Niczego takiego miało nie być.
Dostawała przecież regularnie zastrzyk, podróżowała z nami, wygodnie i grzecznie śpiąc na dywaniku w samochodzie i delektowała pieszczoty każdego, kto brał ją na kolana.
Ale lubiła też pójść sobie do lasu, wtedy bywała godzinami nieobecna, a rano z pretensjami zjawiała się na swoje śniadanie.
Czyli wszystko było w porządku. Tylko na początku lipca zaczęła być niecierpliwa i oczekiwanie na jedzenie skracała sobie drapaniem drzwi.
Myszy nie łowi, czy co, że taka głodna?
I zaczęła tyć.
Na początku sierpnia było już jasne, że będziemy mieli kocięta. Wnuczka zdecydowała, że konieczna jest wizyta u lekarza.
Ten sam, który robił jej zastrzyki, zbadał i oznajmił z zadowoleniem, że chyba będą ....trzy!
Wnuczka zachwycona, lekarz także, to miałam zapytać, czy zastrzyk był "przeterminowany"?
Przygotowaliśmy jej piękne miejsce z poduszkami...
Zupełnie nie wykazywała zainteresowania nowym legowiskiem. 23 sierpnia zniknęła na cały dzień.
A w niedzielę, 24. pojawiła się na tarasie, szczupła i głooooodna!
Zjadła podwójną porcję, obeszła dookoła stół i krzesła, ( wszystko było nakryte pokrowcem), i nagle wskoczyła na krzesło, jakby chciała się schować.
Dobra, ale gdzie te trzy małe?
Zajrzałam pod pokrowiec..
A tu, na poduszce wyściełającej krzesło, leżą cztery maluszki i dumna mama.
Zniosłam je do przygotowanego legowiska, mieszkają tam do dziś.
Kotka wychodzi stamtąd przez okienko do ogrodu, nie lubi bowiem kuwety. Tak też widocznie wyniosła czwarte kocię. Było chore i nie potrafiło ssać.
Trzy pozostałe kocięta rosną, rozglądają się, ciekawe świata, a kotka sprawdza się jako mama.
I bez obaw. Na wsi ( udajemy tylko dzielnicę miasta!) zawsze znajdą się chętni, by któreś z kociąt zabrać.
Ale na to jeszcze nie czas.
Tak wygląda nasz urlop. A miał być Bałtyk.
Inne tematy w dziale Rozmaitości