Pisząc o temacie, czy upadek Platformy Obywatelskiej byłby korzystny, czy też nie, skłaniam się ku innemu opisowi. Jeśli partie dążą tylko do realizacji własnego interesu – utrzymania władzy – za pomocą kierowania odpolitycznionym społeczeństwem. To byłbym skłonny uznać, że koniec PO to rozwiązanie lepsze niż dalsza egzystencja tej formacji. Społeczeństwo musi być częścią polityki, a nie biernym aktorem, który jest wypożyczany raz na cztery lata. Nie może być tak, że to społeczeństwo zostaje rozbite na szereg zwalczających się grup. Gdzie poszczególne koterie wyznaczają swoje sukcesy, a innym dają poczucie klęski. Takie działanie daje impuls do powstawania większej ilości konfliktów społecznych. Ciężar państwa staje się coraz większy, jeszcze bardziej w miarę, jak interes władzy przyćmiewa działanie dla dobra publicznego. Efektem jest demokracja dla wybranych – reszta czuje się z niej wykluczona. PO ten mechanizm bardzo dobrze opanowała przez posłuszne media. Szczególnie na poziomie odrzucenia tradycji i wartości.
Jeśli PO lansuje liberalne podejście do rzeczywistości, to tworzy swój własny koniec. Bo jeśli liberalizm nie opiera się na podstawowych prawdach, jak dekalog (nie twierdzę, że nie opiera się, tylko wydaje się tak być dzisiaj w wymiarze politycznym), to staje się swoim zaprzeczeniem, gdzie korzystna, kontrolowana wolność staje się przekleństwem według „postępowych mediów”, w zamian za maksymalizację idei wolności nieograniczonej, przez co staje się ciągiem realizowania egoizmu bez odpowiedzialności. Tak stworzona socjalizacja oparta na tym, co moje, i co mogę jeszcze więcej zyskać, powoduje, że państwo dźwiga coraz więcej mnożących się problemów. Pierwszym jest klasa polityczna, która staje się próżniacza i oddana pochlebstwom. Żeruje na tkance społecznej. Zaś samo społeczeństwo trapią mnożące się konflikty, które zmuszają państwowe organy do ingerencji w prawie każdy aspekt życia. Już nie wystarczy dobre wychowanie przez rodziców – dzieci są bardziej państwowe – a ochrona rodziców przed dziećmi, czy dzieci przed rodzicami to już norma. Zamiast wartości staje się ważne to, co się w istocie ma, a nie kim się jest. Więcej awantur, szersze zjawisko alkoholizmu, dzieciobójstwa i wiele innych – państwo musi wchodzić ze swoimi funkcjonariuszami praktycznie coraz częściej. Ludzie nie mogą się dogadać – zanikła zdolność rozmowy. Wszystko muszą rozwiązywać sądy, a policjant praktycznie, co rusz musi być negocjatorem konfliktów rodzinnych. Doprowadza to do sytuacji, w której państwo musi dźwigać coraz większe koszty przy mniejszych wpływach. Za ten cały proces, a jest on wielowątkowy, nie sposób winić jedną stronę. Ale najczęściej za nią odpowiadają politycy – i to ich po efektach rządów powinna spotkać kara. Pytanie dokąd będzie miała formę kartki wyborczej, skoro ludzie stają się tak bardzo skonfliktowani?
Obwiniam w przedmiocie dociekań formację kreującą się na obywatelską – PO. Staliśmy się krajem wolnego rynku, czy szeroko pojętego liberalizmu przy coraz mniej sprawnym państwie. Gdzie sam sławny ekonomista F. Hayek – swego czasu urzędnik państwowy - zamarłby z przerażenia na widok takiego rządzenia. Polityka stała się zawodem, który żeruje na społeczeństwie, gdyż to przestało być wspólnotą spajaną pewnymi normami. Kolejny wynik tego procesu jest taki, że większość polityków śmieje się z nas. Jeżdżą na bale, zakrapiane imprezy, chlają, by odreagować stres – i szydzą z nas. Wiedzą, jak bardzo ich pozycja stale się umacnia, tym bardziej jeśli tworzony świat odchodzi od zasad. A przecież warto pamiętać, że świat bez Boga – to dominacja człowieka nad człowiekiem. To oczywiste, jednak różnica pojęcia tego zasadza się już na pamiętnej rewolucji francuskiej. Tam odrzucono Boga, a prawda stała się czymś mało praktycznym w bieżącej polityce. Te zmiany jeszcze mocniej przekształciły politykę w zbiór narzędzi kierowania masami za pomocą pobożnych życzeń. Masy stały się ważne – proces ten pośrednio uratowały mechanizmy demokratyczne. Zanim to nastąpiło, pojawił się interesujący wynalazek – wojny można było już prowadzić na masową skalę. Na miejsce Boga weszły równościowe ideologie, które spowodowały, że XX wiek był wiekiem ideologii. I dzisiaj nastała moda na nową ideologię – nihilizm o nowej silne rażenia. Media w całej okazałości stały się rzecznikiem postępu, a polityka po prostu stworzyła odpowiedni alians z tą instytucją. I PO żeruje najbardziej na tym mechanizmie. Pytanie więc powraca, jak niby PO wobec tego miałoby upaść?
Nie chodzi bynajmniej o lansowanie zwycięstwa Prawa i Sprawiedliwości, jakby miało być formą ratunku, ale powrót do innego układu sceny politycznej. Koniec PO nadejdzie prędzej, czy później, ponieważ stała się zależna od wizerunku swojego premiera. Coraz większa niechęć społeczeństwa do szefa rządu pokazuje, że w tej partii/kartelu może się dokonać schemat zmiany przewodnictwa. Jeśli partyjny aktyw się ocknie, to obudzi się z powodu zmian społecznych. To przebudzenie nie następuje z typowych dla polityka powodów. Niechęć rezygnacji z diety i ciepłej posady posła, to zaś powoduje, że możliwe przyśpieszone wybory jawią się jako coś przedwczesnego. Jestem ciekaw ilu jeszcze w Sejmie jest posłów, którzy nie mieli do czynienia z prawdziwą robotą? Jestem ciekaw ile grzeje cztery litery od przemian transformacyjnych? Czy jest więc możliwa zmiana? Jeśli pozycja Donalda Tuska stanie się zbyt słaba, to konkurencyjne frakcje pozbawią go zajmowanego stanowiska. Wybiorą nowego, uważam jednak ten moment za bardzo mało prawdopodobny. Tusk nie zostanie wymieniony. Nadzieje Schetyny, że wskoczy na miejsce Tuska po przypadku Waldemara Pawlaka są mało realne. Tusk umocni swoją wadzę, kiedy wyeliminuje do końca Schetynę, który nawet jeśli objąłby zaszczytną rolę bycia liderem w stosownym czasie, to czy miałby siłę i zdolność przekonywania Tuska? Wizerunkowo nie ma mocy. PO jest więc przywiązana do Tuska na swego rodzaju być lub nie być.
Najważniejszy w Polsce może się okazać moment, w którym Tusk kompletnie straci w oczach wyborców, a sama PO nie będzie miała wyraźnego lidera. Jeśli tak się stanie, to gwałtownie straci w sondażach. Partia się rozpadnie – jedni przejdą do partii prawicowych, inni lewicowych. Obrotni politycy zawsze znajdą dla siebie miejsce. Ludzie i tak często głosują na szyld, bo sami nad wyraz wiele razy, nie wiedzą na kogo głosują. Korzyść w upadku PO może być innego rodzaju. Scena polityczna w Polsce będzie znów bardziej pluralistyczna – pojawi się więcej ugrupowań politycznych. A może wręcz przeciwnie? Osobiście wolałbym, by społeczeństwo dojrzało do modelu, który będzie czytelniejszy. I odsunie być może partyjny model mocno oparty na konkretnym przywództwie, co mogłoby skłonić polityków do szukania jakości w ugrupowaniu. Bo wodzowie się zużywają, i byłoby bardzo źle, jeśli za każdym razem słabość lidera oznaczałaby koniec historii jakiegoś szyldu politycznego. To będzie zawsze powodować niestabilność polityczną, częste zmiany, aż do momentu całkowitego wrzenia społecznego. Lepiej byłoby w przypadku powstania w Sejmie dwóch, i tylko dwóch zwalczających się partii – jednej lewicowej, i drugiej prawicowej. Obecne przemieszanie jest źródłem braku dojrzałości systemu politycznego, a ten bardziej żyje dla siebie niż dla ludzi. Taka sytuacja powinna ulec zmianie jako proces, a nie krótka i gwałtowna zmiana, która wydaje się coraz bardziej możliwa.
Z wyrazami szacunku,
Kamil Sasal
Doktor nauk humanistycznych w dyscyplinie historia oraz politolog. Zajmuje się badaniem okresu od 1945 do 1989 r. Interesuje się również bezpieczeństwem narodowym, strategią i teoriami stosunków międzynarodowych. Zawodowo zajmuje się archiwistyką.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka