Wilgoć schodzi na ziemię, na rozgrzany asfalt. Od pól żaby... W dali widać dobrze krąg świateł Wrocławia. I kropki latarń przy autostradzie, która prowadzi prawie pod sam dom. Ale do domu jeszcze daleko...
O zachodzie słońca siadamy na wilgotnej trawie pobocza. Mimo że zmierzch nadciąga, nie spieszy się... Leżę, opierając głowę o plecak, i patrzę leniwie na czubek własnego buta. A gdy czuję, że potrzebuję przestrzeni dla oczu, odwracam się w stronę pól. Droga, idąca w stronę Zachodu, pociąga bardziej niż jakakolwiek inna. Mam ochotę wyruszyć, by poszukać jej końca...
Potem jest czas zmierzchu. Akurat ten moment najtrudniejszy. Przetaczamy się przez las, wysokim wałem między dwoma uroczyskami. Zaczynam odczuwać kurzą ślepotę i nie widzę gruntu pod sobą. Wszystko ciemnobrązowe, a w dotyku miękkie i błotne. Wtedy muszę kierować się cudzym dzwonkiem od roweru. Albo cieniami przebiśniegów między drzewami.
A kiedy wyjeżdżamy z lasu do wioski, jesteśmy już w nocy. Chociaż, co to za noc wiosną i latem? Jeszcze tydzień temu była czarna i mroźna, zacinająca zmarzniętym śniegiem. Wczoraj niebo było takie samo jak za dnia, tylko z księżycem zamiast słońca. O tej porze jeszcze widać dobrze Jany Nepomuceny z utrąconą ręką. Drogą spacerują "odprowadzające się" sąsiadki. Mężczyźni rozmawiają przy płocie. Lokalny mistrz kierownicy z głośnym rykiem przemierza drogę pod podświetlonym kościółkiem. - Aaadam, no zrób to zdjęcie! - jęczy Iza. Zatrzymujemy się i odstawiamy rowery. Adam staje na moście, białym od księżyca. Wygląda jak duch. My dwie zwieszamy się z poręczy i zmęczone jazdą, słuchamy grzmotu rzeki, też białej od światła.
A potem uderzamy w mrok. Ten powrotny, w którym leżą drogi do stacji kolejowej, parkingu albo przedmieść. Tylko słabe światło lampki zatacza krąg na kruszącym się asfalcie. Po pojedynczych ognikach widać, gdzie krzyż przydrożny albo znicz przy torach kolejowych, smutne ruiny pałacu pod pegeerowską latarnią. Albo stado świateł z cmentarza.
Ciemność.
Żeby nie zasnąć o tej porze za kierownicą, najlepiej nucić pieśni partyzanckie, takie do marszu. "Idą, idą Leśni... Kompas mają z gwiazd...". Wpadam w senny rytm. Już nie chcę wracać. Wystarcza mi ta droga z kiepską nawierzchnią, srebrną od księżyca. Wystarczą światła, żeby widzieć horyzont. "Nikt nie słyszy pieśni, tylko jeden las". Z pól wtórują żabie chóry.
Tu można kupić moją książkę z blogu: "Gdy świat jest domem": http://sklep.emmanuel.pl
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości