Wielkim nieszczęściem Polski jest to, że w ciągu ostatnich dekad wykształciła się potężna, doskonale zorganizowaną grupa polityczna, medialną i celebrycka, dla której interes własnego państwa jest zawsze na drugim – a często na ostatnim – miejscu. W każdym konflikcie między Polską a siłami zewnętrznymi tą grupa instynktownie, niemal automatycznie staje po stronie obcych.
Nie jest to przypadek ani seria niefortunnych zbiegów okoliczności – to trwały, ideologiczny wzorzec zachowania, zakorzeniony w postkolonialnej mentalności, kompleksach wobec Zachodu i materialnych powiązaniach z zagranicznymi centrami wpływu. Ta postawa nie tylko osłabia suwerenność Polski, ale także podważa zaufanie społeczne do instytucji, prowadząc do wewnętrznej polaryzacji i gospodarczego uzależnienia.
Zjawisko to nie narodziło się w próżni. Jak zauważają historycy i publicyści, korzenie sięgają początków III Rzeczpospolitej, kiedy to elity solidarnościowe, zamiast budować silne państwo narodowe, przyjęły model neokolonialny – Polska jako montownią dla zachodnich koncernów, rynek zbytu i bufor geopolityczny. W latach 90. prywatyzacja majątku narodowego odbywała się często pod dyktando zagranicznych doradców, co doprowadziło do utraty kontroli nad kluczowymi sektorami gospodarki. Dzisiejsze elity, wywodzące się z tego okresu, zinternalizowały narrację, że "wszystko co zagraniczne jest lepsze". Przykładem jest bagatelizowanie patriotyzmu gospodarczego jako "faszyzmu" czy "izolacjonizmu", co pozwoliło na penetrację polskiego rynku przez obce podmioty. Jak pisze Albert Świdziński w analizie z początku 2025 roku, każda próba uniezależnienia się od tego modelu generuje napięcia, bo narusza interesy elit, które bronią status quo jak niepodległości.
W kontekście historycznym, podobną dynamikę obserwujemy w relacjach z Rosją. Jeszcze przed 2022 rokiem, część elit – w tym lewicowych i liberalnych – krytykowała "rusofobię" polskiego rządu, domagając się "dialogu" z Kremlem. Media kontrolowane jak TVN,Onet czy Polsat oskarżały polskich polityków o ingerencję w sprawy Ukrainy.
Dziś ta sama grupa płynnie przeszła na pozycje bezkrytycznego wsparcia Kijowa, ignorując polskie straty w handlu zbożem czy kwestiach migracyjnych. To nie patriotyzm, a konformizm wobec aktualnej narracji Brukseli.
Gdy Polska spiera się z Niemcami o reparacje wojenne, Nord Stream czy wpływy w UE – ta grupa natychmiast oskarża opozycję o „izolacjonizm” i „prowokowanie Berlina”. Przypomnijmy sprawę Nord Stream: polski sąd odmówił wydania Niemcom Wołodymyra Z., podejrzanego o wysadzenie gazociągu, argumentując, że to bohater narodowy Polski i Ukrainy.
Tymczasem część elit medialnych bagatelizuje niemieckie interesy energetyczne z Rosją, promując narrację o "europejskiej solidarności", która w praktyce oznacza podporządkowanie Polski berlińskim dyrektywom. W relacjach z Unią Europejską zjawisko jest jeszcze bardziej widoczne. Bruksela naciska na zmiany w sądownictwie, postrzegane jako ingerencja w suwerenność – a elity krzyczą: „musimy się podporządkować, bo inaczej stracimy fundusze”.
To nie obrona praworządności, a kapitulacja wobec mechanizmów uzależnienia finansowego.
Granty z zagranicznych fundacji, stanowiska w instytucjach UE – to nagrody za lojalność. Ukraina to kolejny front. Wsparcie dla Kijowa jest słuszne geopolitycznie, ale jednostronne ustępstwa – w handlu czy kwestiach historycznych – budzą kontrowersje. Elity pomijają polskie straty, krzycząc o „moralnym obowiązku”.
To postawa, którą w innych krajach nazywa się wprost: defetyzmem, kosmopolityzmem antynarodowym, a w skrajnych przypadkach – zdradą interesu narodowego.
Najgorsze jest to, że zamiast spotkać się z ostracyzmem społecznym i politycznym, te postawy są nagradzane: wysokimi stanowiskami w instytucjach UE, grantami z zagranicznych fundacji, czołowymi miejscami w mediach głównego nurtu, zaproszeniami na prestiżowe konferencję w Davos czy Monachium.
Osoby otwarcie krytykujące Polskę za granicą stają się bohaterami salonów, podczas gdy patrioci broniący suwerenności bywają piętnowani jako „nacjonaliści” czy „populiści”. Taka sytuacja jest nie do utrzymania na dłuższą metę. Państwo, w którym znacząca część elit traktuje własny kraj jako przeszkodę w realizacji globalistycznych wizji, skazane jest na osłabienie, uzależnienie i w ostateczności – utratę realnej niepodległości. Historia uczy, że narody, które nie potrafiły rozliczyć się z wewnętrzną piątą kolumną, płaciły za to najwyższą cenę – od rozbiorów po współczesne konflikty hybrydowe.Czas nazwać rzeczy po imieniu i przestać udawać, że to jedynie „różne wizję Polski”.
To nie wizję – to wybór między lojalnością wobec własnego narodu a służbą obcym interesom. I ten wybór powinien mieć konsekwencje: od ujawniania konfliktów interesów, przez edukację patriotyczną, po prawne mechanizmy (np. art. 130 KK o zdradzie stanu). Tylko poprzez promowanie elit prawdziwie narodowych – opartych na dorobku, odpowiedzialności i suwerenności – Polska może odzyskać siłę. Inaczej pozostaniemy peryferiami, gdzie decydenci jedzą z obcych misek, a naród płaci rachunek.

Inne tematy w dziale Polityka