Wczoraj miałem przyjemność uczestniczyć w debacie zorganizowanej przez Międzywydziałowe Koło Naukowe Centesimus Annus, która odbyła się w Instytucie Socjologii UW. Przyznam, że byłem lekko stremowany, bo rzecz dotyczyła Traktatu Lizbońskiego, a jako-tako miałem z nim do czynienia tylko w tych materiach, którymi zajmuje się na co dzień, a które łatwo rozpoznać czytając tego bloga. Dodatkowo emocje podnosiło to, że pozostałymi gośćmi byli Pani Profesor Jadwiga Staniszkis oraz dr Marek Cichocki, a więc - pierwsza liga. Ale do rzeczy.
Pan dr Cichocki w pewnym momencie poczynił uwagę, którą podchwyciłem i, oddając mu w tej sprawie pierwszeństwo, pozwalam sobie poniżej rozwinąć. Otóż mój szanowny przedmówca zakwestionował sposób w jaki inwestujemy nasze środki, w tym także unijne. Wrzucamy ogromne pieniądze w infrastrukturę - głównie drogową (autostrady), ale też i stadiony. Za dwadzieścia-trzydzieści lat, kiedy ich "resurs" się skończy, trzeba to będzie wszystko remontować. I co wtedy? Czy na pewno nas na to stać? Dr Cichocki postawił tezę, że znacznie lepiej byłoby te środki wydawać na rozwój badań naukowych i technologii - bo przy aktualnym profilu inwestycji, pozstaniemy w tyle. Wówczas, tak jak zresztą teraz, technologie na naprawy i remonty lub też zaawansowane technologicznie usługi trzeba będzie kupować w "starej" Unii - słono za to płacąc. Wydaje mi się, że w miarę rzetelnie przedstawiłem tutaj myśl prelegenta.
Pozwolę sobie rozwinąć wątek i zadać prowokujące pytanie: czy tzw. "inwestycje infrastrukturalne" to na pewno inwestycje, a nie zwykła konsumpcja? Przypadek stadionów na Euro 2012 jest prosty - "skonsumujemy" je na jednej imprezie. A kiedy i jak mają zacząć na siebie zarabiać? Czy nasza pukająca w dno od spodu Ekstraklasa będzie w stanie przyciągnąć tylu kibiców, żeby zwracały się chociaż ich koszty utrzymania? Czy po jednym koncercie rocznie U2, Iron Maiden, Deep Purple, Madonny czy kogo kto tam chce na siebie zarobi? Znaczący jest tu przykład Portugalii - kraj ten zorganizował EURO 2004, budując na tę okazję nowe stadiony i sieć autostrad i teraz ma z tym kłopot nie lada. Niska populacja - a więc i ruch zbyt mały, i "kibiców nie wystarczy". Czy w Warszawie potrzebne są w tej sytuacji aż trzy stadiony - Legii, Polonii i Narodowy? Czy nie skończy się to zrzuceniem ciężaru utrzymania obiektów na państwo i samorząd - a więc podatników?
Z autostradami rzecz jest o tyle niejednoznaczna, że braki infrastrukturalne są w Polsce kompromitujące, śmiertelność w wypadkach komunikacyjnych horrendalna i każdy, kto choć trochę porusza się samochodem, może śmiało mój wywód uznać za herezję. Aby jednak choć trochę bronić swojej racji, przytoczę słynne słowa Matki Teresy z Kalkuty: "dajcie im wędkę, a nie rybę". Można założyć, że rozsądne inwestycje w naukę i technologię spowodowałyby szybszy wzrost PKB w Polsce, większą konkurencyjność gospodarki, większe zatrudnienie - i w efekcie standardy infrastruktury, w tym drogowej, stałyby się tego wszystkiego skutkiem. I to prawdopodobnie o wiele niższym kosztem - co można wnioskować choćby po salonowym wpisie Arnolda Buzdygana pt. "Dawać mi tu Norwegów!"
Ponadto autostrada może być inwestycją tylko w rozumieniu takim, że obniża koszty innych rodzajów działalności gospodarczej - zwłaszcza transportu. Sama na siebie nie zarabia, chyba że jest płatna, a tych nie lubimy. Nie da się jej też sprzedać. Co innego, gdyby autostrady sprywatyzować - ale wtedy można zapytać rząd, czy w związku z tym, że już ich nie utrzymuje, mógłby łaskawie obniżyć podatki. Być może więc autostrady też są de factoformą konsumpcji, ku naszej wygodzie?
Wydaje mi się, że przyczyna tego stanu rzeczy może leżeć w mentalności. Zapatrzyliśmy się gremialnie w Zachód i jego dobrobyt, za wszelką cenę i na skróty chcąc osiągnąć podobny stan i u nas - zapominając, ze bogactwo Zachodu płynie z wielu pokoleń ciężkiej pracy w warunkach konkurencji gospodarczej, a aktualny błogostan i "państwo socjalne" to właściwie przejadanie tej ciężkiej pracy. My, jak się zdaje, chcemy chyba zacząć od razu od ostatniej fazy.
Dawniej blog nosił tytuł "Realna analiza" i dotyczył głównie polityki międzynarodowej. Potem przejściowo pisałem o książkach, następnie znowu wróciłem do analiz politologicznych. Ponieważ jednak od pewnego czasu wykonuję je zawodowo, przez pewien czas poświęcony będzie tematom różnym.
Osoby piszące pod pseudonimem i równocześnie atakujące dyskutantów oraz używające wulgaryzmów uznaje się niniejszym za pozbawione zdolności honorowej i banuje po pierwszym incydencie.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Gospodarka