Staszek Wicher Staszek Wicher
470
BLOG

O talentów należytym nagradzaniu - wystawa Europa Jagellonica

Staszek Wicher Staszek Wicher Kultura Obserwuj notkę 0

Ty także rozważ sobie, co cię czeka po śmierci, jeżeli nie będziesz nagradzał należycie talentów. Te zaczerpnięte z traktatu De institutione pueri i przypisywane „matce królów” Elżbiecie Rakuszance słowa stały się mottem polskiego etapu wystawyEuropa Jagellonica i towarzyszą zwiedzającym zarówno w Muzeum Narodowy, jak i w Zamku Królewskim. Ówcześnie nowoczesny, wyraźnie humanistyczny styl całego listu, zawierającego porady dla wnuka Elżbiety i syna Władysława II Jagiellończyka, sugeruje, że prawdziwym autorem mógł być ktoś z jej dworu – wymienia się tu najznakomitszego przedstawiciela włoskiego humanizmu w Krakowie, Filipa Buonaccorsiego, zwanego też Kallimachem.  A choć nie miejsce tu na naukowe dywagacje, to zaakcentować trzeba przebijające z owego pedagogicznego dziełka cechy nowej jakości, konsekwentnie podbijającej serca i umysły dworów przełomu epok. Z całą pewnością odpowiedzieć możemy na pytanie, co czekałoby Jagiellonów, gdyby należycie nie wynagradzali talentów. Zapomnienie. Zapomnienie i brak świadków potęgi, którą zbudowali w tej części świata. Dziś wystawa Europa Jagellonica 1386-1572. Sztuka i kultura w Europie Środkowej za panowania Jagiellonów jest dowodem na to, że kolejni przedstawiciele dynastii: od ochrzczonego Litwina Jagiełły, którego Łukasz z Wielkiego Koźmina nazwałecce sacerdos magnus, rex christianissimus, po prawdziwego mecenasa kultury renesansowej Zygmunta Augusta, należycie nagradzali talenty.


PROLOG

O wadze i rozmachu tego projektu wystawienniczego świadczy już jego zawiły prolog.Koncepcja wystawy ma potężne fundamenty naukowe. Jest zwieńczeniem kilkunastoletniego projektu badawczego, realizowanego przez Geisteswissenschaftliches Zentrum Geschichte und Kultur Ostmitteleuropas an der Universität Leipzig – mówiła na konferencji prasowej na początku listopada prof. Małgorzata Omilanowska, podsekretarz stanu w MKiDN – Jest to dla nas nowe doświadczenie, ponieważ o epoce Jagiellonów, naszych władców, opowiadać nam będą uczeni niemieccy. W tym miejscu prof. Omilanowska znacznie uprościła sprawę, gdyż pomysłodawcą i prawdziwym spiritus movens inicjatywy jest czeski badacz Jiří Fajt, od dwunastu lat związany z Uniwersytetem w Lipsku. Na tej samej konferencji prasowej mówił on: Kiedy dwanaście lat temu przyjechałem do Lipska z Pragi zaskoczyło mnie, że zachodni badacze nie zdawali sobie sprawy z tego, kim tak naprawdę byli Jagiellonowie. W Polsce mówić o Jagiellonach, to jak wchodzić z drewnem do lasu. W Czechach dynastia zawsze traktowana była jako nieudolna, przez kontrast z Karolem IV, co jest błędnym spojrzeniem. Na Węgrzech ich rola była jeszcze mniejsza. Ideą przewodnią tego projektu było spojrzenie na kulturę Jagiellonów z wyższego poziomu. Tak więc przez dwanaście lat dziesiątki wybitnych i mniej wybitnych ludzi nauki zajmowało się dynastią rządzącą ówczesną Europą Środkową. Wynikiem były sympozja, konferencje, publikacje, a zwieńczeniem właśnie półtoraroczna wystawa, która do Warszawy przyjechała z Kutnej Hory, a początkiem lutego wyruszy w dalszą drogę – do Poczdamu. Czeska rezydencja królewska jest w tej idei zrozumiała – Warszawa i podberliński Poczdam nieco mniej.Pierwotnie placówkami wystawienniczymi planowaliśmy uczynić cztery najważniejsze rezydencje jagiellońskie: Wilno, Kraków, Pragę i Budapeszt – twierdzi Fajt – W tym ostatnim jednak nie spotkaliśmy się z przychylnym nastawieniem. Po pięciu minutach omawiania idei wystawy u dyrektora Węgierskiej Galerii Narodowej, ten ostatni przerwał mi i zapytał: << Zaraz, zaraz. A kto to w ogóle ci Jagiellonowie? Czy to ta dziura między Korwinem a Turkami>>? Wtedy zrozumiałem, że Budapeszt odpada.

No dobrze, ale dlaczego nie Kraków? Przecież rezydencja królewska na Wawelu jest dziś najwspanialszym przykładem dziedzictwa potęgi Jagiellonów. Dr Przemysław Mrozowski z warszawskiego Zamku Królewskiego tłumaczy: Kiedy w 1999 roku po raz pierwszy rozmawialiśmy z panem Fajtem, który przyjechał, aby zaproponować nam udział w wystawie, tłumaczyliśmy, że mamy taką niepisaną umowę: wystawy dotyczące Wazów i czasów późniejszych to Zamek w Warszawie; Piastowie i Jagiellonowie to Wawel. Pan Fajt udał się zatem do grodu Kraka. Rozmowy trwały kilka lat, po czym zakończyły się lakonicznym faksem z Wawelu o odstąpieniu od rozmów. Inicjator ruszył więc raz jeszcze do Warszawy, gdzie przyjęto go z otwartymi ramionami. Kraków dał ciała.

Jeszcze inaczej było z Wilnem. Na pytanie z sali, gdzie w tym wszystkim są Litwini, i czy dalej są na Jagiellonów obrażeni, pani Omilanowska odpowiedziała, że Litwa nie jest stroną w projekcie, bo ją najzwyczajniej w świecie na to nie stać: Zaproszenie do współudziału w wystawie było wystosowane do strony litewskiej i spotkało się z bardzo dużym zainteresowaniem. Niestety, nie przełożyło się to na możliwości finansowe. Litwini byli natomiast zaangażowani w sferę naukową przedsięwzięcia. Jakie zatem były koszty wystawy, skoro Litwa jest „za małym krajem, by móc dołożyć się do takiego projektu”. Podstawą budżetu „sterowanego z Poczdamu” (Fajt) było 200 tysięcy EUR z unijnego projektu Culture 2007-2013. Suma, jak na takie przedsięwzięcie, niezbyt porażająca, co przyznał sam inicjator. Poza tym koszta w każdej placówce wystawienniczej są inne – w Muzeum Narodowym wynoszą one grubo ponad milion złotych, w Zamku Królewskim – 800 tysięcy (dr Mrozowski z ZKW przyznał, że nie lubi przekładać Złotego Wieku na złotego polskiego). Wyłącznym mecenasem wystawy został PKO Bank Polski, któregojako instytucji społecznie odpowiedzialnej i związanej z historią państwa polskiego od ponad 90 lat, nie mogło zabraknąć przy tego typu inicjatywie, jak stwierdziła przedstawicielka banku. Nie omieszkała również porównać swojej instytucji „społecznie odpowiedzialnej” do samych Jagiellonów, niezaprzeczalnych mecenasów kultury.

EUROPA WIECZNIE SZCZĘŚLIWA

Podział wystawy między Zamkiem a Muzeum tłumaczy się fundacją wystawianych „starożytności”. Przy Alejach Jerozolimskich umieszczono zabytki świadczące o rozwoju kulturalnym, społecznym i gospodarczym złotej epoki potomków Jagiełły. W Zamku natomiast nacieszyć się możemy dziełami pochodzącymi z ich własnej fundacji, a przez to poznać osobiste preferencje kolejnych przedstawicieli rządzącej dynastii. Podział wydaje się dość fortunny, chociaż na pierwszy rzut oka dziwić może podobieństwo niektórych zabytków w obu instytucjach.

Wystawa jest fascynująca. Choć aby istotnie przekonać się kim byli Jagiellonowie trzeba zobaczyć nagrobki Jagiełły i Kazimierza Jagiellończyka w wawelskiej katedrze, ujrzeć Kaplicę Zygmuntowską, dać się porwać pięknu kaplicy św. Wacława w praskiej katedrze czy splendorowi sali władysławowskiej na hradczańskim zamku. Mimo że sprowadzone do Warszawy zabytki są namiastką dziedzictwa epoki, to stanowią one namiastkę cudowną. Muzealia i archiwalia ściągnięto z Polski, Litwy, Czech, Słowacji, Węgier, a także Niemiec, Szwecji i Stanów Zjednoczonych.

W Muzeum Narodowym podział na kolejne królestwa jagiellońskiego imperium rozpoczynają przedstawienia ich świętych patronów. To właśnie w początkach panowania dynastii na ziemiach polskich usankcjonowano czterech patronów Królestwa Polskiego – świętych Wojciecha, Stanisława, Wacława i Floriana. Choć doprowadził do tego nie do końca przekonany do Jagiełły krakowski biskup Zbigniew Oleśnicki, to święci ci byli obecni w sferze artystycznej i intelektualnej przez cały okres panowania Jagiellonów. Jak w zwierciadle widać to w muzealnych salach – zwiedzanie rozpoczynają dwa skrzydła ołtarzowe, przedstawiające św. Stanisława z Piotrowinem i św. Wojciecha z wiosłem. Rzeźbioną legendę tego pierwszego w sposób poruszający ukazuje krakowski tryptyk z początków XVI w. Mocno zaakcentowany dramatyzm tego wybitnego dzieła widać w każdej jednej z dziesiątek misternie rzeźbionych postaci. W sali czeskiej witają zwiedzających dwa dostojne relikwiarzowe popiersia patronów Królestwa Czeskiego – św. św. Wacława i Wojciecha (tych samych, którzy patronowali ziemiom polskim). Zamordowanego przez brata Bolesława świętego księcia z dynastii Przemyślidów w ogóle jest tu bez liku – przecież to jemu dedykowano czeską koronę, a sfery rządzące określały się jako familia sancti Wenceslai. Salę węgierską rozpoczynają z kolei  ściągnięte z budapesztańskiej Węgierskiej Galerii Narodowej XV-wieczne rzeźby patronów Węgier – świętych władców Stefana i Władysława, świętego prawodawcy i świętego wojownika. Cała wystawa pokazuje wyraźnie, co tak naprawdę stanowiło kulturowy fundament Europy. Największe wrażenie robią oczywiście gotyckie relikwiarze – misterna robota złotników podkreśla wagę tych maleńkich partykuł, którym sporządzano wspaniałe domy, z bodaj najurodziwszą św. Barbarą z Muzeum Diecezjalnego w Pelplinie i porażającym pięknem pacyfikałem crux gemmata z Budziszyna. Trudno jest pisać o czymś tak wspaniałym, czego wyraz oddać może jedynie westchnienie. Zabytki zgromadzone w salach Muzeum Narodowego nie pokazują nic innego, jak Europę chrześcijańską, Europę zjednoczoną gotyckim, a później renesansowym oddaniem uczuć religijnych. Świadczą też o miejscu tego regionu na mapie kulturowej – o przynależności ziem polskich, czeskich i węgierskich do Europy, między bizantyńskim Wschodem, a arabizującym Półwyspem Iberyjskim. Jakże znamienna jest tu Sacra Conversazione Matki Boskiej ze świętymi Felicytą i Perpetuą (Wielkopolska, 1520-1525), których imiona tworzą w dolnej strefie dzieła sentencjęfelicitas perpetua – wieczna szczęśliwość.

Może trochę zabrakło mi w Muzeum dowodów na interferencję kulturową państw Jagiellonów. Owszem, w formie wszystkie ukazane „starożytności” dowodziły jedności kulturowej w łacińskiej Europie, ale nikt nie przekonywał, że między poszczególnymi Koronami zachodziła niejednokrotnie konkretna wymiana myśli na płaszczyźnie artystycznej. Choćby taki oto Paweł z Krosna, zwany Rusinem, popełnił w początkach XVI stulecia dziełko okraszone tytułem Panegyrici ad divum Ladislaum et sanctum Stanislaum, traktujące o postaciach świętych patronów dwóch królestw jagiellońskich – Władysława i Stanisława.

Nieco więcej świeckości, akcentującej polityczną potęgę dynastii Jagiellonów, zwiedzający odnajdą w Zamku Królewskim. Choć i tu roi się od kunsztownych relikwiarzy (chociażby dyptyk relikwiarzowy komtura elbląskiego, być może zdobyty przez Jagiełłę na Krzyżakach po zwycięstwie grunwaldzkim), czy rzeźb świętych [i tu mała anegdota: kiedy zwiedzając wystawę dotarłem pod rzeźby św. św. Jadwigi i Otylii, pani przewodnik oprowadzająca grupę dzieciaków opowiadała, że Otylia „trzyma w łapce oczy, bo była patronką leczenia chorób oczu”. Kiedy dzieci poszły do następnej sali, panie pilnujące ekspozycji zbliżyły się do świętej z oczami: - Faktycznie, ona trzyma oczy; - No tak, można posłuchać tej przewodnik. Dobrze mówi; - A weź sprawdź, czy na podpisie jest to napisane; - Eee, ani słowa! Piszą tu jakieś głupoty, że drewno lipowe, że fundacja króla Kazimierza, że zamówione w warsztacie. Ani słowa o oczach! – Skandal, tak ci mądrzy właśnie piszą. Jakieś głupoty, a żadnych pożytecznych informacji. Tak ci mądrzy piszą]. W ramach zamkowej ekspozycji zwiedzający oglądają półgodzinny film o rezydencjach Jagiellonów, zrealizowany na potrzeby wystawy. Widziałem z jakim zafrapowaniem młodsza młodzież oglądała okazałe warownie, potężne zamki, wspaniałe pałace i słuchała słów lektora: Jagiellonowie rządzili Polską, Litwą, Czechami i Węgrami; ich panowanie rozciągało się od Morza Bałtyckiego po Morze Czarne... Roi się tu od podręcznikowych przykładów: najlepiej rozpoznawalna mapa Bernarda Wapowskiego z początku XVI wieku, umowa o podwójnych zaręczynach między Jagiellonami i Habsburgami z 1515 roku, egzemplarz missale cracoviense kardynała Fryderyka Jagiellończyka, w końcu drzeworyt z tzw. Statutu Łaskiego przedstawiający króla Aleksandra w otoczeniu senatorów i posłów. Kto choć trochę interesuje się historią ziem polskich, zrozumie wagę skompletowania tych cudów w jednym miejscu.

JAKIEŚ ZARZUTY?

Już w drodze powrotnej do Krakowa natknąłem się na tekst o wystawie autorstwa pani Beaty Góreckiej w styczniowo-lutowym numerze „Polonia Christiana”. Nie myli się pani Górecka, gdy pisze, że dawno nie było w Polsce tej miary wydarzenia, jakim jest ta wystawa, jednak trudno zgodzić się z koncepcją autorki o poprawności politycznej pewnych aspektów wystawy. Otóż pyta ona, dlaczego na wystawie zabrakło św. Kazimierza, syna Elżbiety Rakuszanki i Kazimierza Jagiellończyka, jednego z patronów Królestwa, a także św. Jadwigi, małżonki Jagiełły: Czyżby nie pasowali oni do projektu wystawy realizującego – jak czytamy w materiałach promocyjnych – idee wielokulturowości? Wielokulturowość bowiem, w dzisiejszym tego słowa znaczeniu, nie ma wiele wspólnego z Europą Jagiellonów. A czy podług buńczucznego wywodu autorki nie za dużo jest na wystawie chrześcijaństwa? Czy nie zauważa, że na każdym kroku w zwiedzaniu towarzyszą nam święci – i to święci patronowie królestw? Zarzut można z łatwością odeprzeć – idea wystawy polegała na ukazaniu universum jagiellońskiego. Święta Jadwiga należała do tego świata u jego początków, ale stanowiła raczej pomost między Piastami i Andegawenami, a światem Jagiellonów. Poza tym świętość Jadwigi została kanonicznie uznana dopiero w drugiej połowie XX wieku. To raczej św. Jadwiga śląska, również uchodząca w państwie Jagiellonów za patronkę Królestwa, powinna być na wystawie przedstawiona. I została. Kazimierz natomiast jako święty patron Królestwa to już świat epoki Wazów. Choć początków jego kultu oczywiście należy się doszukiwać w kulturze ostatnich Jagiellonów, to liturgicznie czczono go dopiero od początku XVII wieku.

Wystawa Europa Jagellonica 1386-1572. Sztuka i kultura i kultura w Europie Środkowej za panowania Jagiellonów istotnie stanowi jedną z najważniejszych inicjatyw kulturalnych poprzedniego i tego roku. Pomimo nieraz przytłaczających subiekcji w jej przygotowaniach istotnie udało się odtworzyć artystyczny obraz epoki zgodnie z zamierzeniem inicjatorów – niejako z wyższego poziomu percepcji. Wystawa daje zatem ogląd na cały region i przypomina o jego kulturowej proweniencji. Wyraźnie ukazuje litewsko-polski charakter dynastii panującej nad obszarem Europy Środkowej. Dowodzi, że i my musimy pamiętać o nagradzaniu nie tylko współczesnych, ale i dawnych talentów. Wystawa daje w końcu nadzieję, że nie zapomnimy o naszych korzeniach. Spokojnie trawestować możemy tu słowa wybitnego polskiego mediewisty Anatola Lewickiego, który o Jagielle pisał: biada tym monarchom, którzy mieli nieszczęście nie podobać się kronikarzom i przyznać, że biada tym monarchom, którzy zapomnieli sypnąć grosza artystom.

Wystawa otwarta jest jeszcze przez tydzień – do 27 stycznia.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura