
Współczesne Bredynki
Z tych kilku notek i wrażeń z majowego pobytu w Polsce można wysnuć wniosek, że Warmia z Mazurami to kraina sielska. Trochę tak. Na Warmii, wokół Olsztyna można znaleźć jeszcze miejsca, w których - mimo naszego globalnego świata - czas stanął i ani mu w głowie dołączyć do reszty i przyspieszyć nieco. Oazy spokoju, ciszy i nieruchomych, zaszklonych tafli jezior i jeziorek. Nie zawsze panował na Warmii taki spokój, bowiem doświadczała ona w przeszłości rozmaitych tragedii i gwałtów. Choć od odejścia Napoleona, przez ponad 100 lat było tu błogo i spokojnie, więc można było straszyć dzieci Napoleonem i mówić im - jak będziesz niegrzeczny to przyjdzie Francuz i ciebie pożre. To skutkowało, dzieci - w większości - bywały w owych czasach grzeczne. Potem już w XX wieku pojawili się tacy napoleonowie, że wszystko trafił szlag i Warmia cicha, spokojna odeszła w niepamięć. Był jednak w tym XIX wiecznym okresie spokoju dość krwawy epizod, którego rocznicę obchodziliśmy nie tak dawno, bo 6 maja. Biorąc pod uwagę statystyki, dla których życie ludzkie jest tylko pozycją w tabelce, biorąc pod uwagę skalę dramatu dla tak niewielkiej wsi jak Bredynki, była to niesłychana tragedia, pamiętana do dziś. Tragedia rozegrała się na początku maja 1863 roku. W czasie kiedy w Polsce trwał nierówny bój z Moskalami, mieszkańcy Bredynek stoczyli nierówny bój z doborowym wojskiem pruskim.
Choć oba wydarzenia - powstanie styczniowe i " wojna o wodę w Bredynku " - nie są absolutnie powiązane. Wojna o wodę w Bredynkach miała swój początek w tzw. separacji gruntów. Wielkiej reformy agrarnej przeprowadzonej w Prusach na początku XIX wieku. Edykt o separacji gruntów wydano w 1821 roku, choć całą skomplikowaną reformę zakończono dopiero w latach 60 - tych XIX wieku. Wspólnoty wiejskie były do czasów separacji w swojej istocie komunami wiejskimi, z częścią gruntów użytkowanych wspólnie, z łąkami, pastwiskami, lasami z wspólnym dostępem do jezior i jeziorek. Taki system ukształtowało średniowiecze. Wiek XVIII i XIX to czas wielkich reform w rolnictwie, odchodzi się systematycznie od zacofanej trójpolówki, przechodząc na bardziej wydajny system czteropolówki, wprowadza się system tzw. płodozmianu norfolskiego, który wprowadzony w Norfolk, w dobrach hrabiego Townshenda, był początkowo wyśmiewany, a samego hrabiego tytułowano " hrabia Rzepa " z powodu upraw rzepy. Jednak to co śmieszne, nie zawsze jest śmieszne i system norfolski upowszechnił się w calej Europie, pozwalając napełnić brzuchy wiecznie głodnej wsi, likwidując tragiczne przednówki. Przybyło plonów, a więc i pasz, rozwinęła się hodowla, stada mogły przetrwać zimę, co pozwalało na bardziej racjonalne rozporządzanie żywnością. Poprawiła się kondycja i ludzi i zwierząt. Dla przykładu : wolec zarzynany w 1795 roku ważył 363 kilogramy, a nie 168 kg. Tyle ważył w 1710 roku. Więcej steków. Waga świni wzrosła również dwukrotnie. Baran ważący w 1710 roku 18 kilogramów, ważył w roku 1795, 36 kilogramów. Dwa razy więcej masy mięsnej na rynku. Ta prawidłowość - nazwijmy ją umownie, regułą wzrostu wagi baranów - dzięki systemowi Norfolk dotyczyła i człowieka. Gdyby Michnik zaczął wydawać Gazetę Wyborczą w 1710 roku dziś średnia waga czytelnika ( zgodnie z regułą wzrostu wagi baranów ) wynosiłaby 152 kg czyli 335 funtów i 10 uncji. Fiu, fiu ! Nieźle.
Tylko tłumaczyć chłopu, osobie konserwatywnej z definicji - wszystkie korzyści jakie dawała separacja gruntów - było niesłychanie trudno. Korzyści z reform agrarnych na zachodzie Europy dostrzegali oczywiście władcy Prus, stąd decyzja o separacji i komasacji gruntów. Grunty wiejskie poszatkowane przez historię - były przecież dziedziczone, w częściach lub całości, były sprzedawane, wymieniane - gospodarowanie na takiej szachownicy było nieefektywne. Dlatego grunty wiejskie najpierw rozdzielono potem skomasowano i dokonano nowych nadziałów, ukształtowana przez stulecia warmińska wieś, odeszła do historii. Pojawiły się duże gospodarstwa ( gburstwa ) zwykle poza wsią, wybudowane na " plonach " ( planach ) jak mawiali Warmiacy. Korzyść była oczywista, wzrosły plony, powiększyły się stada i w tym miejscu zaczęła się tragedia Bredynka. Dla powiększonych stad zaczęło brakować łąk i pastwisk. Rozpoczęto więc proces osuszania jezior. Z jezior należących do wsi spuszczano wodę, uzyskując niezwykle żyzne łąki. Jeziora należące do władców pruskich również osuszano i przekazywano pod zarząd urzędników fiskalnych, którzy puszczali łąki w arendę. Gdyby nie akcja osuszania jezior mielibyśmy dziś nie krainę 1000 jezior, ale krainę 2002 jezior. Cóż, cena reform. Dziś w czasach ekoterroru takie reformy byłyby niemożliwe. Trudno sobie to wyobrazić, ale na przykład w Olsztynie w jeziorze pod nazwą Fajferek, jeszcze w XIX wieku pluskały ryby, a potem z jeziora zrobiły się żyzne " łąki fajferskie "

To samo dotyczyło i niewielkiej wsi Bredynki koło Biskupca. Młynarz i karczmarz nazwiskiem Gross dokonał kalkulacji i doszedł do wniosku, że z łąki pod 20 - to morgowym jeziorem można mieć lepszy geszeft niż z młyna. Ponieważ karczmarz ma większe możliwości perswazji niż pleban, więc wiadomymi metodami udało się karczmarzowi przekonać mieszkańców wsi do osuszenia jeziora. I tu zaczęły się schody, bowiem jak pisze ks. Barczewski w swoich " Kiermasach na Warmii " - ... żwawi, ruchliwi i pracowici Bredyńczanie umiłowali wielkie, a pożyteczne bagno ( jezioro ) swoje tak wielce, że uważali, iż ani gospodarować ani żyć bez niego się nie da. Mieli bowiem z jeziórka swego dobrą wodę przy ręku i ryb dostatek, mieli wodę dla siebie, dla bydła, dla gęsi i kaczek, stąd co i " w mieszek " ostatek. Były i zdrowe harce na łódce w lecie, a w zimie na lodzie.

Nie dziwi, więc że mieszkańcy Bredynek ruszyli do sądów by swoją nieroztropną decyzję - o przekazaniu jeziora młynarzowi - anulować. Nadaremnie, wszystkie sądownicze instancje przyznały rację Grossowi, który rozpoczął przekopywanie grobli. Wtedy mieszkańcy wsi ruszyli w bój. Uzbrojeni w widły, cepy i rydle ruszyli do ataku " nie zważając nawet na powagę wachmistrza " Rozpoczęła się największa tragedia w historii Bredynka.

Remiza św. Floriana
Dalej ks. Barczewski : " Wskutek tego sprowadził młynarz oddział żołnierzy złożony z 24 chłopa i 1 oficera z Rastemborka czy Leca. Żołnierza dali salwę na wzburzony tłum, który stał na tamie przy młynie. Padło na miejscu 5 osób, a 5 w okropnych mękach wyzionęło wnet ducha. Tedy ludzie przerażeni uciekli z krzykiem do domów, a żołnierze rozwydrzeni za nimi strzelali i kłuli bagnetami. Dziewczyna Anna Pliszkówna otworzywszy drzwi, by dowiedzieć co sie dzieje, ugodzona kulą w głowę padła trupem w sieni. Podobnie padła ciężarna kobieta przebita bagnetem. Liczbę zabitych podają na 17, nadto wielu było ciężko rannych "
Gospodarz Kantel z Bredynka, naoczny świadek rzezi zeznał :
" Chciałbym oznajmić com był proszony, jak się robiło w Bredinku roku 1863, kiedy ten młynarz niedobroczyńca dał ten lud pozabijać, to na tem placu padło 5 chłopof, 3 kobety, 2 dziewczaki trupem i przes 30 czejszko rannech, a o tech rannech any jeden nie wyzdrowiał, te zabite to były wszyscy zachowani w Ziskupcu na smentarzu "
O tragedii w Bredynku przypomina po dziś dzień kaplica wzniesiona w 1884 przez Jana Skupskiego, którego żona Elżbieta była jedną z ofiar " wojny o wodę w Bredynku "

Kaplica Świętego Rocha i Świętego Floriana


Inne tematy w dziale Rozmaitości