Czy według śp. Krzysztofa Zaleskiego i Macieja Englerta, twórców spektaklu „To idzie młodzież”, była, jest i będzie ona pusta i zbuntowana przeciwko jakiejkolwiek produktywnej aktywności?
Przedstawienie „To idzie młodość”, którym raczy nas od roku warszawski Teatr Współczesny, to widowisko muzyczne, oparte na motywach prozy Marka Nowakowskiego. Twórcy przenoszą nas do 1953 roku, do fabryki, w której terminują działacze Związku Młodzieży Polskiej. Po dwóch latach biorą oni udział w Światowym Festiwalu Młodzieży i Studentów, podczas którego odczuwają, że nie muszą być jedynie częścią komunistycznej machiny. Piosenki przeplatane dialogami to często utwory propagandowe „z tamtych lat” – ich dobór i wykonanie nie pozostawiają wątpliwości, iż duży krytycyzm z delikatną nutką nostalgii to właśnie uczucia, jakie do tamtego okresu żywią twórcy „To idzie młodość”. W zderzeniu z zachodnimi klasykami muzyki rozrywkowej, które świetnie wykonują młodzi aktorzy (a także doświadczona Stanisława Celińska jako Przechodzień), nie mają szans.
Po obejrzeniu sztuki miałem jednak wrażenie, że nie rozumiem, dlaczego nosi ona taki, a nie inny tytuł. Bo, mimo iż młodzież w jej trakcie podrygiwała, skakała, maszerowała, stała i siedziała, to przede wszystkim... leżała. Pozycja horyzontalna wyziera z całego spektaklu, mimo licznych innych czynności, jakie wykonują aktorzy na scenie. Liczne oznaki buntu, które obserwujemy podczas spektaklu, dotyczą w gruncie rzeczy, „powszechnego prawa do leżenia”. Zarówno jego aspektu seksualnego, jak i odwołującego się do, skąd inąd pochodzącego z poprzedniego systemu, hasła „Czy się stoi czy się leży, dwa tysiące się należy”.
Komuniści w odbudowującej się Polsce postanowili wprząc młodych do pracy na rzecz Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej, wykorzystując ich wrodzoną energię i, częstokroć, podatność na górnolotne hasła. Robili to nieraz nieudolnie i często osiągali w ten sposób skutek odwrotny do zamierzonego. Jednak – abstrahując od wszelkich innych kwestii – to, co chcieli poruszyć w „sile przewodniej narodu”, było twórcze, produktywne. Hasła „budujemy”, „tworzymy”, są przecież zdecydowanie pozytywne – inna sprawa, że w tym wypadku zostały wykorzystane do niecnych celów.
Buntownicy z „To idzie młodość” (a przecież nie stanowili oni wcale większości bohaterów przedstawienia) atakują nie tyle ideę wykorzystywania swojej aktywności w imię komunizmu, co samą ideę aktywności. Ich bunt jest na wskroś konsumpcjonistyczny. Gdy nonkonformistyczny ZeteMPowiec chce wyrwać się z „czerwonego piekła”, to do Ameryki, w której przywita go zgrabna Statua Wolności w cylindrze, chcąca podarować mu wór dolarów. Najlepiej w Kansas City, w którym wszelkie marzenia się spełniają. Ten „american dream” jest pozbawiony aspektu przedsiębiorczości jednostki, która własnymi siłami stara się pokonać wszelkie stopnie od pucybuta do milionera. W konsekwencji trafia do bikiniarzy, których bunt polega na obalaniu kolejnej flaszki i... staniu. – Ile można tak stać? – pytają z resztą w końcu znudzeni.
Czy Światowy Festiwal Młodzieży i Studentów dał im wyzwolenie? Tak, o ile ograniczamy je do słuchaniu „dżazu” i uprawianiu burżuazyjnej wolnej miłości. Członkowie ZMP i zagraniczni goście tańczą, śpiewają i obściskują się na scenie i raz wysłuchują gadaniny oderwanych od rzeczywistości francuskich komunistów. Rzadka możliwość spotkania z ludźmi z często egzotycznych krajów wykorzystują do nawiązania kontaktów przede wszystkim seksualnych - nie widzimy wymiany myśli, choć całe szczęście nie widzimy też wymiany materiału genetycznego. Ten karnawał brutalnie rozjeżdżają czołgi w Poznaniu w 1956 roku - tak jakby strajk w zakładach Cegielskiego był preludium do zachodnioeuropejskiej rewolucji seksualnej z lat 60-tych.
W tym kontekście piosenka kończąca spektakl brzmi wyjątkowo pesymistycznie. Jej słowa - „ten czas jest w nas” wskazuje bowiem na to, że, tak jak i mamy utalentowanych młodych poetów, pisarzy, muzyków i, co widać po tej sztuce, także aktorów, tak i mamy obiboków, nierobów, tragicznych marzycieli i beznadziejnych lowelasów. Nie wykluczone że, w myśl trzeciej zasady dynamiki Newtona, ponad 50 lat temu te postawy pojawiły się jako reakcja na próby uczynienia z młodych byczków i jałówek siły pociągowej realnego socjalizmu.
Ale czy ktoś dziś zagania nas do takiej roboty? Hasło budowy drugiej Irlandii się nie liczy.
Inne tematy w dziale Kultura