Dwa lata temu podróżowalem z małżonką moją Zofią z Salamanki do La Manchy. Biały Qashquai pędził jak oszalały myśląc - jak sądzę - o bliskim spotkaniu z Rosynantem. Pogoda była fatalna, wiał porywisty zimny wiatr, z ciężkich burych chmur co chwila zacinał deszcz. Typowa pogoda przełomu listopada i grudnia w Kastylii i La Manchy. Zawsze uważałem, że + 3 stopnie to + 3 stopnie, to jednak nie zawsze się sprawdza. + 3 stopnie w Edynburgu pozwalają Szkotom na chodzenie w t - shircie oraz w spódnicy bez majtek i rajstop, te same + 3 stopnie w Madrycie każą kupić kożuch, uszankę i jak najszybciej szukać ciepłego lokum.
Kastylia i La Mancha to jednak klimat kontynentalny z wszystkimi tego konsekwencjami, śródziemnomorski choć kontynentalny, więc i mrozem smagnąć potrafi. Atramentowe niehiszpańskie niebo nie wróżyło niczego dobrego. Małżonka moja Zofia, która w czasie takich podróży pełni funkcję kwatermistrza, wyraziła obawę, że w tych angielskich ortalionkach z kapturkiem nawet dwóch dni w La Manchy nie wytrzymamy, należy więc zjechać do jakiegoś miasteczka i kupić stosowną na kastylijską zimę odzież. Ja byłem akurat po odświeżajacej lekturze szlachetnego Miguela de Cervantesa i uważałem, że damy radę. Skoro błędny rycerz przetrzymał zimę w La Manchy mając za nakrycie głowy jedynie szyszak z tektury, skoro Rosynant, na którym nie było ni grama tłuszczu tylko skóra i kości, przetrzymał tyle zim, to i my damy radę. Spiąłem przeto białego Qashquaia i pognaliśmy dalej, bo i po prawdzie z powodu zimna o popasie na jakimś malowniczym parkingu nad Tagiem mowy nie było.
Jakiś czas jednak po tych rozważaniach kiszki zaczęły grać mi Bolero Ravela. No a co mogą grać kiszki w Hiszpanii ? przecież nie marsza Preussens Gloria. Moje kiszki reprezentują wyższą kulturę muzyczną niz ja sam, ich właściel. Kiedy u mnie kiszki grają marsza to kończą się żarty i muszę jednak coś zjeść, aby nie popaść w melancholię. Najbliższa miejscowość jaką pokazywał GPS nazywała się Avila. Już na obwodnicy miasta okazało się, że niezależnie od tego czy w brzuchu grałby mi kwartet smyczkowy czy śpiewał Chór Aleksandrowa, to i tak do Avili zajechalibyśmy. Nie ma bowiem w Hiszpanii miasta bardziej iluminowanego od Avili. Powód tej iluminacji też widoczny jest już z obwodnicy. Avila to jedyne miasto w Hiszpanii, które prawie w 100 % zachowało średniowieczne obwarowania i całkowicie zachowało średniowieczny układ urbanistyczny. Wszystkie te baszty, bramy, furty i donżony, wszystkie blanki, czy jak mawiają ludzie, jak ja, z wykształceniem zawodowym/budowlanym - krenelaże, bądź merlony, wszak mamy tu wpływy arabskie - pozostały w Avili w stanie nienaruszonym. Miasto to wehikuł czasu, spacerując po nocy mamy wrażenie, że jest rok 1247 i za chwilę spotkamy budowlańców powracających z budowy katedry. Po wjechaniu do miasta okazało się, że Avila to rodzinne miasto św. Teresy - teolożki, mistyczki i reformatorki zakonu karmelitanek bosych.
Niedługo po zaparkowaniu Quashquaia dotarło do mnie, że ta dwunożna istota, która zasiedliła cały świat jest nieskończenie dobra. Wszystko w Avili kręci się wokół św. Teresy. Jest kościół św. Teresy, konwent św. Teresy, w cukierni sprzedają ciasteczka św. Teresy, najważniejszy event w mieście to dzień św. Teresy, procesja św. Teresy itd. Pozostawiłem małżonkę moją Zofię na centralnym placu miasta - który też był placem św. Teresy - aby łupiła sklepy Avili, sam jak ten błędny rycerz poszedłem zdobywać mury Avili, kastylijskiego miasteczka nieopodal granicy z La Manchą.
Odwiedziłem katedrę, ayuntamiento czyli ratusz i ruszyłem w stronę konwentu św. Teresy. Nie często można spotkać mieszkanie osoby świętej, a tam w Avili było to możliwe. Po drodze napotkałem niewielki kościółek, skromny i bardzo ubogi. Tabliczka Iglesia parroquial wskazywała, że to kościól parafialny. Przy katedrze avilskiej, która też zbyt okazała nie jest, kościółek wyglądał bardzo biednie. Zaszedłem z ciekawości. W kruchcie stała ogromna czarna skrzynia. Prosta, surowa żaden stolarski kunszt. Skrzynia zaopatrzona była w wieko z otworem nie większym niż 10 - 12 cm, dodatkowo wieko wyposażono w gigantyczny skobel i jeszcze większą kłódkę. Przeznaczenia skrzyni nie umiałem sobie wyobrazić, nie była to na pewno skarbonka, którą napotkać można w każdym kościele. Zżerała mnie ciekawość, która jest pierwszym stopniem do piekła - niech tam - zapytam staruszka, który krzątał się koło ołtarza. Pal diabli ten pierwszy stopień do piekła, skoro małżonka moja Zofia twierdzi, że stoję już po kolana w ogniu piekielnym, a mój identyfikator do wrót piekielnych, z czipem i zdjęciem, dawno już gotowy. Staruszek nie mogąc się ze mną dogadać ponieważ posługiwałem się narzeczem polo - espaniolo, poprowadził mnie uprzejmie na drugą stronę nawy gdzie wisiała tablica informacyjna z historią kościoła i parafii.
Historia skrzyni okazała się niezwykle ciekawa i budująca, właśnie wówczas zrozumiałem, że człowiek jest istotą dobrą nieskończenie. Siebie wyłączam z tej klasyfikacji, bo jak wspomniałem mam już czipa i nie wypada mi oceniać własnego postępowania, nich to robią inni, ja się wyłączam ze składu orzekającego. Czarna skrzynia z kościółka w Avili miała bardzo interesujące przeznaczenie. Zaraz po żniwach biedni parafianie, których nie stać było na wspieranie parafii i wspólnoty parafialnej pieniędzmi, każdej niedzieli szli do kościoła z glinianymi kwaterkami wypełnionymi ziarnem. Chodzili tak co niedziela, przed Wielkanocą skrzynia była pełna. Wówczas otwierano ją i ziarno ze skrzyni rozdawano najbiedniejszym z biednych, tym członkom parafialnej wspólnoty, których nie stać było nawet na tę kwaterkę ziarna co niedziela. Żaden z członków wspólnoty nie mógł świętować Zmartwychwstania Pańskiego przy pustym stole, nikt tego dnia nie mógł być głodny, nikt nie mógł mieć poczucia, że jest sam na świecie, że nikt o nim nie pamięta i nikt pomocnej dłoni nie poda. Tego w Avili być nie mogło w Wielkanoc. Ludzie w Avili byli dobrzy nieskończenie, nie mając prawie nic, byli w stanie dać innym to czego sami nie mieli w nadmiarze.
Większość ludzi to ludzie dobrzy, niewielka, pozostała ich część próbuje im dorównać, inni padają, ale się podnoszą, inni padają niżej błota, ci też się podnoszą i starają się być lepszymi, doskonalą się na ile mogą i na ile ich stać. Czasem życie stawia opór, czasem jest okrutne, nie pozwala na bycie dobrym, ale mamy przykłady że najlepsi z nas i wówczas nie stają się źli. Dlaczego ludzie są dobrzy i miłosierni ? bo stoją na opoce, stoją na wierze, mają oparcie w Bogu. A przede wszystkim mają JEGO przykład, ON każe ludziom być dobrymi, ON pokazał, że można umrzeć za drugiego człowieka, że można być w swoim poświęceniu całkowicie bezinteresownym. To chrześcijaństwo od dwóch tysięcy lat formuje człowieka ze skutkiem coraz lepszym, choć niektórzy twierdzą, że jest inaczej.
Są na świecie uczeni mężowie, filozofowie, mędrcy, politycy, twórcy politycznych doktryn, którzy z uporem ostatniego durnia twierdzą, że zbudowanie świata bez wiary i religii jest możliwe. Najlepszy z nich stwierdził nawet, że religia to opium dla ludu. Twierdzą tak ci uczeni głupcy wbrew powszechnej wiedzy, wbrew doświadczeniu, wbrew temu, że społeczne eksperymenty tego typu już przeprowadzono na skalę niewyobrażalną, również ze skutkiem dla współczesnego człowieka niewyobrażalnym. Takie światy istniały, po to tylko by poetka Achmatowa mogła napisać : świat bez Boga jest w stanie zamordować wszystko, nawet miłosierdzie. Miłosierdzia mieszkańców Avili nic - mam nadzieję - w przyszłości nie zamorduje. Idąc za ich przykładem dzielmy się tym co mamy, dzielmy się sobą, jeśli nie mamy czym. Dzielmy się pomocną dłonią i ramieniem, radujmy się i świętujmy. ON Zmartwychwstał. To ON stoi za tym, że możemy być lepsi. Wesołych Świąt. Alleluja.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo