Mają szare zacieki i noski białe od pyłu skał. Stoją tak sobie, z wyrzuconymi jęzorami, zawsze na wierzchu, gotowe do drogi. Nawet nie wkładam do nich gazet. Bo po co? Przecież zaraz wychodzimy.
Lubię patrzeć na buty turystyczne, gdy stoją w ciemnym korytarzu schroniska. W grzecznym szeregu stoją zielone, brązowe, zielone i czarne, węższe, szersze i rozczłapane, nówki i stare, poorane zmarszczkami buty górołazów; "firmowe goretexy" i skóry, za kostkę czy prawie glany. Z niektórych wyglądają skarpety z Krupówek albo babcinej roboty. Z tego wszystkiego mogę wyczytać, kto je nosi, czy to turysta niedzielny, czy wariat, praktyczny górołaz, czy ryzykant. Patrzę i zastanawiam się, czy te buciory, gdy my już idziemy spać, gdy schronisko zasypia, gadają między sobą.. Miały by o czym!
Moje pierwsze to były dziedziczne ZUCHY, stare, dobre Zuchy na wibramie. Pamiętam, że na wycieczkach w podstawówce byłam jedyną, która miała turystyczne buty za kostkę (rodzice zadbali). Wtedy nauczyłam się, że mogę paradować nawet w nędznym przyodziewku dresiarza, ale buty muszą być górskie. Chodziły ze mną przez Kotlinę Kłodzką, polskie i czeskie Karkonosze, aż do Słowacji. Tam maść z antybiotykiem wyleczyła ślady po gwoździu, który wyszedł od wewnątrz podeszwy.
Potem były Boreale. Świetne
Boreale model Sella, które wcale nie były za kostkę, ale w okolicach ścięgna Achillesa były tak wymodelowane, że stopa ani razu mi się nie gibnęła. Mówiłam o nich - Mogę stać na ostrej krawędzi i NIC (a trening był
w Śnieżnych Kotłach, w pełnym uplecaczeniu!). Jedyny feler był taki, że były koszmarnie ciężkie i na asfalcie wysiadały mi od nich.. ścięgna w kolanach. W tych butach przeszłam Bieszczady i 5 lat Tatr. Dziura na wylot, tak, w miejscu, gdzie zginają się palce podczas schodzenia, nie pozwoliła zabrać ich na sylwestra w Zakopanem. Kupiłam nowe, a kiedy na chwilę założyłam Boreale, to się przeraziłam. Podeszwy były nie starte, ale po prostu ścięte, i to ukośnie. Nie wiem, jak to się stało, że chodziłam w nich do końca, i to bezpiecznie.
Chiruca Astec były w porównaniu do nich cudownie lekkie, szybko schły, ale równie szybko się rozkleiły na czubkach, a następnie zaprezentowały taką samą dziurę, jak Boreale. Ostatnią trasę w nich, a było to w 2006 roku, przemierzałam w ten sposób, że kontrolowałam, czy góra już oderwała się od podeszwy, czy widać tylko całą krawędź stopy? - Możesz jeszcze iść? - pytał ostrożnie P., gdyśmy szorowali przez dzikie łąki Wzgórz Włodzickich. A mogłam, mogłam. Choć i miałam wrażenie, że mam tylko pół buta.
Od roku chodzę w Trezetach. Ciężkie to buciory, ale, śmieszne: noga mi się w nich telepie, a nie obcierają nic a nic. To nowe buty, a mnie żal każdej pary z osobna, którą musiałam wyrzucić. Gdy buty dochodzą do swojej mety, transport do kubła odbywa się tak, że stoję tam, z reklamówką w ręku, oglądam buty jeszcze raz ("bo może jednak..") i z ciężkim sercem oraz z hukiem wrzucam je do środka. To dla mnie prawie jak strata starego kumpla. Zdarzało się już, że je potem wyciągałam z tego kubła. Powiało na moim blogu, jak by rzekł jeden z moich komentatorów, stęchlizną, i to jeszcze w stylu sentymentalnym. Cóż. Buty poszły do kubła.
Najlepsze na zimowe lody, najlepsze na miejskie błoto, bezpieczne, nieprzemakalne, są buty rajdowe. Czasem ciężkie, uprzykrzone, potrafią być grymaśne: rano grzecznie dopasowują się do stopy, w południe walczą ze skarpetką, w wieczorem nie chcą dać się od niej odkleić (a skarpetka schodzi razem z naskórkiem). Ciężko schną, nie lubią kaloryfera, a mokre, są obrzydliwe, ciężkie mają zapach obornika (nikomu nie życzę siedzieć w jednym przedziale kolejowym z wracającym turystą!). Bez nich stopa (i bagaż) jest cudownie lekka. Ale dopiero kiedy je zakładam, rano, czuję się jak rycerz, zakładający zbroję - szczególnie wobec grupy tekstylnych. Tę "rycerskość" czuję najsilniej na Orlej Perci, na jakimś kamieniu, kiedy stoję na szeroko rozstawionych nogach i mam wybór: stać tak dalej albo zlecieć na łeb na szyję. Buty jednak trzymają. I stoję sobie twardo między szarymi głazami a kobaltowym niebem. Zwycięzca :)
Tu można kupić moją książkę z blogu: "Gdy świat jest domem": http://sklep.emmanuel.pl
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura