Sosenka Sosenka
85
BLOG

Beskidzki sklep

Sosenka Sosenka Kultura Obserwuj notkę 24
Jest w nim ocet, są zapałki, cukier i świece, wszystko, co Tichy wymieniał jako zaopatrzenie dawnych sklepów - a nawet więcej. Sklep beskidzki, ze swoim cieniem, dającym błogie odetchnienie po wędrówce prerią, kolejny, po PKsie, przystanek.

Leniwe są popołudnia w beskidzkim sklepie gdzieś między Krynicą a Wysową. Wchodzi się na starą podłogę z płytek, mija plastykowe kwiatki na parapetach i dochodzi do lady. Pod ladą tylko to, co najważniejsze: pasztety, mielonki, Ramy Ekstra, żadnych tam "Maionaise a la Polonaise" - że się tak wyzłośliwię, a nie znam fhancuskiego - z certyfikatem unijnym i unijną ceną. Po markach produktów, szczególnie wody mineralnej, i nazwach spółdzielni mleczarskich, można zorientować się, dokąd się właśnie doszło. No, bo Staropolanka na Dolnym, Muszynianka kole Nowego Sącza, a mleczarnia Żmigród u nas, a gdzieś tam "Masło Jasło" itd. Uśmiechają się z boku całe pokłady ciasteczek z małomiasteczkowych cukierni, tych kolorowych, malutkich, przeróżnych, leżących piętrowo, w zafoliowanych tackach. - Może tak z 10 dkg, na spółę? Lubię tak przebierać, testować i porównywać. Blada ekspedientka wychodzi z zaplecza i oparłszy się na ladzie, cierpliwie czeka na dyspozycje. Jest stojak z "Nowinami Lokalnymi", a nie ma "takich" baterii, ale po co komu baterie, kiedy za chwilę może zabraknąć, dajmy na to, smarowidła, o chlebie nie wspominając? A właśnie chleb jest tam najlepszy, własny, wiejski. Ten chleb idzie z nami przez góry, a potem okazuje się, że staje się kapciem, zgniecionym przez twardą paczkę - jeszcze czystych - koszulek i klocowatą lustrzankę.

W cieniu lip siedzą lokalni pijaczkowie, leniwie komentujący pojawienie się Dzikiego, czyli "tego z plecakiem". (Pijaczki i sprowadzane specjalnie dla nich te makrele w zatłuszczonym papierze, leżące od rana na ladzie. Ech). Za chwilę przyjdzie "na obchód" babcia z dwuletnim wnuczkiem, znająca całą wioskę i będąca świetnym źródłem informacji. O ścianę budki oparty jest rower, o, to znaczy w środku jest aktualnie jakaś miła pani z tych, które stoją przy ladzie, niby to dokonując zakupów, a tak naprawdę gawędzą z koleżanką-ekspedientką. Na widok nowego petenta odsuwają się, bacząc jednocześnie, by nie oberwać plecakiem, który on z rozmachem ściąga z pleców (z łupnięciem), potem, stojąc z boku, przysłuchują się cudzej rozmowie. - Skąd idziecie? - wtrącają się w końcu. - Z Niżnegowyżnego. Aaa.. (- Sok? Niech pani weźmie ten, wiem, moje dzieci go bardzo lubią. ). Nie udają zdziwienia ani tym bardziej podziwu, bo te 10 km szorują od małego same, i to codziennie. Same od razu - celnie! - dopowiadają, którędy my pójdziemy jutro. - A, szukacie noclegu?!!! - skrzypią nagle - Ja przepraszam, że się wtrącam, ale.. - I tu następuje porada praktyczna, czasem nawet taka osoba pokazuje potem drogę lub osobiście odprowadza do kwatery u organisty, sołtysa albo innego leśnika[o kwaterach napiszę osobno]. Kumpele, kumy sklepowe, ile my im zawdzięczamy..

Po całym dniu łażenia, najlepiej poprzedzonego, hi, hi, nocą w pociągu relacji Gliwice-Krynica, sklep ma dla nas znaczenie takie, jak oaza na pustni. Że jest, to jest zbawienie, bo chociaż najgorsza dziura (jakaś tam "-ówka", "-owiec Dolny"), jest sklep. Mówią nam o tym najpierw paskudne markizy czy kubełki z napisem Algida, odcinające się kolorem niebieskim od brązu sztachet i walących się stodół, potem tabliczka "Otwarte w niedziele". Ulga. - Jest? - Hura! Furda plecak, szlak, czasówki, zachód słońca, byle wpaść, szybko zlokalizować zgrzewki z wodą mineralną, wysypać na ladę całą zawartość portmonetki - Żywiec niegazowana (z atestem dla dzieci, hi, hi)!, zgarnąć resztę i rzucić się niecierpliwie, z pazurami, na zakrętkę ("G., pomóż, noo!" - jęk umierającego z pragnienia). A potem przechylić litrową "bańkę" i pić, tak, pić do nieprzytomności, zalewając siebie samą przy okazji strumieniem bąbelkowej wody. Tylko żołądek się buntuje, ale oczy zaczynają widzieć, skóra znowu przewodzi świeżą krew, mija otępienie - chyba jednak nie jest tak gorąco, jak się wcześniej wydawało - i.. można lecieć dalej, szukając miejsca na nocleg. Albo jeszcze, jeśli schronisko już tuż-tuż, prosimy lody i siadamy przed sklepikiem, wyciągając nogi, dosłownie i w przenośni, i powoli konsumujemy nasze Magnum albo co. W połowie konsumpcji widzę, że towarzysz jakby bardziej zamyślony, tak sobie odpływa. Cichy wieczorek, plecory wiedzą, że PTTK tuż-tuż, stoją spokojnie, choć z otwartymi ramionami, i tym razem nie krzyczą "W drogę!!!". A jeśli nawet, to wystarczy narzucić taki na jedno tylko ramię, przejść na drugą stronę drogi i zostawić toto w sieni noclegowni. A samemu wrócić pod parasol, wziąć do ręki batonik i wyciągnąć nogi.

Drugiego dnia rano, będąc wypoczętym, jest się też bardziej wymagającym. Wchodzą tacy dzicy do sklepu, a każdy zadowolony, bo w suchej koszulce i czystych skarpetkach (!), stają przy ladzie i opierają ręce na biodrach: "No, to co bierzemy?". Jeśli to rajd i trzeba zgromadzić zapasy dla całego batalionu, Dzicy przychodzą do sklepu parami: dziewczyna (od rozkazów), chłopak (od słuchania). Więc Dziki trzyma otwarty plecak 90-litrowy, a Dzika ustawia ekspedientkę i wspólnie ładują do wora, tonami, chleb. (- Nnnie, niestety, nie mam już chleba" - tłumi śmiech ekspedientka, mówiąc do Tutejszego, który wszedł do sklepu razem z nami). To są ogólne zakupy za tak zwane "państwowe pieniądze", ale skoro specjalnie lazło się te 2 km (pod górę) do sklepu, to trzeba zadbać o siebie samego i nabyć: wodę "taką jak Ona lubi" (Dziki), "takie słodycze, po których żołądek nie będzie szaleć'" (Dzika). - Już? Już. Dobra, spadamy.

Na dworze słońce już zaczyna przypiekać. - TAM będziemy za dwie godziny - mówi Dziki do koleżanki, wskazując jakąś górę 200 km od punktu, w którym stoją. Porozumiewają się uśmiechem i zaczynają powoli schodzić w dół szosy, do plecaków i innych, snujących się z kubkiem herbaty i pustym żołądkiem, Dzikich. Idą, zagapieni przed siebie, we wznoszącą się coraz wyżej nad nimi czerń lasu, w dalekie pasma świerków.

 

"To mój sklep, beskidzki sklep".

 

 

 

*Jeśli ktoś nie kojarzy "Beskidzkiego sklepu" - to jest tytuł piosenki Andrzeja Wierzbickiego, będącej, częściowo, inspiracją do napisania tego tekstu.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Sosenka
O mnie Sosenka

Tu można kupić moją książkę z blogu: "Gdy świat jest domem": http://sklep.emmanuel.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (24)

Inne tematy w dziale Kultura