- Skocz do sklepu po olej. Możesz iść z Sosenką. - Z Sosenką mogę iść wszędzie - powiedział Rysiek. I dwaj starzy kumple, którzy gadają na okrągło, mimo że i tak rozumieją się bez słów, poszli polną drogą do wsi.
Ze wsi wróciliśmy z olejem i jajkami prosto od kury. Bo Rysiek taki jest. Wchodzi do domu przy drodze, pożyczyć olej, i wychodzi z mendlem jajek i zaproszeniem na rosół. Tak jakby po prostu krążył po własnym mieszkaniu.
Wyszliśmy od pani Zosi na pusty asfalt. Dobrze się szło bez bzyczenia samochodów za plecami, i milczało. Dopiero wtedy zaczęłam słyszeć ciszę tego miejsca. Wtedy dowiedziałam się, że mój reportaż o jednej osobie wyszedł akurat tego dnia, kiedy ta osoba wylądowała w szpitalu. I tę gazetę czytał też ordynator, i rozpoznał bohaterkę.. - Dobrze, że to napisałaś - powiedział Rysiek. Ciekawa chwila.. Muszę od razu dodać, że potem, wieczorem, rozmawiałam z tą osobą. Jej piękne czarne oczy, mimo upływu lat, lśnią i są uśmiechnięte. Zupełnie inaczej niż wtedy, gdy w zimie nagrywałam na dyktafon jej opowieść o ciemnych dniach. Nagroda-niespodzianka..
- Chcesz się pójść hamaczyć? - zapytała Basia, wskazując na leżanko rodem z "Czarodziejskiej góry" ("Bo to jest Czarodziejska Góra. Sanatorium" - stwierdziła, przekrzykując chichot Bogusi o "domu starców"). Nie chciałam. Wolałam siedzieć przy drewnianym stole, opierając brodę na zwiniętych piąstkach, i chłonąć oczami przesmyk między dwiema topolami. Tam właśnie były Góry, w tym przezroczystym powietrzu, które pokazało się po dwóch dniach nieziemskiej ulewy. Potem obierałam czosnek do barszczu (od tego jest "czośniczka" - mój honorowy tytuł w Barysiówce), ktoś głośno czytał książkę, ktoś brzękał garnkami, a ktoś inny biegał z wiadrami i podlewał kwiaty. A było dużo do powiedzenia sobie nawzajem - o Nocy Kupały, o kocie na kacu, co leżał jak w trumnie, o pierwszym Arabie, który zawędrował dziś do Barysiówki, o planach Bieszczadów we wrześniu ("szwendaczka" z dużym plecakiem, wreszcie..). Było też dużo siedzenia razem i patrzenia z uśmiechem i bez słów. Od czasu, gdy byłam tu ostatnio, na ścianach Domu przybyło fotografii przyjaciół i pamiątek ze szlaków.
- Czy ja muszę teraz wstać i pić herbatę przy stole? - zapytała sennie Bogusia ze swojego leżaka.
- Tu nikt nikogo nie wychowuje - kategorycznie stwierdziła Basia.
Więc poszłam na wzgórze, pobyć.. Położyłam się na ziemi. Włosy rozsypały mi się i zmieszały ze źdźbłami szarozłotej w tym miejscu trawy. Poczułam, jak blisko cierpko pachną zioła. Kiedy popatrzyłam w górę, zobaczyłam nad sobą szafir prześwitujący przez ciemne liście dębu. A tam, na wprost, było schodzące w dół zbocze, i jakby panorama wycieczek. - Ja to wszystko przeszłam - dotarło do mnie znienacka.- To te góry są rzeczywiście MOJE?! - parsknęłam śmiechem na to odkrycie. Patrząc na niebieskie szlaki, mogłam wymieniać wariackie trasy pieszo i rowerem. Ale już mi się mieszają.. tyle ich było, więc dałam spokój. Leżałam dalej, w łagodnym słońcu. Patrzyłam dalej mrużącymi się oczami na spokojne ścierniska, wieżę katedry w Świdnicy i Wzgórza Strzegomskie, i Chełmiec z Trójgarbem, między którymi stała Śnieżka. Te były dalekie, więc blade; Góry Sowie były aż granatowe.. Szumiał wiatr. Dawno nie słyszałam tak pięknie i mocno grającego wiatru. W wietrze od gór jest wszystko.. Zwinęłam się wygodnie w kłębek i przetrwałam tak chyba dwie godziny, tylko słuchając szumu. W nim jest.. wszystko, co było i co jeszcze będzie.
Wieczorem trzeba było opuścić Dom i przenieść się na drugą stronę Góry. Paparazzi - Basia latała jeszcze, robiąc mi zdjęcia w takiej-owakiej pozie, z chmurami, które ponoć tak były za mną widoczne, że wyszły mi skrzydła anioła u ramion; ze wzrokiem skierowanym na lewo, ze wzrokiem skierowanym na prawo ("Ty wyrażasz słowem, a ja fotografią"). I jak każdy gość odchodzący z Barysiówki, zostałam zlustrowana wzrokiem i porównana do swojego stanu początkowego. - No, wreszcie masz rumieńce! - oceniła z mocą Basia.
Bogusia i Jurek też już musieli wracać z tego "sanatorium", domu wczasowego, domu dla ludzi zrzeszonych i samotnych wędrowców.- A czy jak przyjedziemy za miesiąc, to oni tutaj dalej będą? - zapytał nieśmiało Jurek. - Będą, będą - zaśmiała się Bogusia do męża. - Bo wiatr będzie wiecznie wiał i oni są wieczni.
Tu można kupić moją książkę z blogu: "Gdy świat jest domem": http://sklep.emmanuel.pl
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura