Dr. Stolzmann Dr. Stolzmann
344
BLOG

Konserwatyzm a pederastia

Dr. Stolzmann Dr. Stolzmann Polityka Obserwuj notkę 1

Od wczoraj media aż huczą od informacji na temat transferu niedawnej jeszcze szefowej PJN, Joanny Kluzik-Rostkowskiej, do PO, które powoli – i chyba zgodnie z intencją swoich szefów – zaczyna być takim kolejnym Frontem Jedności Narodowej. Co mnie osobiście jawi się jako niezbyt atrakcyjne – wszak jedność „narodowa”, to również jedność rozmaitych mafiozów, zdrajców, złodziei i pomniejszego kalibru kanalii. A ja z takim elementem nic wspólnego mieć nie chcę.

Istnieje natomiast uzasadniona obawa, że w Partii Matce nikt o wyższych standardach moralnych się nie uchował – więc oni, zdaje się, czują się dobrze w swoim towarzystwie. Podobnie p. Kluzik-Rostkowska.

No, ale – jak mawiał mój kolega ze szkoły średniej – nie ma co w g***** rzeźbić, rozwodząc się nadmiernie nad tymi rozpaczliwymi gestami wieprzków tracących z oczu koryto. Dziwi jedynie, że taką bezprzykładną determinacją w walce o żłób wykazała się akurat p. Kluzik-Rostkowska – która większość kariery zawodowej spędziła przecież poza polityką.

Ważniejsze jest co innego – że transfer PiS-owskiej secesjonistki do PO oznacza potwierdzenie obrania przez tę partię kursu na lewo. Wiadomo, że w sferze gospodarki nie zwiastuje to żadnych większych zmian – PO nadal będzie kontynuować politykę umiarkowanego etatyzmu, którą znamy z mijającej czterolatki i która w tempie bynajmniej nieumiarkowanym ma szansę doprowadzić kraj do bankrustwa. Z drugiej strony wątpliwe jest, czy to ciążenie ku lewicy będzie oznaczało dalsze uleganie naciskowi np. lobby homoseksualnego, tak jak stało się to w lutym br., kiedy to PO wspólnie z SLD uznało związki osób tej samej płci formalizowane zagranicą za legalne również na terenie RP. Sądzę, że konserwatyści, którym sen z powiek spędza wizja zaobrączkowanych pederastów spacerujących sobie za rękę po parku wraz z rumianym maluchem, mogą na razie spać spokojnie. Platforma jest dziś partią zbyt mocno osadzoną w centrum (siedzącą, by użyć znanej frazy Marszałka Piłsudskiego, na dwóch stołkach – w tym wypadku lewym i prawym), by móc pozwolić sobie na aprobatę dla idei akceptowanej przez niewielki odsetek Polaków i – przynajmniej w ramach polskiego dyskursu politycznego – skrajnej. Widać to dobrze na przykład w jej postępowaniu w sprawie narkotyków – legalizacji, nawet tych miękkich, mówi się zdecydowane „nie” – ale jednocześnie puszcza się oczko do młodszych wyborców, dopuszczając niekaralność posiadania niewielkiej ilości dragów w szczególnych przypadkach.

Pytanie: czy to dobrze, czy źle? Dla mnie – jako wolnościowca o pewnych inklinacjach konserwatywnych, zbyt małych wprawdzie, by móc nazwać się konserwatystą, ale niewątpliwie silniejszych niż np. u śp. Lecha Kaczyńskiego – zadeklarowanego feministy, socjalisty i egalitarysty – odpowiedź wcale nie jest jednoznaczna. Jest dla mnie niewątpliwe, że homoseksualizm, jako psychiczne upośledzenie płodności, jest chorobą. Jest również oczywiste, że środowiska homoseksualne walczą o coś więcej, niż tylko uzyskanie przywilejów przypisywanych dotąd wyłącznie sformalizowanym związkom heteryków. Im chodzi o ostateczne ustanowienie terroru politycznej poprawności, wyrażającego się w kryminalizacji niechęci do pederastii, urzędowym wypieraniu z języka słów uznanych arbitralnie za obraźliwe, a w istocie zupełnie neutralnych, takich jak właśnie z lubością odmieniany przeze mnie przez wszystkie przypadki termin „pederastia”, czy też wywieraniu siłowego nacisku na instytucje naukowe, tak by te ferowały tylko werdykty zgodne z propagandową linią stronnictwa LGBT - czego modelowym przykładem są niedorzeczne i motywowane politycznie decyzje Amerykańskiego Towarzystwa Psychologicznego bądź Światowej Organizacji Zdrowia, zakazujące nazywania homoseksualizmu chorobą. Zgadzam się także z licznymi krytykami tzw. Parad Równości, wskazującymi na przeciwskuteczny charakter tych działań, które ze swoim nachalnym epatowaniem obsceną i wyuzdaną seksualnością stają się bardziej promocją libertynizmu i permisywizmu obyczajowego, aniżeli czyichkolwiek praw. Jako takie, parady te wyrządzają normalnym homosiom – dla których związek homoseksualny, tak samo jak heterycki dla heteryka, to czułe chwile, wylane łzy i brudne gacie partnera w koszu na pranie, a nie wojujące pedalstwo, kluby gejowskie i drag queens – wielką krzywdę.

Zastanawiam się jednak, czy konserwatyści, utożsamiając wszystkie postulaty homoseksualistów z tą odrażającą recydywą agresywnego libertyństwa, nie wylewają czasem dziecka z kąpielą. Konserwatyście – przynajmniej liberalnemu – powinno zależeć na tym, aby państwo nie wtrącało się w prywatne życie obywateli. Najlepszym zatem rozwiązaniem byłoby całkowite wyłączenie kwestii małżeństw z obszaru regulacji państwowych. Małżeństwo powinno mieć charakter wyznaniowy bądź być przedmiotem zwykłej umowy cywilno-prawnej, której treść i warunki wypowiedzenia (rozwodu) byłyby określane przez strony. Obecnie takie rozwiązanie jest, niestety, nierealne – bo też nikt, kogo głos byłby słyszalny w eterze, nie domaga się go. W tej sytuacji zaskakującym jest, że środowiska skłonne poprzeć taki pomysł – mam tu na myśli głównie Janusza Korwin-Mikkego i jego licznych fanów – tak pryncypialnie odrzucają ideę tzw. związków partnerskich. Możliwość zawierania związków tego rodzaju oznacza przecież rozszerzenie spektrum wyboru, jakim dysponuje obywatel (dowolnej orientacji) i tym samym zmniejszenie państwowej ingerencji w ludzką prywatność.

Co do adopcji dzieci: jasne, że dziecko potrzebuje ojca i matki, nie zaś dwóch ojców bądź dwóch matek – a zatem postulaty homosiów w tej sprawie muszą zostać odrzucone. Bardziej dyskusyjne są przypadki, gdy homosie już zajęli się wychowaniem biologicznego potomstwa jednego/jednej z nich. Jeżeli biologiczny ojciec bądź matka umrze – a drugie z rodziców jest nieznane lub nigdy nie miało kontaktu z dzieckiem, gdyż wystąpiło w roli surogatki/dawcy nasienia – co wtedy? Jeśli związek taki był długotrwały i dziecko zdążyło przywyknąć do osoby partnera swojego zmarłego rodziciela – czy uniemożliwianie przez państwo przejęcia przez tego człowieka praw do opieki nad dzieckiem nie jest czasem brutalną ingerencją urzędnika w życie rodziny?

Ale z drugiej strony – ortodoksyjnym wrogom pederastów zawsze pozostaje tzw. argument z równi pochyłej – czyli słuszna skądinąd obawa, że akceptowalnych postulatów LGBT niepodobna oddzielić od nieakceptowalnych, albowiem libertyński terroryzm, uzyskawszy spełnienie pierwszych, gładko i błyskawicznie przystąpi do realizacji drugich.

Krótko mówiąc: trudny orzech do zgryzienia, ci homosie.

Student filozofii.Członek Ruchu Autonomii Śląska oraz Stowarzyszenia KoLiber. Górnoślązak z urodzenia i z przekonania. Libertarianin-minarchista.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka