Puchatek, Sówka55
Puchatek, Sówka55
Sówka55 Sówka55
916
BLOG

Koty ziemskie i ptaki niebieskie

Sówka55 Sówka55 Rozmaitości Obserwuj notkę 22

Koty ziemskie i ptaki niebieskie.

"P" jak Puchatek

czyli "Pochwała stworzeń"

(w dzień św. Franciszka, opiekuna zwierząt)

 

W moim ogrodzie nie "smutek gości", ale – koty i ptaki. Są jeszcze jeże, ślimaki (dzieci deszczu, bo po deszczu ich pełno), ślimaki bez skorupki zwane przez nas żmijkami, pająki, motyle i muchy, a okresowo (bo czasami je widzę, a czasami gdzieś znikają) mrówki. W biegu bywają też wiewiórki, choć może tylko ich ogonki, bo ogonki bardziej widać od ich właścicielek (i właścicieli, bo nie chcę tu pominąć wiewiórek rodzaju męskiego). Żyją w harmonii, nikt nikomu nie przeszkadza, nikt nikomu nie robi krzywdy (wyłączając może muchy i pająki, w ich wzajemne stosunki na wszelki wypadek nie wnikam). Przez większą część lata były komary z nadliczebnością drapieżnych komarzyc, ale dawno gdzieś się podziały, pewnie odleciały do ciepłych krajów. To miło z ich strony, bo słowa "Siostra Komarzyca" z trudem przechodziły mi przez gardło.

O komarach, poza tym, że są przyjazne inaczej, wiem niewiele, choć wierzę i rozumiem, że w łańcuchu bytów mają swoje własne miejsce i w "siedmioaktowym dramacie stworzenia" musiały być konieczne (mam nadzieję, że Szekspir przywołanie swoich słów mi wybaczy, choć o komarach w "Jak wam się podoba" nie wspominał). O pająkach myślę życzliwie, bo dzielne z pajęczyc prząśniczki, a z pająków tkacze o artystycznych duszach. Dodam: myślę życzliwie, choć nie bez obaw, bo ród pajęczy Kloto, Lachezis i Atropos zalicza zapewne do swych bliskich przyjaciół, lepiej więc z nim uważać. O ślimakach wiem, że mają rogi, więc i dusze zapewne rogate, o muchach, że (coś) muszą, i że z muchomorami łączą ich humory całkiem nie zjadliwe, o żmijkach, że pochodzą od smoków, bo "zmijewik" to smoczy kamień, ale skarlały jakoś niebożęta w naszym świecie zanikających wartości i niewielkich wymagań (nic dziwnego, ludzie małego formatu też uważają się za cezarom równych). Motyle podziwiam w ich kunsztownym pięknie, a patrząc na mrówki wypatruję pasikoników, które jednak naszego ogródka nie zaszczycają, przedkładając zapewne bardziej wyrobioną publiczność nad nasze koty, smocze kieszonkowe żmijki czy rozbrykane i pijane deszczem ślimaki, które mogłyby wysmakowanego piękna ich koncertów nie docenić.

W nocy do miseczek z kocim jedzonkiem przychodzą jeże, a w dzień od czasu do czasu wesołym płomykiem rudego futerka błyśnie na akacjach wiewiórka. Więc i o jeżach i wiewiórkach myślę w naszym ogródku, o jeżach ostrożnie, bo spotkanie z nimi długo goiło się nie raz na Maksia nosie, a o wiewiórkach szybko, bo zawsze wyjątkowo się spieszą. Nie śmiem im przeszkadzać.

Rekapitulując, myślę sobie ciepło o wszystkich przybyszach, które nasz ogród przywołał lub znęcił, ale wiem o nich niewiele.

Więcej wiem o ptakach, kawkach i srokach brodzących po trawie od frontu naszego domu, o gołębiach na drugiej stronie ulicy i o wróblach w krzakach. I jemiołuszkach, głodnych naszego dzikiego wina. Wiem, co lubią, kogo się nie boją (kotów), kiedy przylatują i dlaczego latają mi nad głową.

"Tak wiele ważnych spraw mam do zachodu,

Zanim z mym cieniem zostaniemy sami.

Czemu mi rzucasz kamień do ogrodu

I mącisz moją rozmowę z ptakami?"

mogłabym zapytać za Leopoldem Staffem, ale nie pytam. Bo co prawda trochę przecież o ptakach wiem, ale też nie za dużo. Na poważną rozmowę – jednak za mało.

Za to o kotach, głównych i pożądanych lokatorach naszego ogródka, wiem sporo. Co najmniej tyle, ile one wiedzą o mnie.

A więc tyle, ile wie Złośnica, Rudzik, Leweczek, Zielniczek, Irbisek, Maleństwo, Borsunia i Puchatek. I Piracik, który teraz leczy koci katar w lecznicy, i chyba wie o mnie najwięcej. I Czarny, Latarenka, Błękitnooki i inni przybysze, którzy nas odwiedzają, choć na stałe mieszkają gdzie indziej.

Niekoronowaną ale oczywistą władczynią naszego ogródka jest Złośnica, Katharina Złośnica, jak jak kiedyś nazwałam, kotka szekspirowska, choć chyba nie z Padwy rodem. Do poskromienia jej wybujałego temperamentu ciągle daleko – żadnego Petruchio na horyzoncie nie widać, a reszta kociego towarzystwa woli ustępować jej pola.

W stosunku do mnie Złośnica złagodniała – ociera się o nogi, przytula do rąk, mruczy. Wątpię, czy to forma wdzięczności za czułą opiekę nad dziećmi, które mi systematycznie podrzuca, bo Złośnica nie jest interesowna, to raczej wyraz uznania dla mojej kuchni, może nawet nie jej walorów smakowych, co szybkiej, właściwej i bezkonfliktowej obsługi. No, cóż staram się. W mojej restauracyjce koty nie czekają głodne, menu dopasowane jest do wyrafinowanego podniebienia każdego życzliwie oczekiwanego gościa, jedynie do wykwintności miseczek można mieć pewne zastrzeżenia, z kosza piknikowego wyciągam bowiem serwis jednorazowy. Nie ukrywam, jest u mnie skromnie, ale zawsze czyściutko (jak stwierdziła majętna przedstawicielka nowej elity po wizycie w Ermitażu -   "скромно, но чистенко",   niech będzie).

Na Rudzika, naszego sąsiada, który żywi się u mnie w ramach poszerzania oferty kulinarnej swoich pań, Złośnica fuka nieprzyjaźnie, czym Rudzik niespecjalnie się przejmuje, bo to samiec alfa, pewny swojej pozycji. Poza tym Rudzik ma czas, może kapryśną Złośnicę przeczekać. Zielniczek czyli Zielonooki omija ją szerokim łukiem, choć to jego matka, Irbisek, który w moim ogródku zainstalował się na początku lata, przybywszy nie wiadomo skąd, boi się jej przeraźliwie i popłakuje żałośnie, jak Złośnica go odpycha, choć jest od niej dwa razy większy. Leweczek z kolei, z miną lwa na majestacie, nie zwraca na nią uwagi, darzymy się wzajemnie wielką sympatią, więc Leweczek wie, że oddzielną miseczkę zawsze dla niego znajdę.

Gorzej mają najmłodsze koty, Borsunia i Puchatek, to dzieci Złośnicy, Borsunia z ubiegłej jesieni, Puchatek z tegorocznej wiosny. One jeszcze w Złośnicy widzą i czują własną matkę, ale Złośnica nie po to scedowała na mnie swoje obowiązki, żeby się przejmować odchowanymi dziećmi, syczy na nie i odpycha, "radźcie sobie same, jestem zajęta", miauczy do nich bezlitośnie.

Wtedy do akcji wkracza Maleństwo, wnuczka Złośnicy, dwuletnia maleńka koteczka, jej mamę widuję, choć wyprowadziła się do innego ogródka (to Szarunia, siostra Zielniczka). Maleństwo opiekuje się Borsunią i Puchatkiem serdecznie, z poświęceniem i z macierzyńskim instynktem. Zawsze razem jedzą, Maleństwo przytula je, liże noski, bawi się z nimi. Jak nie ma czasu, bądź co bądź ma już dwa lata i jest dorosła, więc ma swoje sprawy, które ją czasem z ogródka gdzieś odwołują, obowiązki Maleństwa wobec przyrodniego braciszka przejmuje Borsunia, widzę, jak leżą razem w budce przy piwnicznym oknie, w budce lub na otomance, bo często budkę zamieniają na sofę i w niej słodko śpią razem w słońcu.

Maleństwo rzadko jednak chadza swoimi ścieżkami, z reguły opiekuje się dziećmi. Nie własnymi przecież – dokładnie dziećmi swej babci. Nie własnym dzieckiem, ale młodszym braciszkiem z innego miotu stale opiekuje się Borsunia. Obie opiekowały się też Piracikiem, dopóki nie trafił na leczenie, choć muszę przyznać, chyba Puchatka wyróżniały. Ale Piracikowi nie działa się też krzywda, bo opiekował się nim rodzony, choć sporo od niego większy braciszek, Puchatek.

Koty są samotnikami?! Koty nie prowadzą życia społecznego?! Nie opiekują się sobą, nie przyjaźnią?! O nie, ja jestem innego zdania. Co więcej, choć na własne dzieci fuka i odtrąca je Złośnica, przeciwko maluchom nic nie mają kocury, prawdopodobnie wcale z nimi nie spokrewnione, jedzą z nimi chętnie, nie wyrzucają z budki, leżą razem na dywaniku na innym piwnicznym oknie, bawią się, ha, w zimie odwiedzały Maleństwo i Borsunię w piwnicy, często w celach towarzyskich (bo jakież mogłyby być inne?) zostając z nimi na noc.

Arkadia? A może Las Ardeński z "Jak wam się podoba"? Bo przecież to wypisz wymaluj nasz ogródek, a właściwie pieśń moich kotów piwnicznych:

" Kto drzemać chce ze mną

Gdzie strumień ten płynie,

Pieśń nucić przyjemną

Jak ptaszek w gęstwinie

Niech za mną, niech za mną iść raczy,

Tu nie zobaczy

Innego wroga śród kniei

Prócz zimy, oprócz zawiei".

(akt II, scena V, w przekładzie Leona Ulricha).

"Z piosenek wysysamy melancholię, jak łasica wysysa jaja"... To u Szekspira, bo u nas łasic nie ma. Ale reszta się zgadza, obawy co do zimy mamy takie same i tak samo chcielibyśmy zatrzymać jesień, by ciepła, barwna i hojna została z nami jak najdłużej.

Koty ziemskie, a właściwie trawiaste, ogródkowe i piwniczne, ptaki niebieskie, te, co nie sieją i nie orzą, a tak chętnie wyjadają kocie jedzonko! Jeże, ślimaki, wiewiórki i żmijki, pająki i muchy, motyle, och, nawet mrówki! Dobrze że jesteście!

Tak myślę, nie tylko w dzień świętęgo Franciszka, waszego Patrona!

 

 

 

Sówka55
O mnie Sówka55

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (22)

Inne tematy w dziale Rozmaitości