Rozdział XXXVIII
Krótki: zaczyna się śmiesznie, ale to rozdział pełen gniewu.
Wrona Mamy nie pokona.
Mieczem szukam spokoju w wolności
Tuż przed trzydziestą rocznicą zrzucenia na nas stanu wojennego w Mamę, a dokładnie w kapelusz Mamy, w trakcie spaceru z Maksiem po parku, wbiła pazury na moment Wrona Siwa czyli Corvus cornix. Mama nie nosi kapeluszy secesyjnych jak Dagny Juel (notabene autorka dramatu "Krucze gniazdo"), ozdobionych piórami, kwiatami, kiścią winogron czy gałązką ostrokrzewu, a więc innymi słowy niczym co przypomina wronie gniazdo i może taką Wronę skusić ("nie ma nawet wpiętej w kapelusz diamentowej egrety", dodała Myszunia z wyraźnym żalem), więc chwilowy postój Wrony na głowie Mamy nie da się niczym wytłumaczyć, jak tylko jakimś metafizycznym znakiem, memento: Wrony są, mogą Ci nic nie zrobić jak Lenin, ale są. Czuwają, jak czarny cień mogą przemknąć przez Twe życie, czy tego się spodziewasz, czy nie.
Mama Wroną się nie przejęła, ale to dziwne zdarzenie nam opowiedziała.
Trzeba uważać, Nazgûle wychodzą z mroku, pomyślałem. I wróciłem do moich lektur. Czytam gazety, słucham radia, oglądam telewizję i nie mogę się nadziwić, jakie reakcje budzi po trzydziestu latach stan wojenny. Wszędzie słyszę, że w analogicznych warunkach ci, którzy za niego odpowiadają, wprowadziliby stan wojenny znowu, a 51 procent badanych w sondażach osób rozumie, że sterroryzowanie w ten sposób własnego narodu było mniejszym złem.
Mniejszym złem?! Co to w ogóle znaczy? Czy można to powiedzieć patrząc prosto w oczy Rodzinom Górników z Wujka? Jak można to powiedzieć komuś, komu zabito, zamęczono, skrzywdzono najbliższą osobę?!
Czy można za ludzi honoru uważać skrytobójców, którzy spiskowali i knuli przeciwko swemu narodowi całe miesiące, podobno już od podpisania porozumień sierpniowych. Tym, którzy od prowokacji bydgoskiej do wprowadzenia stanu wojennego praktycznie całą logistykę mieli gotową? Zajęło im to mniej więcej tyle samo czasu, co Filipowi Pięknemu przygotowanie uderzenia w Zakon Templariuszy.
Myślę o tym, bo wiele tu analogii. Ostatnie szczegóły zakrojonej na szeroką skalę operacji (razem z wielkim mistrzem aresztowano i wtrącono do królewskich więzień około 2000 rycerzy i braci zakonnych) zniszczenia Templariuszy opracował Filip i jego współpracownicy w opactwie Maubuisson we wrześniu 1307 roku, jak pisze Jerzy Prokopiuk, znawca tematu, i niezwłocznie do urzędników w całym królestwie skierowani zostali specjalni posłańcy. Zawieźli oni tajne instrukcje zawierające nakazy aresztowania i zasady przesłuchiwania (bez eufemizmów dodam: tortur) Templariuszy i przejmowania dóbr Zakonu. W nocy z 12 na 13 października, jak podaje część źródeł, lub o świcie 13 października, co zaświadczają inne, prawie wszyscy Templariusze znaleźli się w rękach oprawców, uciekli nieliczni, w tym preceptor Francji Gérard de Villiers. Mimo atmosfery gęstniejących wokół braci podejrzeń podobnej akcji nie spodziewał się nikt, włącznie z samym wielkim mistrzem, notabene ojcem chrzestnym następcy tronu Ludwika, Jakubem de Molay, który niecałą dobę przed aresztowaniem jako jeden z głównych żałobników uczestniczył u boku króla w egzekwiach małżonki królewskiego brata, Karola de Valois, Katarzyny.
Taktyka zaskoczenia... Tam walka z Templariuszami, tu stan wojenny z narodem, jak wtedy mówiono: wojna polsko-jaruzelska.
Stan wojenny zrzucono na niewinnych ludzi jak nalot dywanowy. Nikt nie mógł się przed nim schować, nie było nikogo, kogo by nie dotyczył, nikogo, kto by od jego nikczemnych praw (bezpraw, bo prawodawstwo stanu wojenngo było bezprawiem) był zwolniony, nikogo, poza beneficjentami systemu, którzy to bezprawie w obronie swoich przywilejów i przeciw swojemu narodowi sformułowali.
Nalot dywanowy, jak atak Legionu Condor Wolframa von Richthofena na Guernikę, jak nalot 400 niemieckich samolotów na Warszawę 25 września 39 roku (warto o tym pamiętać, bo naloty dywanowe w potocznej świadomości to ataki aliantów na Drezno, a przecież był to wynalazek niemiecki, sprawdzony w praktyce nad Warszawą właśnie, Rotterdamem, Londynem, Coventry i Belgradem).
Miau!
Myślę o stanie wojennym, myślę o Grudniu 70, i jestem gniewny, jestem pełen buntu, jestem groźny. Dlaczego mam współczuć ludziom, przed domami których, jak to sami określają, odbywają się jakieś "zadymy", dlaczego miałbym troszczyć się o tych, którzy nigdy nie okazali skruchy, którzy nigdy nie powiedzieli prawdy? Oni doczekali starości, ich ofiary są wieczne młode. Wiecznie młodzi są dwudziestoletni Górnicy z Wujka, wiecznie młodzi zabici przez nieznanych sprawców, wiecznie młodzi... Tyle tylko, że nieżywi. Martwi. Nieobecni. Im nie dano cieszyć się miłością, wychowywać dzieci, doczekać spełnienia marzeń. Nie zestarzeli się, jak ich kaci, nie zestarzeli się, bo Ich wśród nas nie ma. Są tylko cienie, cienie, wspomnienia, pamięć, krzywda i bunt.
Jak myślę o tym wszystkim, o niesprawiedliwości i zakłamaniu, o obłudzie, hipokryzji i pysze z jednej strony, a o łzach, bezsilności i cierpieniu, o bólu i tęsknocie, o oczekiwaniu na sprawiedliwość, która nigdy nie nadeszła, z drugiej, przypomina mi się dewiza stanu Massachusetts Ense Petit Placidam Sub Libertate Quietem.
"Mieczem szuka spokoju w wolności".
Mieczem bym chciał szukać spokoju w wolności!
To metafora, ale pełna smutku i bólu.
Wyciągam pazurki, wysuwam pazurki, nie chcę przebaczać, bo nie w mojej to mocy. Nikogo nie nienawidzę, nikomu źle nie życzę, ale szukam sprawiedliwości. Moralnej, bo nie o niczyją krzywdę mi chodzi, czekam tylko na słowa. Słowa prawdy.
A o prawdę i sprawiedliwość najtrudniej.
Miau!
Inne tematy w dziale Rozmaitości