Sed3ak Pro Sed3ak Pro
2247
BLOG

Nie dostaniesz leku w aptece, bo zrobiono "wolny rynek"

Sed3ak Pro Sed3ak Pro Zdrowie Obserwuj temat Obserwuj notkę 15

„Pacjenci nie mogą dostać swoich leków” – grzmią głośno nagłówki polskich portali internetowych z jednej strony. „Apteki padają jak muchy” – alarmują obrazowe te same media z drugiej. Nie zdziwiło nikogo, że pomimo tego, że w ostatnich miesiącach nie wystąpił w Polsce żaden pomór, epidemia, ani nawet lokalna zaraza, leków zaczyna brakować, a aptek jest coraz mniej? Pomiędzy jednym zjawiskiem (niedostępnością leków), a drugim (masowym upadaniem aptek) istnieje ścisły związek. Jaki? Odpowiedzi należy szukać w dalszej części tekstu.

Zdarza się tak, że pacjent krąży za jednym lekiem od apteki do apteki i nigdzie nie może go dostać. Szuka go na próżno. Leku najpewniej już dawno nie ma w kraju, albo został on skupiony w miejscu atrakcyjnym marketingowo (duże miasto lub większy ośrodek). A dlaczego się tak dzieje? Firma farmaceutyczna, wykorzystując mechanizm bezpośredniej dystrybucji sprzedaje go wprost aptece po znacznie niższej cenie. Zdarza się, że ta – skuszona perspektywą niezłego uzysku – odsprzedaje go z nie lada narzutem pominiętej hurtowni farmaceutycznej (przy czym ta nie zadowala się w tym miejscu opędzlowanym opakowaniem pastylek, tylko sprzedaż leku idzie tutaj w tysiącach sztuk). Wytworzony w ten sposób proceder „odwróconego łańcucha dystrybucji” jest niezgodny z polskim prawem farmaceutycznym (produkty lecznicze sprzedawane mogą być w aptece tylko pacjentom, a sprzedaż hurtowa zastrzeżona jest wyłącznie dla hurtowni; to dlatego cena jednego leku może różnić się nawet o 200% w różnych aptekach, co nie jest normalne przy zwyczajnym towarze, jakim jest np. śmietana – czy ktoś widział, aby śmietana w supermarkecie różniła się ceną od tej ze sklepu osiedlowego o więcej, niż 10%?). Kto by się jednak takim drobiazgiem przejmował?

Nadal jednak nie znamy odpowiedzi na pytanie, dlaczego hurtownia farmaceutyczna nie odsprzedaje dalej leków innym aptekom w kraju? Jak nietrudno zgadnąć, bardziej opłaca się jej sprzedać ten lek zagranicę (podwójny narzut sprawia, że taki specyfik już trochę kosztuje w kraju; wywóz dotyczy również leku zakupionego przez hurtownie bezpośrednio od producenta). Nie jest to regułą, ale zjawiskiem co najmniej masowym. Handel równoległy jest dopuszczalny w świetle prawa i korzystny dla pacjenta… tyle, że nie tego krajowego, gdyż dla niego leku może w kraju zwyczajnie zabraknąć. Zyskuje pacjent zagraniczny, mieszkaniec kraju do którego ten lek wywieziono. W ten sposób może go on kupić taniej. To chyba nie tajemnica, że np. polski lek trafiający na niemiecki rynek jest sporo tańszy, niż tamtejszy towar rodzimy.

Mechanizm ten ma jednak jeszcze jedno oblicze, według mnie dużo bardziej naganne. Mowa o zmowach cenowych i podziale rynku przez firmy i hurtownie farmaceutyczne. Miałem ostatnimi czasy możliwość przysłuchiwać się dyskusji aptekarzy indywidualnych, którzy jak mantrę powtarzali, że odmawia się im, bądź w sposób nieuzasadniony utrudnia, nabywania leków dla pacjentów. Motyw ten w zasadzie przejawiał się w każdym wystąpieniu. W całej Polsce, niezależnie od województwa i obszaru, producenci i hurtownicy stosują limity zaopatrzeniowe i wprowadzając bariery w zamówieniach (np. stosując wymóg uprzedniej rejestracji internetowej zamawiającego, bądź też warunek „weryfikacji ilościowej zamówienia”), uniemożliwiają zaopatrywanie się przez apteki w leki. Zabrzmi to już dużo bardziej poważnie, gdy przytoczę relację aptekarki, której kolejni dostawcy odmawiali lub utrudniali sprzedaż leku wykorzystywanego przez jej stałą pacjentkę w tzw. cyklu onkologicznym (zaznaczam, że nie wiem co to jest). Tutaj już nie jest śmiesznie, tutaj powinien interweniować prokurator.

Jak w takim chorym rozwiązaniu systemowym apteka ma nie upaść? Odcięta od źródła zaopatrzenia otrzymuje łatkę placówki, w której nie można dostać produktu leczniczego. Jako nieskuteczna, nie może przyciągać pacjentów; podany powyżej przykład unaocznia, że pacjenta narażonego na konsekwencje zdrowotne po prostu odciąga się od danej apteki. Z kolei uniemożliwienie jej zaopatrywania się i sprzedaży detalicznej w drogie leki (w tym: w leki refundowane) nie pozwala na generowanie zysku potrzebnego na konkurowanie. Działanie takie – to też nie powinno zaskakiwać zorientowanych – uderza najczęściej w aptekarzy indywidualnych. Na nasuwające się w tym miejscu samoczynnie pytanie, czy takie gospodarcze łajdactwo jest dopuszczalne prawnie, odpowiem zawczasu – nie!

Zapyta ktoś, cui bono; w czyim interesie kwitnie proceder, który na koniec uderzy przecież w samych pacjentów? Odpowiedź wydaje się być prosta. Ten rynkowy schemat służyć ma wyeliminowaniu konkurencji na rynku, a jednocześnie – wybudowaniu w to miejsce monopoli kilku graczy. Działanie to jest możliwe z paru powodów. Pierwszym z nich jest fakt, że w warunkach polskich nadzór farmaceutyczny nie przestrzega przepisów o niedopuszczalności jednoczesnego prowadzenia hurtowni farmaceutycznej i apteki ogólnodostępnej (łączenia takich działalności zakazuje art. 80 ust. 1 pkt. 3 i art. 99 ust. 3 pkt. 1 pr. farm.). Podmiot prowadzący jednocześnie hurtownie i aptekę może wykluczać inne apteki indywidualne z dostępu do atrakcyjnych cenowo leków (drogich, refundowanych specyfików) i zaopatrywać nimi powiązane ze sobą apteki. Są to najczęściej apteki rozwinięte w sieć, skoncentrowane w dużych skupiskach ludzkich. To tam właśnie najczęściej wędruje większość produktów leczniczych, a brakuje ich w pozostałych obszarach kraju. Nieprzestrzeganie rozłączenia tych dwóch rodzajów działalności gospodarczej wyostrza więc nieprawidłowości wynikające z mechanizmów bezpośredniej dystrybucji i łańcucha odwróconego.

W mojej ocenie powinno kogoś zastanowić, dlaczego w znamienitej większości krajów zachodniej Europy zdecydowano się wprowadzić demograficzne i geograficzne kryteria sytuowania aptek (które na pozór wyglądają bzdurnie), w ten sposób jednak, by każdy pacjent – niezależnie od miejsca zamieszkania – miał zapewniony dostęp do apteki, ale i do leku? Rozwiązania takiego nie wprowadzono przecież przez przypadek. Czy nie zdziwiło nikogo, że w takich np. Niemczech aptekę może prowadzić jedynie farmaceuta, działający w formie spółki jawnej (czyli spółki osobowej), bądź spółki cywilnej (z wyłączeniem spółek kapitałowych; w Niemczech nie ma polskich odpowiedników sieci aptecznych)? Kraje Europy Zachodniej po prostu przeszły już przez etap „wolnego rynku” w segmencie usług farmaceutycznych i po latach doświadczeń wiedzą, że sektor ten prawom tym nie podlega (patrz przykład powyżej: cena leku i cena śmietany). Powiem więcej, brak regulacji rynku farmaceutycznego powoduje narośnięcie na nim szeregu patologii, w lawinowym tempie skutkuje eliminowaniem z niego konkurencji i samoczynnym tworzeniem monopoli, a w rezultacie – brakiem dostępności leku dla zwykłego pacjenta?

Ale moment! Czy ja w tym miejscu odkryłem może Amerykę?

Pragnę jednak zwrócić uwagę na możliwą kolizję prowadzenia dystrybucji bezpośredniej z unijnymi regułami konkurencji. Jeżeli bowiem producent leku, zwłaszcza referencyjnego, w trakcie trwania jego ochrony patentowej wybiera schemat dystrybucji bezpośredniej, a jednocześnie dysponuje władzą rynkową pozwalającą mu na zachowania niezależne od konkurentów i kontrahentów, to może się okazać, że zacznie on nadużywać swojej pozycji dominującej poprzez narzucanie nadmiernych cen lub innych nieuczciwych warunków transakcji, co pozostaje w sprzeczności z art. 102 TFUE. Innymi słowy, producent najpierw tak ukształtuje schemat dystrybucji leków, by zapewnić sobie pełną kontrolę nad tym, komu i za czyim pośrednictwem rozprowadza produkty, a następnie zacznie wykorzystywać to, że apteki muszą określone farmaceutyki nabywać tylko od niego, i zaproponuje zawyżone ceny. Odmowa akceptacji tych cen przez aptekę będzie zaś równoznaczna z wyeliminowaniem jej ze sprzedaży danego produktu na rynku w kraju członkowskim” (patrz: „Stosowanie praktyk ograniczających konkurencję w sektorze farmaceutycznym na tle prawa UE”, biuletyn Prezesa UOKiK, Warszawa 2012, s. 97 – 98).

Kto by się spodziewał, że „dokarmianie” rynkowych monopolistów może doprowadzić do wyeliminowania z niego konkurencji i w konsekwencji – podwyższenie cen leków? Wybiegnijmy na chwilę w przyszłość. Czy nie jest prawdopodobną wizja, w której z danego lokalnego rynku aptekarskiego gdzieś w kraju całkowicie wyeliminowana zostanie konkurencja prywatnych aptekarzy i który w całości zostanie przejęty przez jedną sieć? Taka wizja wydaje się być realna. Upadające apteki bowiem, w większości przejmowane są właśnie przez duże sieci, bądź są po prostu zamykane. Sieci apteczne prowadzone się w większości przez ludzi spoza zawodu farmaceuty. Bardzo możliwe zatem, że dominująca na danym obszarze sieć np. odmówi podpisania umowy z NFZ na refundację leków we wszystkich prowadzonych przez siebie placówkach na danym rynku lokalnym. Dlaczego miałaby wiązać się umową, skoro nie musi obawiać się zachowania rynkowego konkurencji? W takiej projekcji bezradny pozostaje również minister zdrowia, który nie może za pomocą samorządu aptekarskiego wpływać przecież na niezależnych przedsiębiorców prowadzących „sieciówki” (nie podlegają oni w końcu pod aptekarski kodeks etyki zawodowej). A co wtedy dzieje się z pacjentem? Zyskuje on, czy może traci? Po lek refundowany nie pojedzie przecież do innego miasta, więc zmuszony będzie go wykupić za pełną odpłatnością w jedynej dostępnej aptece. Niemożliwe? Nie należy zadawać sobie pytanie, czy to nastąpi, ale raczej – kiedy?

To dlatego większość krajów zachodnich dzieli swój obszar na okręgi farmaceutyczne i zabrania prowadzenia aptek przez niefarmaceutów. To dlatego na zachodzie wprowadzono kryteria… a tak, już o tym pisałem.

Pamięta ktoś jeszcze na co powoływała się Konfederacja „Lewiatan” w październiku 2013r., gdy skarżyła do Komisji Europejskiej polski zakaz reklamy aptek? Na naruszenie zasad konkurencji na rynku i unijnej swobody przedsiębiorczości (sic!). Jej przedstawiciele kłamliwie przekonywali wówczas, że to przez zakaz reklamy aptek placówki te upadają (no pewnie, że tak! typowy aptekarz nie martwi się przecież tym, że nie ma leku na stanie, tylko faktem, że nie może wypuścić broszurki reklamowej, co nie?). Nie jest tajemnicą, że skarga „Lewiatana” wystosowana była w interesie m.in. dużych sieci aptecznych i producentów, dla których reklama apteki było prostym narzędziem na zarobienie dużych pieniędzy kosztem życia, zdrowia, a na pewno portfela pacjentów. A tutaj okazuje się, że model dystrybucji bezpośredniej może naruszać prawo unijne, może eliminować z niego konkurencję (co za odkrycie!), powodować wzrost cen leków, alienować całe rzeszy pacjentów od leków itd. W ogóle, może okazać się, że wiele polskich rozwiązań w sektorze farmaceutycznym może być niezgodnych z unijnymi swobodami, ale akurat nie zakaz reklamy aptek. Dlaczego nie grzmicie, panowie z „Lewiatana”? Gdzie jest dzisiaj prof. Sadowski i jego stroskane Centrum im. Adama Smitha? Dlaczego nie słyszę gęgania różnych „ekspertów”, „głównych specjalistów”, „analityków”, „profesorów – specjalistów w zakresie prawa unijnego”?!

To wszystko jest niczym innym, jak tylko prostą konsekwencją lekceważenia prawa. Kropla drąży skałę. Jeżeli nie powstrzymuje się apteki sieciowej przed wprowadzeniem na rynek większej liczby aptek, niż stanowi o tym ustawowy próg antykoncentracyjny; nie sankcjonuje się zakazu jednoczesnego prowadzenia hurtowni i apteki; nie ściga reklamy aptek, to po cóż rozzuchwalony takim bezprawiem decydent miały ograniczać się i nie prowadzić zakazanej w świetle prawa dystrybucji bezpośredniej, czy stosować zmowy cenowej, porozumienia o podziale rynku, czy dyskryminację w dostawie leków dla indywidualnych aptekarze? No po co?

Mądralińskim ekspertom od gospodarczego liberalizmu warto jedynie przypomnieć, że ostoją wolnego rynku nie jest zewnętrzna wolność dla prowadzenia działalności gospodarczej na swoich zasadach, tylko wewnętrzne ograniczenia, wynikające z poszanowania litery i ducha prawa. Na nic zdaje się najbardziej nawet liberalny model gospodarki, jeżeli nie funkcjonuje on w państwie i społeczeństwie, w którym egzekwuje się i szanuje ustanowione normy prawne. W przeciwnym wypadku konkurowanie na takim rynku nie odbywać się będzie na sprawiedliwych zasadach, tylko reguły wyznaczać będzie prawo pięści. To z kolei wprost prowadzi do kartelizacji. Naprawdę, pytaniem retorycznym jest, czy rynek zmonopolizowany jest bardziej przyjazny dla pacjenta, niż rynek rozdrobniony? Głupio, że to abecadło gospodarki wolnorynkowej trzeba przypominać dzisiaj naczelnym piewcom liberalizmu gospodarczego III RP.

I na koniec, coś na pocieszenie. Stosowanie zmów cenowych, nieuzasadniona odmowa sprzedaży towaru (leku), stosowanie porozumień co do podziału rynku zbytu i zakupu, dyskryminacja w dostępie do towaru (leku) są na gruncie polskiego prawa niedozwolone. Praktyki takie składają się na zbiorczą nazwę „porozumień ograniczających konkurencję” oraz „praktyk naruszających zbiorowe interesy konsumentów”. Zabrania ich stosowania ustawa o ochronie konkurencji i konsumentów w art. 6 (por. zwłaszcza ust. 1 pkt. 3, 4 i 6 tego przepisu). Działania takie są również niedopuszczalne na gruncie ustawy o zwalczaniu nieuczciwej konkurencji, gdyż stanowią one czyny nieuczciwej konkurencji (por. art. 15 ust. 1 pkt. 2, 3 i 5, art. 15 ust. 2 pkt. 1 tej ustawy). A czyny nieuczciwej konkurencji stanowią jednocześnie praktyki naruszające zbiorowe interesy konsumentów (art. 24 ust. 2 pkt. 3 ustawy o ochronie konkurencji i konsumentów). Zbiorczo, jako szkodliwe dla rynku, wszystkie te działania są z urzędu ścigane przez Prezesa UOKiK. Stanowią bowiem poważne naruszenie gospodarcze i jako takie wypaczają wolny rynek. Jeżeli zatem padłeś ofiarą takich praktyk, po prostu udokumentuj je (nagraj rozmowę z przedstawicielem producenta leku lub hurtowni farmaceutycznej, zażądaj pisemnej odmowy sprzedaży leków w zamówionej ilości, bądź pisemnych wyjaśnień co do stosowanych utrudnień) i zgłoś. To śmieszne, ale w warunkach „liberalizmu po polsku” to państwowy urząd ochrony konkurencji i konsumentów musi bronić wolnego rynku. Również przed jego rodzimymi ekspertami.

Sed3ak Pro
O mnie Sed3ak Pro

"Demokracja nie może być bez Prawa. Demokracja parlamentarna, państwo praworządne - Królestwo Prawa - to kamienie węgielne, bez których nie może ostać się normalny pomyślny rozwój państwa i narodu. Nie ma bowiem nowoczesnego państwa, państwa instytucji i opinii publicznej, nie opartego na Prawie." Stanisław Posner

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości