Sosenka Sosenka
52
BLOG

Z pola bitwy

Sosenka Sosenka Kultura Obserwuj notkę 12

Napoleon Bonaparte zdobył wczoraj twierdzę w Nysie. Wiem, bo widziałam.- Ja im współczuję tych szmat w słońcu - stwierdziła Iza, patrząc na grube mundury i niektóre futrzane czapy.

Po Rynku kręcili się osobnicy w francuskich mundurach i zaczepiali chłopaków:

- Młody, chcesz do wojska?

- Nno? - opierał się nastolatek.

- Chodź!

Szedł ubrać przydziałowe czako, albo i nie. Ale większość, mamałygi, nie chciała iść. Ja, jako kobieta, zgrzytałam zębami, bo gdyby to mnie zaproponowano udział w paradzie, to poszłabym w te dyrdy. Oczywiście, nie jako nudna dama w sukni z ogonem, ale strzelczyni albo specjalistka ds. poczty polowej.

A słychać było werble.


Parada w Rynku. (Fotografia ze strony miasta Nysy).

Maszerowali tam Prusacy, Austriacy, Włosi, Francuzi i Polacy. Ale mówili także po czesku (Czesi maszerowali tu 30 kilometrów z Javornika!) i po węgiersku. Podobno byli też goście z Białorusi! Ci, którzy mówili bardziej po włosku, nie trzymali kroku. Oglądali się za polskimi pannami na widowni. Czterystu chłopa i markietanki, oraz żony (?) z drobiazgiem, przesuwało się pod osiemnastowiecznymi budynkami, a my gubiliśmy poczucie czasu. Bo nie widząc twarzy, ale sylwetki od tyłu, myślałam, że oni wyszli z grobów, których setki oglądałam już na dolnośląskich cmentarzach. A jak by się ich dogoniło i wyciągnęło dłoń, by dotknąć ramienia, to nie miękki filc, ale dotyk powietrza.. Wciąż grały im werble, przygrywała muzyka marszowa, grzmiały pruskie komendy.. Tylko chwilami braliśmy się pod boki ze śmiechu, patrząc jak XIX-wieczna mieszczka pcha wózek Chicco. Albo jak dwuletnie maleństwo w miniaturowym mundurze maszeruje równo i dzielnie ze swoim drewnianym karabinem.

Oblężenie Fortu

Tego dnia obowiązywało chyba nadzwyczajne zawieszenie broni, bo dopiero o szesnastej wojacy postanowili powystrzelać się nawzajem. Stałam na polu u stóp fortu i patrzyłam na rozgrywki, a jednocześnie słuchałam komentarzy na żywo. Można było usiąść z wrażenia.

- W mordę go, chama! - krzyczy mężczyzna w koszulce, stojący za mną.

- Dobre, dobre! - poprawia drugi.- Oni tu jeszcze wywołają III Wojnę.

- Wojna - i Ruskich nie ma?! Zaraz przyjdą ruscy towarzysze zza Buga na pomoc. Z czołgami.

Z kim kto się bił, trudno było stwierdzić, bo przy tak szczupłych siłach żołnierze napadali po prostu każdego, kto im się nawinął pod rękę. Francuzi Francuzów, a Niemcy Niemców. Puścili przy tym z dymem dwie "chaty" i położyli trupem pewną liczbę ludzi wroga. Ale że wróg też potrzebował świeżego rekruta, więc zmarli nie mogli sobie pozwolić na wieczny odpoczynek. Szli i oni.

- Przecież on nie żyje? - słyszę.

- To kto to, ten obok? Uzdrowiciel!

Bitwa. Fortu nie widać - jest za dymem, u góry. Fotografia: miasto Nysa.

Kapitalnie odtworzono ucieczkę na tyły w wiklinowych koszach. Zastanawiała mnie jednak postawa kapelana vel "pastorka", jak go tam nazywano, który biegał tam i z powrotem w dymie armatnim, ale nie widziałam, żeby pochylał się nad rannymi. Za to markietanki jak mróweczki. Podchodziły do rannych kanonierów bez obaw. Jak wykazało Izowe zdjęcie - z zatyczkami w uszach.

Kartacz jest ciężki, a historia nauczycielką

Po tej wygranej Francuzów wielkie wrażenie zrobił na mnie POGRZEB. Właściwie, to miał być pogrzeb, bo niesiono kogoś na marach i uniesiono nad nim rząd szabel. Ale po przyjrzeniu się z bliska okazało się, że nieboszczyk co jakiś czas dostaje wodę mineralną, żeby nie umarł, zaś w przerwach w odrętwieniu reaguje na czeską mowę. A wokół tętniło życie obozowe - stały namioty, suszyły się mundury, żołnierze grali w kości, myli się, działała kantyna wojskowa i "Rekrutacya", chodzili dezerterzy i damy w sukniach i papierosem w dłoni. Szczegóły były dopracowane. Jak dla mnie, to najlepsza mieszanka: akurat tyle współczesności, żeby nie popaść w marzycielstwo, akurat tyle historii, żeby ją zobaczyć i dotknąć. Tyle, żeby się pośmiać, pozować z ostrzem szabli na gardle jak Adam i założyć trójgraniasty kapelusz jak Iza.

Na koniec pożyczyłam od jednego Czecha element uzbrojenia. Kiedy go wzięłam, w obie dłonie, od ciężaru zgięło mnie wpół. To nie było tak jak na filmie kostiumowym.- Do kroćset! - przyznałby William Dampier, w historii o którym po raz pierwszy zetknęłam się z kartaczem.

Sosenka
O mnie Sosenka

Tu można kupić moją książkę z blogu: "Gdy świat jest domem": http://sklep.emmanuel.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (12)

Inne tematy w dziale Kultura