Smutna historia, bez happy endu…. Stoimy w Omanie, w Muskacie, ładna pogoda, nie za gorąco, w zimie da się tu wytrzymać, nawet czasem jest chłodno, jak przypływamy nad ranem, trzeba założyć kurtkę. Barbecue party na górnym pokładzie, zawczasu wieszamy flagi nad basenem, ładnie wygląda, światła, rozstawione stoły, bufet, muzyczka, potem tancerki pofikają w rytm latynoskich melodii…
Mam trochę roboty, czytam, piszę, kończę felieton o Migalskim, no, przerwa, skończę później, wreszcie idę coś zjeść.. patrzę, Stary i Lester, Hotel Director z Madrasu już prawie kończą i ich goście też, nie będę się dosiadał, bo wtedy wszyscy siedzą i czekają, aż się doścignie, kolejnymi daniami. Idę sobie na galerię, siadam dyskretnie za windą , oglądam sobie jednym okiem to, co się dzieje w dole, wokół basenu, a drugim podziwiam widok Muskatu, głównie malownicze skały.
Nawet nie zdążyłem dokończyć, jak Fire Patrol woła mnie na mostek, jakaś medyczna historia. Dopijam winko, idę dyskretnie. Doktor- „Sir, we have a problem”. Jaki problem? Jeden z pasażerów najwyraźniej umiera i zamierza umrzeć na statku, nie chce jechać do szpitala. ZONK!!! Co takiego??? Przelatuje w myślach procedury, niczym Arnold Schwartzenegger- terminator, trrrrrr, trrrrrrrr, trrrrrrrr, przesuwam w myślach rozdziały Fleet Operations Manual. Co zrobić w takim przypadku? Podpisał waiver, ze bierze na siebie odpowiedzialność, ale co z tego, i tak za niego odpowiadamy, jako statek. Gromadzę dane, wiek, historia choroby, zasłabł na wycieczce, obalił się w autobusie, 76 lat, rak, leki…… gaśnie w oczach, musi stale mieć maskę tlenową…. Ale stanowczo odmawia opuszczenia statku, mówi, że chce sobie posiedzieć w kabinie, zjeść hamburgera, oglądac TV i ( w domyśle) czekać.
No, ale jak mu na to pozwolimy, to będzie to nic innego, jak eutanazja, mamy obowiązek zapewnić jak najlepsze warunki leczenia, a to znaczy szpital na lądzie. Na statku, to możemy najwyżej starać się utrzymać pacjenta przy życiu do przypłynięcia do portu. Jest Doktor i pielęgniarka, ale głównie do załatwiania drobnych codziennych wizyt, w końcu mamy głównie starych ludzi z ich codziennymi dolegliwościami. Operacji na otwartym sercu i transplantacji organów, czy kończyn nie zrobią.
Zaraz, Stary, od tego jest, co ja się będę pocił, jak byłem kapitanem, to miałem za to płacone, teraz jestem Staff Captain, wiec i tak nie moja decyzja. Idę na party, podchodzę z zawodowym uśmiechem do stolika, sorry, jak się macie, świetnie, wspaniale, ja też, mogę zająć dwie minuty? Stary widzi, że uśmiech zawodowy, coś jest nie tak, idziemy do biura. Mówię, o co chodzi, Ooops! Szybko, do szpitala!zbiegamy na dół, Tom, wołaj ambulans, nie ma mowy, żeby został! Maria, Maria!!!! Yes, Boss! Odpowiada Maria, Immigration Officer z Rumunii- wołaj agenta, niech sprowadzi ambulans!
Istotnie, leży, biedny, chudzieńki, z maska na twarzy, ale dzielnie mówi, nie bardzo słychać, bo bulgoce przez maskę tlenową, żeby go zostawić, że już mu lepiej, właściwie, to świetnie się czuje ( gdzie tam, mówi na ucho doktor, jak tylko odłączymy tlen, gaśnie w oczach, poziom tlenu mu spada). Podróżuje samotnie, dzwonimy do syna, mówimy, co i jak….
Stary tłumaczy, że musi isc do szpitala- NIE!!!! Nie pójdę, wracam do kabiny, zjem sobie haburgera, pooglądam TV…. Ale musimy…. NIE!!!!!! No, ale nie możemy…. NIE!!!!!! No, ale niechże pan…. NIE!!!!!!! Ale przecież…. NIE!!!!!!!
Hmmmm, Tom, poczekaj z ambulansem, musze zadzwonić do biura, niech zdecydują.
Stary idzie dzwonić, czekamy z Marią i agentem na korytarzu, jak zwykle w sytuacjach stresowych zaczynamy zaśmiewać się z coraz głupszych żartów. To charakterystyczne, taka autoterapia, im gorzej, tym bardziej surrealistyczne żarty. Przychodza Jeff z recepcji i Sourabh, Hindus , Housekeeper. Przygotowują papiery, pakują jego rzeczy. Zaglądam do gościa : ”Czuję się świetnie!!!!!” Bulgoce zza maski.
Doktor pokazuje na odczyty i kiwa głową, że nie.
Czekamy dalej, rozmowa z Marią, śmieszną grubaską schodzi jakoś na rozmiary kondomów, na trzy zasadnicze rozmiary, afrykański, europejski i azjatycki, a potem już w ogóle na jakiś sur- real. Stary woła przez radio- Tom, wołaj ambulans! OK.! Maria, wołaj ambulans! Agent, wołaj ambulans, mówi Maria. Agent dzwoni. Zaraz przyjadą.
Otwieram, to znaczy każę bosmanowi otworzyć trap na dolnym pokładzie, łatwiej będzie targać nosze. Idziemy z Sourabhem komisyjnie otworzyć sejf gościa. Bagaż już spakowany. Nagle nadjeżdża kawalkada z gościem na wózku, przewodami, butlami, młoda lekarką i pielegniarką. Gośc krzyczy zza maski- zostawcie wszystko, wynocha mie stąd! Co jest, pytam- okazuje się, że gość pozrywał maskę i wszystkie przewody i postanowił iść do kabiny, po paru metrach się obalił, więc lekarka wsadziła go na wózek i przytargała do kabiny 4 pietra wyżej.
Idę do Starego, Captain, mamy problem, opisuję, co się dzieje. Siedzimy w zakłopotaniu, co tu robić, przecież go nie pobijemy. „Hmmmm”, mówi Stary, „hmmmm”, odpowiadam. Dzwoni znowu do biura. Jednak ma wyokrętować, OK., ale jak? Idziemy, Stary próbuje po dobroci, potem groźbą, potem po dobroci, nic, gość, jak skała.
Idziemy dzwonić do biura. W końcu, nie ma wyjścia, musimy wezwać policję, żeby go wyprowadzić, a raczej wynieść. Biedny staruszek, co zrobić?
W międzyczasie widzę, ze zza rogu wyłania się znowu kawalkada- gość na wózku, maska, butla, młoda lekarka, pielęgniarka , stewardzi z bagażem, a także dwóch z tacami z kolacją, bo w międzyczasie zamówili. Lekarka wmówiła mu, że tlen się kończy, że trzeba jednak zjechać na dół, do szpitala. Ambulans już czeka, więc skręcamy do trapu, gość zaczyna jarzyć, ze jednak jedzie do szpitala, protestuje, woła, a moja kolacja, miałem zjeść kolację! Zapakujcie tą kolację, wołam do stewardów, ale w rozgardiaszu jakoś znikają.
„Jak możecie!” woła z trapu, patrzę mu w oczy z bólem i przykrością, co zrobić? Pakujemy go do ambulansu, uspokaja się, jakby zasypia. Czekamy na potwierdzenie, na decyzje z biura, bo z obywatelami USA nie ma żartów, spawa sadowa na następne 2 lata jak w banku, hieny prawnicze tylko czekają na zarobek. Aha, bo gość narodowości prawniczej, zapomniałem powiedzieć.
Podchodzi jeden z piesków portowych, drapię go za uchem, zachwycony podkłada się i łasi, nie pozwala przestać. W każdym porcie są takie psie włóczęgi, bez obawy można pogłaskać, bo wiemy i one też wiedzą, że ich byt zależy od tego, że zaskarbią sobie przyjaźń marynarzy, no i wiedzą, ze marynarze to twardziele o miękkich sercach , zawsze dokarmią i podrapią za uszkiem. Nigdy nie gryzą (pieski, znaczy się). Jak pływałem na promie do Maroka, cała wataha czekała punktualnie na nabrzeżu, chyba czytały rozkład w terminalu. Chief Electrician z Chorwacji zawsze wynosił im michę kości i mięsa z kolacji. Jestem pewien, że wystawiły mu pomnik Nieznanego Elektryka.
Podchodzi Maria- Boss, nie uwierzysz, co usłyszałam, jakiś pasażer skarży się na migające światła ambulansu!!!!! Czy go, q… pogięło???? No, ale proszę kierowcę, żeby wyłączył. Sytuacja tak absurdalna, że wszyscy śmiejemy się histerycznie, piesek patrzy zdziwiony….
No, dobra, Stary daje ostateczna komendę, GO! Patrzę w oczy gościowi ostatni raz, zamykam klapę, pojechali.
Za chwile płyniemy, chłopaki z pokładu czekają by zwinąć trap, security czeka na pilota. Jadę windą na 8 piętro, wypompowany, przypominam sobie jego oczy….Q…. trzeba było mu zapakować ta kolację, myślę…..Biedny staruszek. Chyba też bym wolał umrzeć na statku, niż w jakimś Omanie. Pewnie po to przyjechał, wielu tak robi…
Przechodzę przez roztańczony pokład, bo cały czas trwa zabawa, nikt nic nie wie. Zjadam po drodze ciasteczko z bufetu, idę do siebie. Aha, felieton o Migalskim czeka, nawet nie chce mi się sprawdzać i poprawiać, pies go trącał, mam dosyć, klikam „wyślij”na Niepoprawnych, „wyślij” na salonie….
Słyszę przez radio, że pilot na burcie, czas jechać... na mostku włączają sterowanie, biiip,. biiip, biiip, tiii, tiii, tiii, podpisuję czeklistę, na dziobie, na rufie, let go! Skalisty Muskat oddala się za rufą….
Stoję na skrzydle mostku, w dali swiatla Muskatu, w gorze gwiazdy. Pilot schodzi do swojej pilotówki. Salam Alejkum! Alejkum Salam! Myślę o tym biednym , dzielnym staruszku, o ostatnim spojrzeniu, gdy zamykałem za nim klapę ambulansu, mam nadzieje, ze go chociaż nakarmili w tym szpitalu, choć na pewno kuchni nie mają takiej, jak u nas, na statku...
http://niepoprawni.pl/blogs/seawolf
Poniżej- Kocurki stanowczo zażądały, by je na razie zostawić. To zostawiam.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości