Rozdział XXXIV
Duchowość jesieni pustolistna: myślę o cnotach
"O! jak są różne przed prawdy mistrzynią
Orły... choć wszystkie jeden hałas czynią!"
- Uciekam od Miłości, bo nie chcę być oblany smołą
- Od wyborów, które cała nasza rodzina obserwowała z dużym zainteresowaniem (poza Piracikiem, bo on był dopiero drugi dzień w domu i obserwował jedynie - od środka - wnętrze kuchennego kredensu, do którego się przed nami schronił), chodzi mi po łepku jedno zdanie wygłoszone podczas wieczoru wyborczego, już po ogłoszeniu wstępnych wyników. Otóż to zdanie (może to nie jest dokładny cytat, ale tak je zapamiętałem) brzmi: wybory pokazały, że od władzy ważniejsza jest miłość. Mimo upływu miesiąca, dalej jakoś nie mogę tego zdania zrozumieć.
- No bo ("Myszulku, nie zaczyna się myśli od 'no bo', zmień to, Słonko", powiedziała Mama) - poprawię się później, teraz "no bo" jest mi potrzebne - no bo jeśli polityk przedkłada miłość nad władzę, to po co przystępował do wyborów? Może dlatego, że kocha swój elektorat? "Kocham Was", mówią zwykle artyści, jak po lub w trakcie występu słyszą brawa. Czy to ten rodzaj miłości? Kocham Was, bo Wy mnie kochacie, kocham Was, bo się Wam podobam. Doprawdy, nie wiem. Ale jeśli elektorat tak kocha tego polityka, to w takim razie dlaczego nie głosowało na niego 100% wyborców? Miau?!
- "Pomyślę o szczęściu i wiecznej miłości, taką siłę będę miał", śpiewali Chłopcy z Placu Broni. Im akurat wierzę. Na Placu Broni chłopcy chcieli grać w palanta, ale Plac Broni został sprzedany. Enklawy nieposkromionej wolności zawsze komuś przeszkadzają. I to właśnie polityka pokazuje w podobnych przypadkach swą niszczącą siłę, wcale nie miłość.
- I w ogóle gdzie w polityce jest miejsce na miłość?
- Bo dla mnie bardziej "lekarstwo na miłość" by się tu przydało, antidotum na ten hm... upiorny legat.
- Raczysz, Myszulku, żartować, mówię do siebie, a konkluzja narzuca się tu jedna. Miłość w polityce to dla Kota za trudna kategoria, z dwojga złego łatwiejsza do rozszyfrowania jest polityka w miłości, choć i ta może przynieść wiele złego - mam tu na myśli podstępne knowania markizy de Merteuil i wicehrabiego de Valmont – i zmieść w proch i w pył zarówno dobre intencje, jak i niebezpieczne związki.
- Może ja po prostu za mało wiem o cnotach, bo miłość, podobnie jak wiara i nadzieja, jest jedną z cnót.
- Nie są to cnoty w rozumieniu starożytnych, Platon (za Sokratesem) szukał cnót (i znajdował je) w szlachetności duszy, trzy były dla niego ważne, a czwarta stanowiła ich ukoronowanie. Te trzy to: mądrość jako cnota duszy rozumnej, męstwo, a więc cnota duszy porywczej, i wstrzemięźliwość, cnota duszy namiętnej, która ma jej zapewnić panowanie nad sobą. Czwartą zaś cnotą była sprawiedliwość, możliwa do uzewnętrznienia, gdy wszystkie trzy rodzaje duszy i wszystkie wywodzące się z nich cnoty, osiągną harmonię.
- Mamy tu więc harmonię, czyli zdrowie, siłę i piękno, miłości nie mamy. Na cnotach kardynalnych, jak na zawiasach oddrzwia (cardo = łac. zawias, oś, trzpień) otwiera się (lub zamyka, przecież "drzwi muszą być albo otwarte, albo zamknięte") nasza moralność, nasz system ocen i wartości.
- Cnoty Platona zależą od nas, wiara, nadzieja, miłość, czyli cnoty teologiczne w rozumieniu św. Pawła, od nas już nie zależą, są łaską.
- Czy miłość polityka jest łaską?
- Czy jest łaską, która spływa na niego, czy łaską, jaką on sam obdarza swoich wyborców?
- A może to raczej coup de grâce, cios zadany nam z litości: wybraliśmy, więc jesteśmy niepotrzebni. To nam okaże się łaskę dobicia, gdy już zrobliśmy swoje. Niepotrzebni mogą odejść.Miau!
- "Strasznie jesteś dziś sarkastyczny, Myszulku, powiedział Monty, chodź, zobaczymy lepiej, jak nowi posłowie odbierają zaświadczenia o wyborze, w telewizji jest akurat transmisja" (pisałem to wczoraj, teraz nowe wydarzenia skupiają naszą kocią uwagę).
- Wiele się w rozumieniu wyznania z wieczoru wyborczego nie posunąłem, ale trudno.
- Proszę bardzo, chodźmy!
- Nie byłbym jednak sobą, gdybym tej uroczystości, na której obejrzenie namówił mnie Montuś, jakoś nie skomentował. Bo też różne komentarze cisnęły mi się na pyszczek, choć w końcu jako Kot, Sarmata i Romantyk, wybrałem "Króla-Ducha":
- "Widok ten nowy, wspaniały!... czas późny!...
- Błyskawic blaski wszędy!... wojsko w dali;
- Gdzie każdy człowiek był jak upiór groźny,
- Skrzydlaty... w czarnej rozświeconej stali.
- Wszystko tak straszne, żem dreszcz uczuł mroźny
- I krzyknął: "Sława Bohu! – świat się wali!
- Ja pierwszy moją piersią go roztrącę!
- Ja, duch! – a za mną – wojska latające".
- To mówiąc... skrzydło zmęczone i krwawe
- Przypiąłem sobie tak, że hełm nakryło.
- Ja biorąc skrzydła... za cel brałem sławę,
- A oni chcieli sobie lotu siłą
- Pomóc do domów... O! jakże ciekawe
- Powody, które rządzą ciała bryłą!
- O! jak są różne przed prawdy mistrzynią
- Orły... choć wszystkie jeden hałas czynią!"
- "Phi, oktostychy XLVI i XLVII, każdy Kot w naszym Domu to wie", podsumowała Mopcia, znana miłośniczka Słowackiego. Poczułem dumę, że dobrze dbam o edukację Rodzeństwa. Teraz pora na Piracika, który dopiero sylabizuje litery (i to w dodatku cyrylicę, broszurę o hodowli Białych Myszek – czy On nie jest aby zbytnim pesymistą?!).
- W Domu, mimo tego epizodu z cyrylicą, wszystko przebiega spokojnie, i tak, jak w hołdującej tradycji Rodzinie być powinno, ale czy można cały czas zamykać się w Domu i Rodzinie (co mówię metaforycznie, bo ja, tak jak Emily Dickinson, z Domu nie wychodzę, chyba że na klatkę schodową)?! Wszak w Domu szczęścia się nie znajdzie, jeśli go nie będzie w Ojczyźnie...
- Świat się wali. "Wszystko tak straszne, żem dreszcz uczuł mroźny", a przecież dzień dzisiaj łagodny, niebo niebieskie, ostatnie liście brzozy drżą w jesiennej pawanie, żaląc się cichnącym acz jeszcze śmiałym akordem. Ale nie jest dobrze, choć przecież ta zapowiedziana ze szczytów władzy miłość powinna podtrzymywać mnie na duchu.
- Ale nie podtrzymuje.
- Nie podtrzymuje, bo znam historię córek św. Zofii Rzymskiej, Wiary (najstarszej), Nadziei (średniej) i Miłości (najmłodszej) - Fides, Spes i Caritas – również świętych prawosławnych o do tej pory tak powszechnie nadawanych przez nieświadomych i roztargnionych Rodziców imionach. Wiera, Nadieżda i Lubow, świat się śmieje, i to śmieje się gorzko.
Wiara, Nadzieja i Miłość w 137 roku naszej ery zostały wydane na śmierć i zamęczone, gdy ich Matka, chrześcijanka, odmówiła złożenia wymaganej zwyczajem ofiary Dianie, bogini łowów, Księżyca i płodności. Padły więc ofiarą odpowiedzialności zbiorowej, co warto zapamiętać, jak się jest polityków miłości elektoratem. Dziewczynki o tych imionach (najstarsza miała 12 lat, najmłodsza - 9) oblewano wrzącą smołą, podpalano, kłuto sztyletami i włóczniami, smagano i bito. Gdy ta kaźń okazała się nieskuteczna, ścięto każdą nagim mieczem. Matka przeżyła Je o trzy dni, skonała z bólu i żalu.
Imiona Faith, Hope, Charity (to ostatnie również w formie Love) - w tradycji anglosaskiej równie często spotykane, jak w rosyjskiej – żyją własnym życiem, wątpię, czy każda Faith, i każda Wiera, pamięta o małych męczennicach, których imię nosi. A czy wie, że przedstawiano je w ikonografii z krzyżem w dłoniach?
Miłość niosąca krzyż w splecionych dłoniach! Ironia losu, widzi ją Kot, czy widzą ją politycy, którzy tak o miłości lubią mówić i tak mocno tę miłość deklarują?
"A jak już będę dobrym człowiekiem
Niczego nie będę się bał
Zniszczę niewierność i kłamstwo zniszczę
Taką siłę będę miał
Ty się śmiejesz, a ja w to wierzę
Moja wiara to wszystko co mam"
W ciekawych czasach, w których (od zawsze) żyjemy, miłość jest niepewna, nadzieja bywa zraniona bólem. Ale wiara? Tak, wiara trwa. A przynajmniej trwać powinna.
Bo moja wiara – moja wiara to wszystko, co mam.
Miau!
Inne tematy w dziale Rozmaitości