Stefan Sękowski Stefan Sękowski
534
BLOG

"Święta wojna" ignorantów

Stefan Sękowski Stefan Sękowski Polityka Obserwuj notkę 4

 

Piłkarzom, co piłkarskie, dziennikarzom co dziennikarskie. Niech każdy robi to, na czym zna się najlepiej.

To było kilka lat temu, eliminacje do jednej z dużych imprez piłkarskich. Po wyposzczeniu polskich kibiców w latach 90-tych biało-czerwoni grali (i wygrywali) jak dawno. W jednym meczu omsknęła im się noga – i od razu Rafał Ziemkiewicz w felietonie dla „Newsweeka” zajął się tym problemem. Nie wiem, czy z braku innego tematu, czy na zamówienie; obie opcje są możliwe, bo publicysta już na wstępie zaznaczył, że na piłce się nie zna i nie rozumie, jak dwudziestu dwóch facetów może uganiać się za kawałkiem gumy imitującym nadmuchany świński pęcherz. I że nie pojmuje, jak można podniecać się kolejną porażką reprezentacji – w końcu była słaba i jest słaba. Nasi sportowcy do turnieju oczywiście się dostali.

Nie powinno się wypominać starych grzechów, więc sięgnę po świeżuteńki, innego zacnego dziennikarza. We wczorajszej „Rzeczpospolitej” Bronisław Wildstein stwierdza, że co prawda „mało go obchodzi” zwycięstwo Barcy w Lidze Mistrzów, ale jednocześnie bardzo interesuje go „fenomen cywilizacyjny, jakim stała się dziś piłka nożna”. - Kult, jakim otoczone są przez swoich kibiców kluby piłkarskie, cześć oddawana piłkarzom, zbiorowe przeżywanie losów zespołu wydają się rosnąć wraz z kryzysem instytucji wspólnot naturalnych z narodem na czele – pisze autor „Doliny nicości”. Wspólnoty kibicowskie zastępują stare, naturalne wspólnoty. – Nie dziwi, że ci, którzy z pasją egzorcyzmują tożsamości naturalne, wobec wspólnot zastępczych kreujących zastępcze religie prezentują sympatię, jeśli nie entuzjazm – konkluduje komentator.

Stwierdzenie, jakoby środowiska kosmopolityczne hołubiły kibiców kompletnie rozmija się z rzeczywistością, zwłaszcza w Polsce, gdzie w tropieniu „kiboli” od lat wiedzie prym „Gazeta Wyborcza”. Ale zajmijmy się fundamentalnym dla tekstu „O piłce nożnej” słówkiem „dziś”. Nie wiem, co dla B. Wildsteina znaczy „dziś”, niemniej zjawisko, o którym pisze, jest znane od ponad stu lat. Pojęcie „święta wojna” dla określenia, delikatnie mówiąc, niesnasek między kibicami krakowskich Wisły i Cracovii jest znane od okresu międzywojennego. Pierwszy z prawie 300 dotychczas rozegranych meczy między praskimi Slavią i Spartą rozegrany został 105 lat temu. Jeszcze za Najjaśniejszego Pana Franciszka Józefa każdorazowe derby kończyły się symbolicznym pogrzebem pokonanej drużyny na miejskim cmentarzu. Odprawianym przez katolickiego księdza.

A „wojna futbolowa” między Hondurasem a Salwadorem? To też nie wymysł międzynarodowej lewicy. Emocje, o których pisze Wildstein, są znane od dawna i nie mają związku z rozpadem żadnych wspólnot. Nie wiem z czym mają – niech się tym zajmują socjologowie, którzy ponoć golą się na łyso, chodzą na mecze Motoru i później ze swych obserwacji bronią prace doktorskie.

A publicyści, którzy o futbolu nie mają zielonego pojęcia? Niech piszą o tym, na czym się znają. Niech Ziemkiewicz pisze o ekonomii, manipulacjach medialnych, niech równo docina Familii i Konfederacji. Niech tworzy powieści współczesne, niech wróci do fantastyki! Niech Wildstein zajmuje się historią, agenturą, republikanizmem. A piłkę nożną zostawcie Tomaszowi Wołkowi.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka