Nie kończący się serial mniej i bardziej słusznych, udokumentowanych i bezdowodnych zarzutów wobec Kościoła Katolickiego, sprowokował mnie do poniższych konstatacji:
Upadek religijności w krajach, które przez stulecia uchodziły za bastiony katolicyzmu jest bolesny, ale przecież nie niezrozumiały.
Wraz z poszerzającym się dostępem do szeroko rozumianej wiedzy, ludzie stają się coraz bardziej krytyczni, również w obszarach uchodzących za niedyskusyjne.
Człowiek posiada wprawdzie głęboko zakorzenioną potrzebę mistycyzmu, i poddaje się chętnie oddziaływaniu na jego duchowe ego, ale tylko do momentu gdy odczuwać zaczyna dotkliwie jawne oszustwo.
Bóg i Boskość odbierana jest przez zwykłych śmiertelników głównie za pośrednitwem osób, których określanie jako osoby duchowne - do niedawna jeszcze, nie trącało takim dysonansem poznawczym jak obecnie.
Kościół jako instytucja, wraz z jej funkcjonariuszami musi stać się znowu absolutnie elitarną. Musi odejść od strategii politycznego kuktatorstwa na międzynarodowej arenie, albowiem strategia taka mogła święcić triumfy tylko wśród ciemnych mas.
Kościół musi zawstydzać i zmuszać do refleksji ortodoksyjnym idealizmem i moralnym przykładem. Obecnie Kościół to międzynarodowa organizacja o dość nieprzejrzystych (by nie powiedzieć - mrocznych) proweniencjach, zachowująca się jak polityczny gracz na międzynarodowej giełdzie handlującej ludzkimi losami.
Jeżeli Kościół nie zmieni diametralnie swojego image - przeobrazi się w organizatora masowych happeningów na targowiskach próżności i dziwactw, i straci jakikolwiek wpływ na ludzkie postawy - co przecież jest jego najważniejszym powołaniem.