socjalpatriotyzm socjalpatriotyzm
664
BLOG

Sportowcy bez kondycji. O stanie zachodnich socjaldemokracji

socjalpatriotyzm socjalpatriotyzm Polityka Obserwuj notkę 2

            Współautor niniejszego bloga, Lieberman, w swym artykule o zadaniach stojących przed lewicą postawił tezę jakoby „zachodnie socjaldemokracje już dawno zrozumiały, że lewicowość nie polega wyłącznie na bezmyślnym antyklerykalizmie i walce o prawo kobiet do aborcji”. To dziwne, bo moje spostrzeżenia dotyczące kondycji ruchu socjaldemokratycznego po zakończeniu II wojny światowej, zwłaszcza w najnowszym okresie po 1989 roku, są diametralnie inne.

 

           Jeszcze w pierwszych dziesięciu latach po 1945 roku socjaldemokracja zachodnioeuropejska, przynajmniej werbalnie, teoretycznie, nie myślała o odcinaniu się od swego marksistowskiego rodowodu. Deklaracja założycielska Międzynarodówki Socjalistycznej z lipca 1951 roku zawiera wiele  artykułów o tematyce społeczno-gospodarczej. Już w pierwszym punkcie drugiego rozdziału pt. „Demokracja gospodarcza” socjaldemokraci informują, że ich Międzynarodówka „chce zastąpić ustrój kapitalistyczny ustrojem gospodarczym, który kierować się będzie potrzebami ogółu a nie zyskiem jednostek”, a dalej wzywają m.in. do „upaństwowienia istniejących zakładów i przedsiębiorstw prywatno-kapitalistycznych”. Warto przypomnieć, że z ramienia emigracyjnych partii socjalistycznych z „bloku wschodniego” aktywną rolę w tworzeniu dokumentu odgrywał Adam Ciołkosz. W czasach obecnych autorzy tego manifestu zostaliby uznani przez media i przywódców partii socjaldemokratycznych za alterglobalistów czy innych „wichrzycieli porządku”. Wyobrażam sobie Józefa Oleksego, przedstawiciela „nowoczesnej socjaldemokracji”, naśmiewającego się w TVN24 z „marzycielstwa” pepeesowców i ich zachodnich towarzyszy.

 

           Włodarze Międzynarodówki Socjalistycznej i jej największych partii-członkiń nie wytrzymali długo w swojej lewicowości. „Otrzeźwienie” przyszło dość szybko: aby nie zostać pominiętym w tworzeniu powojennych koalicji rządowych, reformiści znajdując się między liberałami a komunistami poczęli zezować w stronę pierwszych. SPD, przed wojną ugrupowanie nadające ton Międzynarodówce, partia Bernsteina i Kautsky’ego, w swym nowym programie, przyjętym na zjeździe w miasteczku Bad Godesberg w 1959 roku, odcięła się od robotniczego pochodzenia. Socjaldemokracja niemiecka występuje odtąd jako partia „ludowa”, dla „wszystkich pracujących Niemców”. Nie poprawiło to jednak notowań SPD, natomiast znacznie rozrzedziło ideowość jej członków. W tym przypadku sformułowanie „dla wszystkich” oznacza „dla nikogo”.

 

           Kolejny cios zachodniej socjaldemokracji przyniosła fala nowych ruchów lewackich, której kulminacją były wydarzenia 1968 roku. Dziś już wiadomo, że grupki młodych, mieszczańskich „rewolucjonistów” nie rozwiązały problemów bytowych ludzi pracy, spychając całą uwagę na sprawy obyczajowe i kulturowe, co tylko wzmocniło rządzących na Wschodzie i Zachodzie. Od tego momentu kwestie światopoglądowe, dotychczas zajmujące niewielkie grupki zblazowanych „radykałów” i liberałów, zaczęły zasłaniać ekonomię. Na tyle skutecznie, że dzisiaj sarkastyczni konserwatyści nie bez racji mogą zarzucić lewicy, że swą robotniczą bazę zastąpiła gejami, ekologami i feministkami.

 

           Ostatnia wielka zdrada socjaldemokracji odbyła się na oczach wielu z nas. Trzecia Droga okazała się neoliberalizmem w pseudo lewicowym opakowaniu. Jej zwolennicy prywatyzowali na potęgę, nie odróżniając się już zupełnie od liberałów. Socjaldemokraci przestali rozmawiać z robotnikami, bo zamiast tego wolą pogaduchy przy herbacie ze zwolenniczkami aborcji. Jedyny dialog, jaki „nowoczesna socjaldemokracja” znajdując się u władzy prowadzi ze związkowcami odbywa się za pomocą policyjnych pałek. Owi technokraci nie radzą sobie z nowymi wyzwaniami wewnątrz państw. Wzorem swych lewackich doradców są w stanie wszędzie dopatrzeć się rasizmu i nietolerancji wobec niewielkiej grupy „innych”, ale zamykają oczy na olbrzymią biedę i nierówność ekonomiczną milionów normalnych obywateli. Starają się nie widzieć przestępstw popełnianych przez imigrantów, ewentualnie zwalają je na karb nienawiści Europejczyków do przybyszów. Jest to tym bardziej dziwne, im mocniej przywódcy Międzynarodówki czy Partii Europejskich Socjalistów popierają „wojnę z terroryzmem” i „zagrożeniem ze strony islamistów”, nie podnosząc przy tym propozycji zlikwidowania głównej przyczyny tych zjawisk – ubóstwa.

 

           Kolejnym grzechem centrolewicy jest zły stosunek do wiary. A przecież religia nie jest wrogiem socjalizmu. Jednym z korzeni socjaldemokratyzmu jest protestantyzm, zwłaszcza myśl kalwińska i niewielkich egalitarnych kościołów reformowanych. Ta tradycja zawsze była bliska zachodnim socjalistom. Wierzącymi byli m.in. twórca kooperatyzmu Charles Gide (kalwin), socjaldemokratyczny premier Kanady Tommy Douglas (baptysta) czy jeden z niewielu ideowych przywódców socjaldemokratycznych drugiej połowy XX wieku – Olof Palme (luteranin). Dzisiejsi zlaicyzowani i wrogo nastawieni do dorobku cywilizacji łacińskiej lewicowcy nie pamiętają, że obrady ostatniego kongresu Międzynarodówki Socjalistycznej przed I wojną światową odbywały się wewnątrz protestanckiej katedry w Bazylei. Wielu socjaldemokratów było agnostykami i ateistami, a mimo to doceniali wkład chrześcijaństwa w postęp ludzkości. Nawet niewierzący socjaliści popierali idee zawarte w Biblii i nauczanie Chrystusa. Tak postępowało wielu czołowych działaczy przedwojennej PPS. Nazywano ich „chrześcijańskimi ateistami”. Dzisiaj nawet taka postawa jest już niemodna. Teraz ich następcy o wiele mocniej zwalczają będące w defensywie chrześcijaństwo niż agresywne formy islamu.

 

Na arenie międzynarodowej postblairowscy socjaldemokraci przestali być „trzecim obozem”, niezależnym od upadającego sowieckiego „komunizmu” i Amerykanów. Tak jak w czasie zimnej wojny byli zbyt miękcy wobec Moskwy, tak teraz stali się wasalami Waszyngtonu. Zachodnioeuropejska rodzina przygarnęła pod swoje skrzydła przepoczwarzone monopartie Europy Wschodniej, m.in. SLD, które do tej pory z socjalizmem miały tyle wspólnego co kat ze swoimi ofiarami. W milczeniu uśmiechają się do tyranów pokroju Putina, a nie podtrzymują mocnych więzi z lewicowcami prześladowanymi w krajach dyktatorskich jak Białoruś. Kiedyś demokratyczni socjaliści byli zarazem patriotami i internacjonalistami – kochali swoje ojczyzny, jednocześnie pomagali sąsiadom i mniejszościom narodowym, rozumiejąc ich przywiązanie do swego dziedzictwa. Dziś słowo „internacjonalizm” stało się niemodne, nadużywane stalinowców i ich następców straciło pozytywne konotacje, zaś patriotyzm duże partie socjaldemokratyczne zamieniły na kosmopolityzm, bylejakość i „pragmatyzm”, graniczący ze zwykłym oportunizmem.

 

           Czy istnieją jeszcze prawdziwi socjaldemokraci? Owszem. Na Zachodzie są nimi szeregowi członkowie dużych partii socjaldemokratycznych, lewicowi wewnątrzpartyjni opozycjoniści. Dla przykładu – w brytyjskiej Partii Pracy takową grupą jest Labour Representation Committee. W postsowieckiej części Europy socjaldemokratów trudno znaleźć w farbowanych ugrupowaniach w rodzaju SLD. Jeśli uczestniczą w życiu politycznym to znajdują się poza wielką polityką, w małych organizacjach takich jak Młodzi Socjaliści czy Nowa Lewica, sami siebie określając mianem demokratycznych socjalistów. Mainstream spycha ich na pozycje radykalnej lewicy, przy tym krzywdząco przyrównując z sympatykami północnokoreańskiej dynastii Kimów i innych morderców mieniących się lewicowcami. Mam jednak nadzieję, że się nie poddadzą i już w niedalekiej przyszłości będą równie pożyteczni dla społeczeństwa jak ich przedwojenni poprzednicy.

 

 

 

Kirilenko

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka