Siedlecka Siedlecka
889
BLOG

Joanna Siedlecka, "Czarny ptasior" – odcinek IV

Siedlecka Siedlecka Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 2

 

 

 

Oni tymczasem wstawali dość późno, po śniadaniu podanym przez panią Lipińską czytali gazety, czekali na pocztę z Łodzi. A potem – eleganccy, szykowni, on wygolony, ona zawsze wyperfumowana – brali Jerzyka za rękę i wychodzili. Wracali dopiero pod wieczór, rozmawiając z synem niczym z dorosłym.

 

*

 

Pan Jan Lipiński nazywany był przez polskich kolegów „żydowskim wujkiem”. I faktycznie – jak mówili – „szprechał po żydowsku”; wychował się przecież wśród Żydów, spędził wśród nich dzieciństwo, wczesną młodość. Bardzo ich lubił – sprawiedliwi, solidni, „zarobni”, co bardzo mu imponowało. Więc chociaż jego brat Tadeusz kończył wyższe studia, on sam nie chciał się uczyć, wolał handlować z kolegami z podwórka czym się dało – papierosami, gęstymi grzebieniami na wszy, króliczymi skórkami sprowadzanymi ze wsi.

Zawsze był zatem zorientowany, co się na podwórku dzieje, i dobrze pamięta, jak młodsi cieszyli się, że przybył jeszcze jeden chłopak – Jurek Lewinkopf. Nieraz go do różnych zabaw namawiali, zagadywali, zawsze jednak zdecydowanie, z wyższością odmawiał, odganiał się od nich z pogardą. Mówił, że nie bawi się z Żydami, jest bowiem Polakiem – Jurkiem Kosińskim!

Śmiali się oczywiście i nie wierzyli – nazywał się przecież Lewinkopf, mieszkał na Zamkowej, wystarczyło zresztą na niego spojrzeć, nie mówiąc już o jego matce! Mimo to powtarzał nieustannie, że jest Polakiem – Kosińskim! Żeby to udowodnić, pokazywał wiszący na szyi medalik, recytował poprawną polszczyzną cały pacierz. Nie tylko „Ojcze nasz”, ale i „Zdrowaś Mario”, i „Wierzę w Boga”!

Zupełnie ich tym zatykał, patrzyli na niego ze wściekłością i z podziwem. Większość z nich mówiła po polsku bardzo źle – niegramatycznie, z akcentem. I z wyjątkiem oczywiście Jasia Lipińskiego, jedynego na podwórku Polaka, nie umiała pacierza, bo i skąd?

Zaczepili go kiedyś na podwórku, zachęcali do zabawy, gdy szedł akurat z matką, która wcale go od nich nie odciągała, niczego nie zabraniała, powiedziała tylko łagodnie: „Jerzyku, pamiętaj o akcencie!”. Przypominała mu więc, że bawiąc się z nimi, może się go nabawić… Nie musiała zresztą przekonywać – nie miał wcale zamiaru się do nich przyłączać.

Jesienią i zimą podwórkowe życie przenosiło się na korytarz, codziennie przez panią Lipińską sprzątany, pucowany, tak jak i cała kamienica. Pękał wprost w szwach od dzieciarni, która szalała, zjeżdżała po poręczy schodów. Byli wszyscy, z wyjątkiem Jurka Lewinkopfa, który nigdy nawet do nich nie wyjrzał, choć słyszał przecież przez drzwi ich wrzaski. Trzeba przyznać, miał charakterek – był przecież dzieckiem, ciągnęło go na pewno do zabaw, rówieśników, nigdy jednak się do nich nie przyłączył, nie urwał rodzicom, choć prawdę powiedziawszy, chłopcy z „lepszych” rodzin rzadko kiedy bawili się z podwórkową hałastrą.

Żeby mu dokuczyć, zrobić na złość, przezywali go więc „Joskiem”.

„Josek, chodź do nas” – wołali, co oczywiście jeszcze bardziej go rozwścieczało, doprowadzało do szału. Powtarzał, że jest Jurkiem, Jurkiem Kosińskim, ale nie wierzyli. Na Zamkowej 8 nie było Żydów o polskich imionach. Był Abram, Lejzor, Chaim, Fajwełe, ale Jurek? Myśleli po prostu, że może się „przechrzcił”, „przepisał”, jak mówiono, co się przecież wśród Żydów zdarzało, i to właśnie tych wykształconych, bogatszych. Niby więc przechrztą oraz maminsynkiem pogardzali, przezywali „Joskiem”, ale w sumie trochę mu zazdrościli – był jednak kimś lepszym.

Nie próbował nawet któremuś z nich podskoczyć, dokuczał natomiast młodszym. Przyłożył kilka razy, oczywiście za „Joska”, małemu Bermanowi, a także swojej rówieśnicy i najbliższej sąsiadce – Rebece Blusztajn. A gdy – mimo to – wyciągnęła go kiedyś na korytarz, kopnął ją, opluł, nawymyślał od Żydowic, tak że dała mu w końcu spokój.

Państwo Lipińscy – jak pamiętają ich dzieci – komentowali, rzecz jasna, między sobą jego zachowanie. Uważali, że się „wyrodził” – rodzice przecież tacy kulturalni, sympatyczni! Winili za to ich wiek: Kosińska miała już srebrne nitki we włosach, Kosiński – łysinę, brzuszek. Jak na tamte czasy byli zbyt starzy, by mieć kilkuletniego zaledwie syna.

Choć mieszkało się z nimi bez problemów. Uprzedzająco grzeczni, czarujący, szczególnie on – spokojny, dobroduszny. Interesował się bardzo polityką i wieczorem zagadywał zawsze pana Lipińskiego, który prowadził zakład stolarski, co słychać w mieście, co mówią ludzie… Był bardzo uczynny – gdy pani Lipińska nie mogła dostać mydła, zaproponował, że sam je wyprodukuje z tłuszczu – świetnie się na tym znał, miał przed wojną fabrykę chemiczną. Ale pani Lipińska jakoś jeszcze mydło kupiła, kłopoty z zaopatrzeniem dopiero się zaczynały.

Najstarsza z córek państwa Lipińskich, Zofia Rogowska, wówczas już zamężna, mieszkała w pobliskim Międzygórzu, gdzie jej mąż był administratorem majątku. Przyjeżdżała z nim czasem do Sandomierza, do rodziców, poznała nawet Lewinkopfów, którzy pytali potem gospodarzy, czy nie dałoby się u ich córki zamieszkać – idą dla Żydów ciężkie czasy, chcieliby przenieść się na prowincję, z dala od ludzi, bo Zamkowa to centrum, za bardzo na widoku. Naprawdę dobrze i z góry zapłacą, nie zrobią kłopotu.

Ale szwagier Rogowski – wspomina Tadeusz Lipiński – zbyt mało ich znał. Nie mógł też decydować, nie był przecież właścicielem, tylko administratorem, i bał się stracić posadę, tym bardziej że miał małe dzieci. Co więcej, nie było to wcale zaciszne miejsce, a wręcz przeciwnie – wyjątkowo dużo ludzi: pracowników, mieszkańców.

Myślano po prostu, że szukają sobie kolejnego, spokojniejszego adresu, nie mogą siedzieć wiecznie kątem u Lipińskich. Nie przypuszczano, że myślą już może o ucieczce, kryjówce. Okupacja dopiero się zaczęła i nikt – przynajmniej wśród mieszkańców Zamkowej 8 – nie przeczuwał zbliżającego się Holocaustu, nie zdawał sobie sprawy z tego, co się stało. A niektórzy z nich mówili nawet Polakom z satysfakcją: „Wasze minęło!”.

Pan Tadeusz Lipiński pamięta, gdy zatrzymano go kiedyś za przekroczenie godziny policyjnej. Na Gestapo tłumaczami byli Żydzi – członkowie Judenratu.

Cóż zresztą mówić o mieszkańcach Zamkowej, którzy żyli nadal jakby nigdy nic, skoro wydawałoby się, kuci na cztery nogi pośrednicy mieszkaniowi z rynku, „faktory”, jak się tu na nich mówiło, dosłownie kilka miesięcy przed utworzeniem getta chcieli jeszcze kupować od państwa Lipińskich dom, dawali grube pieniądze, ci jednak nawet nie słuchali, choć wkrótce musieli go opuścić, tułać się po ludziach. Na Zamkowej i ulicach sąsiednich – Żydowskiej, Joselewicza – rzeczywiście już tworzono getto.

 

 

Na następny odcinek zapraszamy jutro o o godzinie 17.30. Książka jest już dostępna w sprzedaży.

Siedlecka
O mnie Siedlecka

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura