Kenny McCormick Kenny McCormick
1110
BLOG

Z życia WSS4

Kenny McCormick Kenny McCormick Rozmaitości Obserwuj notkę 2

Wczoraj na Facebooku odezwał się do mnie Mariusz (jedyny oficjalny fan niniejszego bloga), zaniepokojony pierwszym zdaniem poprzedniej notki. Och, sporo się wydarzyło w ostatnim czasie w moim życiu, dosłownie huragan, jednakże niezwykle pozytywny w swoich efektach - wręcz trudno mi znaleźć cokolwiek negatywnego.

Zmiany są dobre, to nie ulega wątpliwości. Ale nie zawsze od razu to można dostrzec, bo w sumie te zmiany miały bardzo złe początki, ale w końcu nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło.

Jak już wiedzą stali czytelnicy mojego bloga, dotychczas pracowałem w dużym szpitalu na Śląsku. Praca tam od pewnego czasu nie była dla mnie satysfakcjonująca, mniej więcej od czasu, gdy organ założycielski zainstalował nam zamiast dyrekcji aktorów udających managerów. Podobno w odwecie za strajk, którego dopuściła się załoga protestująca przeciwko zwolnieniu poprzedniego dyrektora. Pewnie w trosce o to by załoga nie przywiązała się do kolejnego dyrektora, wybrano najmniej kompetentną osobę.  Zainteresowanym polecam lekturę komentarzy pod artykułem.

Nie do końca jest dla mnie jasne, czy wszyscy czterej dyrektorzy tylko udają fachowców, czy też może dyrektor naczelna celowo źle zarządza, żeby doprowadzić do likwidacji lub też przekształcenia zakładu, jednak jedno nie ulega wątpliwości - bez względu na to co deklaruje, do tego właśnie zmierza. 

Ale wracając do wydarzeń, które chciałem opisać, a które naświetlą moje dylematy w zakresie oceny sposobu i celu zarządzania przez "aktorów". Na początku grudnia otrzymaliśmy informację, że przyznana nam została dotacja z UE o którą wnioskowaliśmy (w dwójkę - z kierownikiem Działu Inwestycji), o wartości 7,5 mln PLN. Ponieważ udało się nam osiągnąć w ramach godzin pracy to w co inne jednostki inwestowały nawet kilkaset tysięcy, nie osiągając zamierzonego rezultatu, mój kolega był niezwykle usatysfakcjonowany. Ja oczywiście pesymistycznie odnosiłem się do pozytywnego wpływu tej informacji na nasz wizerunek w oczach dyrekcji, która ewidentnie dyskryminuje, żeby nie powiedzieć prześladuje, pracowników którzy mają efekty swojej pracy, przejawiają inicjatywę, lub też są ogólnie lubiani. 

Zażartowałem nawet, że pewnie zostaniemy ukarani. Niewiele się myliłem w tej kwestii. Kilka dni później otrzymałem karę porządkową - upomnienie, za "wysłanie dokumentów bez zgody dyrektora". Kara odnosiła się do incydentu który miał kilka dni wcześniej, mianowicie polecono mi oszacować pewien koszt i przekazać wyniki moich szacunków pracownicy urzędu marszałkowskiego - zbierającej dane do ankiety. Otrzymałem polecenie załatwienia tego gdy tylko będę gotowy, jednakże wiedząc więc jaka jest nagonka na autentycznie pracujących, w przeciwieńśtwie do pozorujących pracę, zadzwoniłem do pracownicy UM z zapytaniem, czy dane są bardzo pilnie potrzebne, gdyż nie ma właśnie żadnego z moich przełożonych, którzy mogliby je "zatwierdzić". Odpowiedziała, że chce dane w takiej formie w jakiej je opracowałem, bez podpisu dyrektora, więc wysłałem je na jej prośbę. Pół godziny później przekazałem informację o tym co zostało wysłane dyrektorowi.

Byłem niestety na tyle lekkomyślny, że nie zamknąłem za sobą drzwi i to co przekazywałem dyrektorowi usłyszała sekretarka. Najwidoczniej miała polecenie donosić o wszelkich moich przewinieniach, ponieważ gdy usłyszała, że coś wysłałem, a dopiero później to zgłaszam dyrektorowi, poczuła gorączkę sukcesu i bezzwłocznie pobiegła zameldować to swojemu dowódcy. Do sukcesu zabrakło myślenia, bo nie należałem do idealnych pracowników [tzn. bezkrytycznie i bezmyślnie stosującym się do wszelakich regulaminów tworzonych przez różnych osobników o niespełnionej potrzebie kontroli] i łatwo było mnie złapać na jakimś prawdziwym przewinieniu. Ale żeby myśleć, najpierw trzeba żyć i czuć, tak myślę.

W ciągu tygodnia złożyłem na ręce dyrekcji odwołanie od kary upomnienia, po czym otrzymałem karę nagany za błąd na dokumencie, który został podpisany zarówno przez dyrektora ekonomicznego, jak i dyrektor naczelną. Błąd nie mający większego znaczenia, gdyż został popełniony na danych, które były swego rodzaju ułatwieniem interpretacji danych merytorycznych. Nie zauważyli go podpisujący dokument (bo to przecież aktorzy), ale zauważył go ich przełożony. Na szczęście dla mnie, najważniejsze dokumenty nie były przeze mnie podpisywane, prawdopodobnie dlatego, żeby nie dodawały mi poczucia ważności czy coś takiego. Kto tam pojmie ścieżki rozumowania portali organicznych.

Od nagany również się odwołałem, obydwa odwołania zostały przez dyrekcję odrzucone.

Mówiąc szczerze, to takie kary mi zwisają i powiewają, nie bałem się ani tego, że mogę zostać dyscyplinarnie zwolniony, ani nie przeszkadzały mi one, szczególnie gdy pomyślałem kto mi ich udzielił, uznałem je za swego rodzaju wyróżnienie. Ale miałem inną motywację - w ciągu pół roku dyrekcja dała więcej takich kar niż wszystkie pozostałe dyrekcje w historii szpitala razem wzięte. Ludzie byli celowo zastraszani i mimo że mogli się odwoływać, przyjmowali kary bez protestu drżąc o swoją posadę. Nie rozumieją, że ulegając psychopatom dają im nad sobą włądzę, a jednocześnie pozwalają by mogli oni bez przeszkód niszczyć ich miejsce pracy.

Fakt, że dyrektorka jest psychopatą dotarł do mnie dopiero gdy skomentowała odejście koleżanki z mojego działu słowami "szczury pierwsze opuszczają tonący okręt", pomijając milczeniem dwa istotne fakty, mianowicie, że sama jest winna tonięcia okrętu, a także, że przez półtorej roku traktowała tą osobę jak szkodnika, pomimo że należała ona do nielicznych osób traktujących bardzo poważnie swoje obowiązki i będąca tak naprawdę niezastąpiona. Jedynym jej przewinieniem był fakt, że była powszechnie lubiana. Co nie podobało się przede wszystkim głównej księgowej. To wydaje się głównym powodem nękania przez dwie sfrustrowane kobiety bawiące się w zarządzanie.

Ale co tam, ulubionym powiedzeniem dyrekcji jest "nie ma niezastąpionych pracowników". Chociaż życie dowiodło, że bardziej prawdziwe jest hasło "nie ma niezastąpionych pracodawców".

Wracając do kar które nałożyła na mnie dyrekcja, odwołałem się od nich w sądzie pracy. Dyrekcja wytoczyła wobec mnie najcięższe działa, tzn. jako świadków powołano dwóch z trzech dyrektorów, mojego bezpośredniego przełożonego, zeznawała również dyrektor naczelna, która przybyła w towarzystwie mecenasa.

Ja ze swej strony powołałem byłą panią audytor, która również nie była skłonna zaakceptować draństw których dopuszcza się dyrekcja i z radością przyjęła propozycję zeznawania w mojej obronie. Jak się później okazało, nie było to konieczne. Wszyscy tak naprawdę zeznawali na moją korzyść. Pierwszy dyrektor, pardon, aktor od spraw technicznych nie potrafił się zmusić do kłamstw przed sądem, więc z dobrotliwą szczerością potwierdził moją wersję wydarzeń w której wskazywałem na uchybienia formalne przy wręczaniu kary nagany. Drugi aktor, ten od spraw ekonomicznych bezczelnie kłamał, przez co jego zeznania były w sprzeczności z innymi zeznaniami, co w zasadzie również działało na moją korzyść. Do tego stopnia zdenerwował tym sędzinę, że kilka razy pytała go dlaczego to ja dostałem karę, a nie ktoś kto podpisał się na dokumencie. Usłyszała, że podpis dyrektora jest reprezentacyjny, ale odpowiedzialność moja ;].

Później zeznawał mój kierownik, w zasadzie nijak nie świadczył przeciwko mnie, jedynie odpowiadał w mniej lub jeszcze mniej bezpośredni sposób na zadawane pytania. W końcu życie to nie bajka, trzeba wykonywać polecenia przełożonych, tym bardziej, że w scenariuszu nie były pewnie do końca sprecyzowane, pozostawiając pewną swobodę.

Ostatnia zeznawała dyrektor naczelna, która mówiła zasdniczo nie na temat i daleko od prawdy. Dowiedziałem się, że plan finansowy za który dostałem naganę był sporządzany przez nią osobiście w towarzystwie głównej księgowej, a ja tylko miałem przeliczyć to w czym się pomyliłem [nie mogłem się odezwać, chociaż na jezyk cisnęło się pytanie, że skoro tak było, to dlaczego nie przekazała mi tych ustaleń, a ja musiałem robić wszystko od zera]. Zresztą główna księgowa to największy żart tego szpitala - ale działa jak swoisty papierek lakmusowy - każdy nowy dyrektor doceniający jej kompetencję jest po prostu niewyobrażalnym ignorantem - na szczęście dopiero jeden, a raczej jedna się taka zdarzyła. Poza tym dowiedziałęm się, że przyczyną mojej degradacji ze stanowiska kierowniczego (połączonej z podwyższeniem wynagrodzenia - przy awansie kadrowiec wywinął mi żart żebym się za bardzo nie cieszył, dzięki czemu wcale mi nie zależało na tym stanowisku), były popełniane przeze mnie błędy, chociaż wcześniej myślałem, że powodem tym był mój protest przeciwko spędzaniu kilku godzin dziennie na bezowocnych pozerskich naradach w gabinecie pani dyrektor, przez co brakowało mi czasu na prawdziwą pracę. Przyznam, że może trochę nakrzyczałem na panią dyrektor, gdy zaczęła mi tłumaczyć sztukę pozerstwa, jakby byla przekonana, że każda osoba na kierowniczym stanowisku powinna przede wszystkim udawać, a nie pracować.

W dniu 21.05.2012 sąd pracy wydał wyrok uchylający nałożone na mnie kary porządkowe. 

Wyrok był dla mnie oczywiście bardzo przyjemny, chociaż trudno było mi wyobrazić sobie inne rozwiązanie. Jednak największą przyjemnością było ponad trzygodzinne przesłuchanie podczas któego dyrekcja skompromitowała się tak bardzo, że wcześniej nie śmiałem nawet marzyć o takim sukcesie. Powiem więcej, zaczęło mi być ich żal. Chociaż to błąd w odniesieniu do pewnego gatunku ludzi.

Jaki morał z tej historii? Taki mianowicie, że należy robić to co słuszne, nie poddawać się naciskom, nie poddawać się głupocie. Może w danej chwili jest to trudniejsze, ale nie ma innej drogi, bo alternatywą jest zastraszenie lub pogarda dla siebie, a co gorsza, upodobnienie się do ludzi-aktorów i zatracenie własnego samokrytycyzmu.

A główną "nagrodą" dla dyrekcji był fakt, że 10-go maja otrzymałem bardzo atrakcyjną propozycję pracy, z której niezwłocznie skorzystałem i już 14-go pracowałem w dużej spółce giełdowej w Biurze nadzoru właścicielskiego, po czym 15-go maja otrzymałem propozycję pracy wymarzonej dla mnie, o którą ubiegałem się już od ponad miesiąca i straciłem w ogóle nadzieję na jej otrzymanie, tzn. analityka danych w że tak powiem rekreacyjnej branży gospodarki. Zacząłem pracować w niej od poniedziałku, a dzisiaj już odwiedziłem Pragę by poznać współpracowników z centrali. Najlepsze jest to, że mój nowy przełożony całkiem nieźle orientuje się w zagadnieniach, które omawiam na swoim blogu, przez co - by się dogadać - nie muszę tracić energii na udowadnianie, że słoń to słoń. Od razu można przechodzić do rzeczy.

I czuję się jak gdybym z koszmaru trafił do bajki, a historie ze szpitala przydadzą się żeby zszokować nowych znajomych.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości