Rozdział XXXVII
Pierwszy śnieg.
Wolność nie jest dana raz na zawsze.
Co łączy Jastrzębia z Lwem, Gryfem i Orłem (czarnym)?
Kryzys mi niestraszny
W środę rano pojawił się na Maksiu pierwszy śnieg. Na Mamie też, ale mniej widoczny, bo Mama nie ma czarnego futerka, a Maksio ma i śnieg na Nim wygląda jak wiórki kokosowe na torcie murzynku, czyli bardzo ładnie.
Hm, nie wiem, czy teraz na taki tort można mówić "murzynek", ale przecież "afroamerykanin" czy "afrykanin" to nie to samo. Czarnoskóry to zdaje się określenie poprawne politycznie, ale torcik nie jest czarnoskóry. Ma czarną polewę, ale to nie skórka.
Mama też nie wie, czym można zastąpić murzynka. Powiedziała, żebym napisał, że śnieg na Maksiu wyglądał jak gwiazdki na ciemnym niebie, ale to przecież jakaś bzdura. Poza tym śnieg na Maksiu pojawił się rano, po pierwszym spacerze, a niebo było wtedy szare, nie ciemne.
Przychodzą coraz cięższe czasy dla Kotów. Poprawność polityczna wprowadza zamieszanie i jest sama swoim zaprzeczeniem.
Zaprzeczeń robi się w moim życiu coraz więcej. Takim zaprzeczeniem jest na przykład dla mnie Unia Europejska, która miała przynieść nam wolność, a ciągle nam coś narzuca i narzuca. Bierze ("Ach, bierzcie wozy, ach, bierzcie dostatek", nawet nie musicie puszczać nas zdrowo), choć podobno daje. Wymaga i nakazuje. I w przeciwieństwie do zbójców z "Powrotu Taty" – modlitw nie słucha. Ba, nawet ich (modlitw, nie zbójców, wobec zbójców jest wyrozumialsza) nie chce.
Podobno to dlatego, że jesteśmy (zbiorowo) brzydką panną bez posagu. Nie chcialbym, żeby tak ktoś mówił o Myszuni lub o Mopci. Piękno jest sprawą umowną, ale przecież i tak "każda potwora znajdzie swego amatora", jak śpiewał Andrzej Rosiewicz, i to było optymistyczne. Z brzydkimi pannami bez posagu – gorzej, bo to od razu dwa problemy w jednym. Jak się tak ustawia swój kraj w rankingu innych, to wśród równych z równymi przestaje być im równy, staje się gorszy.
Musimy pamiętać, że jesteśmy małym krajem, mówią politycy, szczególnie ci, którzy, choć z tego małego kraju się wywodzą, w Unii chcą zajmować miejsce wcale nie małe, a nawet wręcz duże. Czy to nie wydaje się im nielogiczne? Jeśli sami chcą być ważni, niech mówią, że ich kraj jest ważny, a nie, że jest mały i dlatego ma się słuchać krajów dużych i dojrzałych. Kraj to nie Dziecko, nie małe Kocię czy małe Myszę, które ma być posłuszne, bo inaczej nie wyrośnie na dużego Człowieka, łownego Kota czy sprytną Mysz.
Polska to mały kraj, powiedziała generał Anodina. Miau, i co z tego? Czy Luksemburg jest duży? Czy duże są Malta, Łotwa lub Słowenia? Nie ma państw o tej samej powierzchni i takiej samej liczbie ludności, i to nie powierzchnia i liczba ludności są decydujące. Duże czy mniejsze, każde państwo jest i powinno być ważne, jeśli jego obywatele chcą mieć państwo, chcą być państwem, jeśli ważna jest dla nich suwerenność, własna tożsamość i odrębność kulturowa, własny język i pamięć własnej historii.
Jesteśmy "małym" krajem, chcemy żeby wszyscy nas lubili, i w to lubienie wierzymy, bo przecież wszędzie mamy przyjaciół. Dlatego nie musimy mieć armii, marynarki wojennej, lotnictwa i wielu innych rzeczy nie musimy mieć też. Czy aby na pewno?
Zupełnie jak ten Zajączek (jako Kot jestem wiernym przyjacielem Zajączków) ze znanego wiersza Ignacego Krasickiego "Przyjaciele":
"Zajączek jeden młody
Korzystając z swobody
Pasł się trawką, ziółkami w polu i ogrodzie
Z każdym w zgodzie.
A że był bardzo grzeczny, rozkoszny i miły,
Bardzo go inne zwierzęta lubiły.
I on też, używając wszystkiego z weselem,
Wszystkich był przyjacielem.
Raz gdy wyszedł w świtanie i bujał po łące,
Słyszy przerażające
Głosy trąb, psów szczekania, trzask wielki po lesie.
Stanął... Słucha... Dziwuje się...
A gdy się zbliżał ów hałas, wrzask srogi,
Zając w nogi.
Wspojźrzy się poza siebie; aż tu psy i strzelce!
Strwożon wielce..."
Pomocy szukał Zajączek wśród Zwierząt Starej Zagrody – Konia, Wołu, Kozła, Owcy i Cielęcia, na próżno, wszystkie Zwierząta miały do załatwienia ważne sprawy i dla Zajączka nie miały czasu, Cielę dodatkowo nie miało motywacji:
"Jak ja ciebie mam wziąć na się,
Kiedy starsi nie wzięli? - cielę na to rzekło;
I uciekło.
Gdy więc wszystkie sposoby ratunku upadły,
Wśród serdecznych przyjaciół psy zająca zjadły."
Warto mieć własne, nie cudze, literackie dziedzictwo, by móc zapamiętać takie wierszyki, warto mieć świadomość własnej historii, by lepiej pamiętać ich (wierszyków) morał.
Wolność ludzi i państw nie jest dana raz na zawsze, a tylko dzięki wolności możemy być sobą. Jeśli z części wolności mielibyśmy zrezygnować, niech zapyta się nas o zdanie, czy i w jakim zakresie tego chcemy, na co się zgadzamy, co dla nas jest dobre.
Bo państwa nie mają przyjaciół (na szczęście, jak wskazuje przykład grzecznego Zajączka), ale mają interesy. To słowa generała de Gaulle`a z przemówienia wygłoszonego w Polsce w 1967 roku. Mają interesy własne, tak jak i my mamy własne interesy.
To podpowiada mi rozum.
Idealne polis ma granice możliwe do objęcia wzrokiem, twierdził Arystoteles. Tak idealna Unia oczywiście nie będzie, chyba że widoczna z kosmosu, ale niech będzie możliwa do objęcia rozumem.
A nie jest. Przynajmniej dla mnie.
Bo rozum mówi Kotu, że dla społeczeństw mówiących różnymi językami i mających różną, często przeciwstawną, pamięć historii, nie federacja, ale Europa ojczyzn, stanowi jedyną bezpieczną przyszłość, a przekonywanie, że jest i powinno być inaczej, to inżynieria społeczna i zwyczajna nieuczciwość.
Ja mówię "miau" po polsku i chciałbym tak mówić zawsze, a nie słyszeć, że straciłem dobrą okazję, aby siedzieć cicho. Siedzę cicho, jak myślę, ale jak miauczę, chcę miauczeć według mojej skali głośności i według moich potrzeb, także potrzeb ambicjonalnych. Chcę mieć własne banki i własne gazety, własną szkołę i własne wojsko. Dumę z własnej historii i wiarę w przyszłość mojego kraju. Żaden obcy władca mi tego nie zapewni, nawet najbardziej dobrotliwy.
Proszę, Franciszek Józef I, ze wszystkich zaborców wspominany najlepiej, ba, do dziś przez niektórych wielbiony niczym mleczny Brat dobrego wojaka Szwejka (ja sam Szwejka zapamiętałem jako artystę-malarza Psów, bo to nietypowa profesja), "z Bożej Łaski" cesarz Austrii, apostolski król Węgier, król Czech, a także – m.in. - król Galicji, Lodomerii, Jerozolimy, wielki książę Toskanii i Krakowa – czy był tak dobrym władcą dla swoich polskich poddanych?
Jego słowa z manifestu intronizacyjnego dawały pewną nadzieję, choć nawet ja, Myszulek, nasz i naszych nie piszę wielką literą:
"Silnie zdecydowani utrzymać niezmącony blask korony i nieuszczuploną całość monarchii, gotowi jednak podzielić się Naszymi prawami z przedstawicielami Naszych ludów, liczymy na to, że przy boskiej pomocy i w porozumieniu się z ludami uda się Nam połączyć wszystkie kraje i szczepy monarchii w jedno wielkie ciało państwowe".
Hm, "gotowi podzielić się naszymi prawami" i "przy boskiej pomocy", a co stało się z Wawelem, z naszym sanktuarium, naszą dumą i przeszłością, nie bez udziału, a za zgodą i wiedzą Franciszka Józefa?!
Za usytuowanie na wawelskim wzgórzu koszar, co miało miejsce zaraz po 1795 roku, Franciszek Józef I, urodzony w 1830 roku, w oczywisty sposób obwiniany być nie może, ale już za wzniesienie przytłaczających gmaszysk szpitala wojskowego, zakwaterowanie na Wawelu piechoty i budowę murów obronnych Twierdzy Kraków odpowiada na pewno. Wojsko w końcu z Wawelu się wyprowadziło, ale nie bezinteresownie, na ten cel zebrano z różnych źródeł (polskich źródeł, naturalnie) kontrybucję w wysokości 2.714.606 koron i 89 halerzy. Ciekawy jestem, miau, czy gdyby zebrano o dziewięć halerzy mniej, garnizon austriacki by się jednak wyprowadził? Gwoli prawdy i sprawiedliwości wypada tu dodać, że sam cesarz Franciszek Józef przeznaczył wówczas z prywatnych środków 100.000 koron na restaurację zniszczonych wawelskich zabytków, i nie była to pomoc jednorazowa. Niemniej gdyby austriackie wojsko Wawelu na swoje cele nie przejęło, restauracji na taką skalę dokonywać nie byłoby trzeba.
No tak, jak się nie chce płacić na własną armię, utrzymuje się cudzą, teraz często to zdanie pada i warto je zapamiętać.
O zasługach Franciszka Józefa dla Wawelu nie zapominam (ufundował sarkofag króla Michała Korybuta Wiśniowieckiego, który miał żonę Habsburżankę, koronowaną zresztą w Warszawie, nie w Krakowie, i pieknie mówiącą po polsku królową Eleonorę), ale dlaczego pozwalał tak długo swoim żołnierzom deptać polską wawelską nekropolię? Na rozkaz cesarza opuścili Wawel dopiero w 1905 roku, a więc w 57 roku jego panowania. Trzeba przyznać więc, że nie była to decyzja podjęta pochopnie.
W herbie Franciszka Jóżefa I widniał napis "Viribus unitis", wspólnymi siłami, brzmi ładnie, ale rządy autorytarne i tak są autorytarne, nawet jeśli zasłaniają się pięknymi hasłami. Wątpię, żeby taką dewizą posługiwał się założyciel dynastii Habsburgów Guntram Bogaty z Jastrzębiego Zamku (Habichtsburg to Jastrzębi Zamek, stąd Habsburgowie). Swoją drogą, dlaczego w herbie Habsburgów prężył wówczas łapy czerwony Lew, a nie rozpościerał skrzydeł śmigły Jastrząb, to dla mnie zagadka. I jak Lew zamienił się później w dwa Gryfy pilnujące dwugłowego Orła na osobistym herbie Franciszka Józefa I - to zagadka kolejna.
W każdym razie czarnych Orłów warto się wystrzegać, nawet jak odwołują się do "wspólnych sił", bo gdy siły są nierówne, to poczucie wspólnoty celów i poszanowanie praw nigdy nie jest równoważne. Teraz mamy kryzys, a więc przesilenie, moment przełomu. Ale czy to znaczy, że o niczym już nie decydujemy sami, że mamy słuchać "Europejczyków starszych", którzy ex definitione wszystko wiedzą lepiej?
"... kryzys mogę znieść
ja nie muszę jeść
lecz niech przestaną truć..."
*
Zaraz zaraz, czy ja naprawdę nie muszę jeść? "Myszulku Swobodny, Suwerenny i (o sobie) Samostanowiący, przecież nie będziesz niewolnikiem poetyckich metafor", słyszę swój głos wewnętrzny.
Mama idzie do kuchni...
"...Jakby mię wicher gnał błyskawicowy,
Lecę..."
Miau!
Inne tematy w dziale Rozmaitości