodarce. Rewolucja religijna? Radykalną zmianą w wyobrażeniach religijnych. Czym zatem byłaby "rewolucja semantyczna"? Rewolucją w semantyce. W semantyce jako nauce ( gdzie "rewolucji" ostatnio nie było, i zresztą jest jasne, że nie semantyka jako nauka jest przedmiotem zainteresowania Matyji). Samą zmianę znaczenia słów nie sposób nazwać "rewolucją semantyczną". A właśnie zmianę znaczenia słów - słów z języka polityki i tzw. debaty publicznej (i to tylko niektórych) - Matyja ma na myśli. Gdybyśmy tak każdą tego rodzaju zmianę za rewolucję w semantyce uważać chcieli, to by się nam onych rewolucji namnożyło...Byłaby to prawdziwie permanentna rewolucja - acz nie taka, jakiej pragnął Lew Dawidowicz, bo semantyczna.
Jakie są inne językowe uzusy kwalifikowania słowa "rewolucja"? Od idei, jakie ją inspirowały ( rewolucja komunistyczna, solidarnościowa), sił społecznych, które ją wywołały ( rewolucja burżuazyjna, chłopska), lub krajów, gdzie się dokonała (rewolucja francuska, rosyjska). Zatem, jeśli już pan Matyja i liczni prawicowi publicyści koniecznie chcą widzieć siebie w roli animatorów jakiejś rewolucji, należałoby dookreślić ją przymiotnikiem utworzonym bądź od treści ideowej - prawicowa, antyliberalna, "republikańska" ( od "republikanizmu" Z. Krasnodębskiego), bądź od dziedziny, w której się dokonała - medialna, programowa, mentalna. Bądź też od kraju - rewolucja polska, ale to już zanadto o megalomanię zatrąca. Od biedy można by jeszcze mówić o rewolucji w myśleniu o sprawach publicznych, w ich postrzeganiu, w debatowaniu o nich. Ale nie o "rewolucji semantycznej"! To językowy i pojęciowy dziwoląg, objaw manieryzmu, i trochę niepoważnej tromtadracji (jak to miło być oryginalnym, bo semantycznym, rewolucjonistą).
Zresztą - czy rzeczywiście mieliśmy, i mamy do czynienia ze "zmianą znaczenia słów", ze "zmianą języka, którym mówi się o sprawach publicznych"? Rafał Matyja, gdy chce bliżej zmianę tę scharakteryzować, niewiele więcej potrafi powiedzieć, jak to, że "zrelatywizowała pozycję 'Gazety Wyborczej' i ustanowiony przez nią opis polskiej transformacji". Nawiasem mówiąc, pan Matyja dokonuje tu osobliwej, chyba nie do końca uświadamianej, rewolucji semantycznej, skoro najwyraźniej traktuje słowa "relatywizować" i "obniżać", oraz "ustanowiać" i "upowszechniać", jako synonimy...Chodzi mu zatem o zmiany na rynku mediów, zmiany relacji pomiędzy mediami, osłabienie wpływów jednego z dzienników. A także o upowszechnienie się wśród Polaków, a głównie w tzw. debacie publicznej, poglądów, które nie były w roku 2003 bynajmniej nowe, "rewolucyjne" (sam Matyja już w roku 1998 przedstawił program budowy IV RP); były po prostu mniej popularne, czy też zmarginalizowane i odsunięte poza główny nurt mediów (jak głosi cierpiętnicza legenda prawicowej publicystyki). To mi dopiero "rewolucja", i do tego "semantyczna"! Przecież to częsta, wręcz banalna zmiana, z gatunku tych, które stale się dokonują. Rzekoma "zmiana znaczenia słów" to zwykły, choć dość brutalny i radykalny, spór w poglądach; czy uznamy, dla przykładu, że lata 1989-2005 to udana transformacja i budowa demokratycznego ładu, czy też powiemy, że to czas konserwowania postkomunizmu i tworzenia chorego państwa, to wypowiadamy pewien subiektywny osąd, nie zaś - "zmieniamy język i znaczenie słów", jak to by chciał widzieć pan Matyja i inni głosiciele "rewolucji semantycznej".
A i sukces idei kojarzonych z programem IV RP nie jest, w społeczeństwie i w mediach, aż tak wspaniały, jak to malują prawicowi publicyści. "Gazeta Wyborcza" trzyma się nieźle, podczas gdy 'Dziennik" (gdzie w obfitości publikowane są teksty obwieszczające nieodwołalny koniec starego gazetowowyborczego świata) doznałby już nokautu, gdyby nie był na łaskawym chlebie u potężnego wydawcy. Jakże więc tu mówić o radykalnej zmianie sposobów mówienia o polityce, gdy wróg, co już dawno miał się skończyć, i w niebyt odejść, trwa w najlepsze, ma się dobrze, nadal zatruwa polskie umysły i polską mowę? Czy rzeczywiście znakomita większość Polaków zmieniła swój język opisu polityki, oraz jej postrzeganie? Rafał Matyja upatruje znamiona tej domniemanej rewolucyjnej zmiany języka publicznej debaty w znaczącym poszerzeniu, w ostatnich latach, różnorakiej medialnej oferty, oraz we wzroście roli internetu. Ale - cytuję - "poszerzenie zakresu dopuszczanych do dyskusji alternatyw" (tu pan Matyja znów rewolucjonizuje semantykę, bo nie sądzę, by chodziło mu o "poszerzenie zakresu dopuszczanych do dyskusji" dwóch tylko poglądów - zatem nadał zupełnie nowe znaczenie słowu "alternatywa") nie jest przecież semantyczną zmianą słów/języka. Tym bardziej, że ani obecny układ sił na rynku mediów nie musi być trwały, ani poglądy dziś dominujące nie muszą takimi pozostać. Zmiany mogą nadejść nawet w ciągu kilku lat. Czy wtedy zostanie proklamowana kolejna "rewolucja semantyczna"?
Inne tematy w dziale Polityka