Wczoraj byłem na obiedzie u Przyjaciół. Pan domu jest abstynentem, ale posiada prawie zawsze stosowne zapasy, na które składają się tzw. wyrazy wdzięczności i uznania jego klientów.
Już na początku wizyty, ogłosił dobrą nowinę: Znowu mam whisky. Poprzednią zamordowaliśmy z jego Małżonką w czasie świąt. I uraczył mnie historią pojawienia się nowej flaszki.
W kamienicy, którą zamieszkuje pracowała w okresie kwarantanny dwuosobowa ekipa jakiejś tam kablówki. Byli to prawdopodobnie nieetatowi, zewnętrzni pracownicy, wynajęci do wykonania konkretnych robót. W trudnych czasach social distance mieli kłopoty już z dostaniem się na teren budynku, nie mówiąc o uzyskaniu kluczy do piwnicy, gdzie prowadzili prace. Krótko mówiąc, łatwo nie mieli.
Mój Przyjaciel – sam z branży budowlanej – rozumiał ich problem i wpuszczał ich „na budynek”, kluczy do piwnicy nie skąpiąc. Gdy był w pracy, czynili to inni, obecni akurat domownicy.
Po ukończeniu zleconych prac panowie monterzy pojawili się pod jego drzwiami z podziękowaniami i… butelką whisky! Nie była to, co prawda, jakaś wyrafinowana single malt, ale flaszka niezbyt drogiej, popularnej i w pełni oryginalnej cieczy pochodzenia szkockiego.
Opowieść Przyjaciela mną wstrząsnęła! Podczas gdy prawie wszyscy wokół biadolą nad straszliwymi skutkami zarazy dla relacji społecznych, okazuje się że niekiedy morowe powietrze przynosi nieoczekiwanie pozytywne efekty.
Oczywiście, uczciwszy gościnnych Przyjaciół pierwszym toastem, drugim nie omieszkałem uczcić Panów Monterów.
Inne tematy w dziale Rozmaitości