Dzisiaj spacerem wybrałem się do warszawskiego sądu rejonowego. Z małych liter, bo nie podaję, który z siedmiu (?). Wybrałem się do niego nie całkiem dobrowolnie. Pora kompletnie mi nie pasowała, a na obiad w sądowym bufecie mnie nie stać. Za to stać na ten obiad sędziego, który uśmiechnięty przyszedł do sali rozpraw i po chwili protokolantka wezwała nas do środka. Zwykle jako świadek jestem wypraszany po skinięciu głową, że ja to świadek. Dzisiaj (upał czy Konstytucja) nie mogłem wyjść, tylko zostałem i nasłuchałem się o pozwanym. Imię i nazwisko oczywiście znałem, pełny adres także. Ale podanie przy świadku miejsca pracy i zarobków (3200 zł), to już robi wrażenie. Stan rodzinny- 2 + 2 - to już przesada. Ale wypytywanie przy mnie o leczenie psychiatryczne to hardcore, który przebił pozwany mówiąc "mam długotrwałe zwolnienie lekarskie na bakteryjne zapalenie płuc". Ale jazda, ale Konstytucja!