Prezydent Barack Obama na zakończenie zeszłotygodniowej konwencji Partii Demokratycznej zamiast ambitnego programu zaprezentował wyborcom przemówienie w rodzaju orędzia o stanie państwa.
Gospodarz Białego Domu oczekiwał, aby obywatele przyjęli do wiadomości, że nie jest już kandydatem roztaczającymi przed nimi wizję nadziei i zmiany, towarzyszącymi wyborowi go na urząd głowy państwa, ale działającym w określonych warunkach prezydentem. Już choćby scenografia i tło wydarzenia świadczyły o tym, jak wiele zmieniło się przez ostatnie cztery lata. Zamiast greckich kolumn i otwartego stadionu - zamknięta hala, a tym samym o wiele mniejsza liczba widzów. Rozczarowanie prezydenturą Obamy okazują również przedstawiciel mediów. W tygodniu przed konwencją w mediach, które zwolennicy teorii o istnieniu liberal bias (sprzyjanie poglądom liberalnym) w środkach przekazu, klasyfikowaliby jako jej egzemplifikacje, o prezydencie opublikowano wiele nieprzychylnych opinii. Sam Obama naraził się zresztą na takie ataki ignorując główne media i koncentrując uwagę ośrodkach lokalnych, gdzie otrzymywał pytania w rodzaju: jaką super-moc chciałby posiadać. Prezydent stara się, aby listopadowe głosowanie nie było referendum nad jego dotychczasowym dorobkiem (choć sondaże obecnie wskazują, że procentowy udział ocen pozytywnych jego prezydentury wciąż nie nurkuje znacząco poniżej poziomu 50%), ale wyborem pomiędzy dwiema drogami dla Ameryki.
Wśród zaproponowanych na konwencji konkretnych rozwiązań znalazły się m.in.: - obietnica utworzenia miliona nowych miejsc pracy w przemyśle do końca drugiej kadencji a także przyjęcie do pracy tysięcy nowych nauczycieli. Obama zapowiedział również zainwestowanie pieniędzy zaoszczędzonych na finansowaniu prowadzonych przez USA wojen w inwestycje w gospodarkę. W trakcie konwencji licznik długu publicznego Ameryki przekroczył 16 bilionów dolarów (w czasie prezydentury Obamy wskaźnik ten wzrósł o 5,5 bln dolarów, dla porównania w czasie 8 lat prezydentury Billa Clintona zwiększył się o ok. 1,5 bln). Obama zapowiedział więc jego redukcję. Żaden z prezydentów po czasach Franklino Delano Roosevelta nie wygrał kolejnych wyborów przy bezrobociu wyższym niż 7,2%. Raport o danych z rynku pracy z sierpnia tego roku ukazał się dzień po zakończeniu konwencji w Charlotte. Wprawdzie przybyło 96 tysięcy nowych miejsc, co obniżyło stopę bezrobocia z 8,3 do 8,1%, to jednak szczegóły raportu są dla administracji Obamy wyjątkowo niekorzystne. Tak duży spadek wynikał zatem przede wszystkim ze zmniejszającego się udziału Amerykanów w sile roboczej. Gdyby ten udział był taki sam jak na początku kadencji Obamy (styczeń 2009) to bezrobocie wynosiłoby 11,2%. Jeżeli chodzi o pracę w przemyśle, akcentowana przez Obamę w przemówieniu w Charlotte, to w tym sektorze ubyło 15 tys. miejsc pracy. Podsumowując, udział Amerykanów w sile roboczej jest na najniższym poziomie od września 1981 r. Demokraci mają rację mówiąc o 30 miesiącach z rzędu w których przyrastała liczba miejsc pracy, ale bliższe przyjrzenie się problemowi nie wygląda dla nich tak przyjemnie.
Konwencja potwierdziła, że jest to wyjątkowa kampania pod względem tego, że sprawy bezpieczeństwa narodowego i polityki zagranicznej po raz pierwszy od jakiegoś czasu stanowią większy atut dla Demokratów. Błąd nominata Republikanów – Mitta Romneya - polegający na nieumieszczeniu w swoim przemówieniu na konwencji fragmentu dotyczącego wojny w Afganistanie wykorzystali Demokraci. Oprócz wiceprezydenta Joe Bidena, który pracę Obamy podsumował zingerem: „General Motors istnieje, a Osama bin Laden nie żyje”, duże wrażenie zrobił atakujący Republikanów na tych polach senator John Kerry z Massachusetts (prawdopodobny następca Hillary Clinton na stanowisku sekretarza stanu). Gwiazdą konwencji była także Tammy Duckworth, odpowiadająca w administracji Obamy, przez pewien czas, za sprawy weteranów, która straciła na wojnie w Afganistanie obie nogi, a teraz walczy o miejsce w Kongresie w 8. okręgu wyborczym w Illinois. Furory nie zrobił natomiast były republikański gubernator Florydy (2007-2011) – Charlie Crist – który po porażce w prawyborach swojej partii do Senatu dwa lata temu zdecydował się na start w elekcji jako kandydat niezależny, gdzie ponownie przegrał z nominatem GOP – Marco Rubio.
Działający w zmienionych warunkach Obama wciąż jest jednak bliżej zwycięstwa niż Romney. Przy 270 głosach elektorskich wymaganych do zwycięstwa średnie z sondaży z grupy stanów obrotowych, gdzie rywalizacja obu kandydatów jest najbardziej wyrównana (Floryda, Iowa, Karolina Północna, Kolorado, Michigan, Newada, New Hampshire, Ohio, Wirginia, Wisconsin) Obama prowadzi 332:206. W tej sytuacji Romney próbując pozyskać wyborców niezależnych zapowiada utrzymanie w przypadku zwycięstwa fragmentów Obamacare (przepisów o leczeniu schorzeń istniejących przed jej wejściem w życie oraz możliwości korzystania przez dzieci do 26. roku życia z ubezpieczenia rodziców).
Prawdopodobnie jedynym polskim akcentem na konwencji Demokratów było umieszczenie zdjęcia wiceprezydenta Joe Bidena ze składania przez niego wpisu do księgi kondolencyjnej w ambasadzie polskiej w Waszyngtonie po katastrofie smoleńskiej, w filmie poświęconym Bidenowi, emitowanym podczas wydarzenia.
Film (04:48:35). Zdjęcie.
PS Zapraszam na stronę blogu na Facebooku.
Inne tematy w dziale Polityka